„Jesteśmy małżeństwem 26 lat, ale już nawet śpimy w oddzielnych pokojach. Telefon od jego kochanki wszystko tłumaczył”

Kobieta rozczarowana małżeństwem fot. Adobe Stock
„– Właśnie chciałam zawiadomić, że Marek dzisiaj wcale nie wróci do domu. Po prostu zostanie u mnie na noc. Tę i następne... Czekaj na papiery rozwodowe. On jest teraz mój. – dodała i się rozłączyła”.
/ 08.11.2021 15:50
Kobieta rozczarowana małżeństwem fot. Adobe Stock

Jesteśmy 26 lat po ślubie. Zamiast ze sobą, żyjemy z Markiem obok siebie… Mamy osobne sypialnie; tak się jakoś ułożyło, od kiedy mój mąż stwierdził, że budzę go swoim nocnym bieganiem do ubikacji.
– Za to ty chrapiesz jak parowóz – odgryzłam się. – Przyganiał kocioł garnkowi.

Obraziłam się wtedy i przeniosłam do małego pokoju. Byłam pewna, że mąż przyjdzie prosić, żebym wróciła, ale się przeliczyłam. Minęła jedna noc, potem druga, trzecia, dziesiąta… W dzień normalnie rozmawialiśmy, a kiedy przychodziła noc, każde szło do siebie. Na początku było mi przykro, ale szybko doceniłam wygodę spania w pojedynkę. Marek faktycznie strasznie chrapie, poza tym rzuca się, ściąga ze mnie kołdrę, gada przez sen, więc błogi spokój, jaki zapanował w moim łóżku, bardzo mi odpowiadał.

Seksu też mi nie brakowało, bo od dawna kochamy się rzadko i bez takiego ognia, jak kiedyś. Wieczorami jestem tak zmęczona, że lecę z nóg i marzę tylko, żeby się położyć i odpocząć, więc nawet byłam zadowolona, że nie muszę się wymigiwać i udawać bólu głowy.

Moja mama twierdziła, że kiedy męża i żonę przestają łączyć stół i kołdra, zostaje tylko wspólny portfel, a to szybciej pruje niż ceruje. Miała rację. Zaczęliśmy się od siebie oddalać… Niby wszystko było dobrze, bo nie kłóciliśmy się tak, jak kiedyś. „Rób, jak chcesz” – mówił Marek, a ja odpowiadałam: „Może być, wszystko mi jedno, niech tak będzie, decyduj, jak uważasz!”

Kiedy jeszcze nasza córka była w domu, siadaliśmy do wspólnych obiadów i kolacji, ale od kiedy Ula mieszka w Anglii, i ten zwyczaj się skończył. Jemy o rozmaitych porach, każde u siebie, albo z talerzem na kolanach podczas oglądania telewizji. I smaki nam się pozmieniały; on wędlinę, ja serek, on jajka, ja brokuły na parze…

W domu jest spokój, cisza, porządek, bo staramy się po sobie sprzątać, zupełnie jak w hotelu. Jak mogłam nie zauważyć, że mi się sypie małżeństwo? Byliśmy coraz mniej ciekawi siebie, żadne nie pytało: co u ciebie w pracy, jak się czujesz, o czym myślisz, czy mnie jeszcze kochasz? Dawaliśmy sobie buzi na dzień dobry i do widzenia, przelotnie, w pośpiechu, bez przytulania.

Składałam Markowi życzenia z jakiejś okazji i mocno się do niego przytuliłam; zesztywniał, stał w moich objęciach z opuszczonymi ramionami, jakby tylko czekał, żeby się wyzwolić. Wtedy mnie to przykro zaskoczyło!
– Wyjdziemy gdzieś? – pytałam.
– Nieee, jestem skonany, wolę zostać w domu – odpowiadał. – Ale ty idź, jak chcesz. Mną się nie przejmuj!
Więc szłam do koleżanek, z których prawie każda miała damsko-męskie problemy i czułam się wyróżniona przez los, że u mnie jest fajnie. Naprawdę tak myślałam. Nie zauważyłam, że wszystko się wali, a ja bez świadomości katastrofy tańczę, jak na Titanicu.

Opamiętanie przyszło późną jesienią, w szary, zimny, deszczowy dzień moich czterdziestych ósmych urodzin. Od rana czułam się fatalnie. Łamało mnie w kościach, miałam dreszcze i gorączkę. Głowa mi pulsowała ostrym, nieznośnym, rozsadzającym czaszkę bólem. Zadzwoniłam do pracy, żeby wziąć dwa dni zaległego urlopu. „Wyleżę się, wygrzeję, przejdzie…” – pomyślałam. „Gdyby jednak nie przeszło, pójdę do doktora” Trochę mnie dziwiło, że nie mam kaszlu ani kataru. „Jakieś dziwne to przeziębienie” – myślałam. „Nietypowe, pewnie dlatego takie dokuczliwe!”. Bolało mnie prawe ramię, szyja, ucho i szczęka. Podejrzewałam, że musiało mnie gdzieś zawiać, więc zawinęłam się w koc i obdzwoniłam rodzinę, żeby nikomu nie przyszło do głowy przychodzić do mnie z życzeniami, dopóki nie wydobrzeję.

Marek wyszedł z domu, kiedy jeszcze spałam. Byłam pewna, że zadzwoni i jak zwykle powie: „wszystkiego dobrego na następny rok osobistego i wspólnego życia… Kwiaty i prezent po moim powrocie”. Kiedy wyświetlił się numer jego komórki, nie czekając, aż się odezwie, wyjęczałam:
– Odwołałam przyjęcie… Źle się czuję. Nie musisz się spieszyć z pracy.
– Fantastycznie – usłyszałam nieznajomy, kobiecy głos. – Właśnie chciałam zawiadomić, że Marek dzisiaj wcale nie wróci do domu, więc cudownie się składa.
– Jak to „wcale nie wróci”? Dlaczego? Co się stało?
– Nic. Po prostu zostanie u mnie na noc. Tę i następne…
– A pani, kim jest?
– Kimś ważnym dla niego. Najważniejszym!

W głowie mi coś eksplodowało! Zaschło mi w gardle. Język miałam jak papier ścierny. Zdołałam tylko wymamrotać:
– Tyyy…
– Chcesz mi wymyślać? – kobieta po tamtej stronie miała przewagę. – Gadaj do woli. Mam to gdzieś. Czekaj na papiery rozwodowe. On jest teraz mój. – dodała i rozłączyła się.

Byłam w takim szoku, że nie docierało do mnie, co usłyszałam. Wyciskałam numer Marka, ale miał wyłączony telefon. Zadzwoniłam do jego zakładu, powiedzieli mi, że wyszedł i już go dzisiaj nie będzie. Czułam, jak mi pulsuje krew, bałam się wylewu… Chciałam wstać, ubrać się, gdzieś iść, szukać mojego męża, ale nie miałam na nic siły. W dodatku zaczęło mnie strasznie swędzieć ramię, plecy po prawej stronie kręgosłupa, szyja, a nawet głowa. Byłam pewna, że mam jakiś nerwowy atak, drapałam się, a pod palcami wyskakiwały na skórze czerwone, drobniutkie grudki… Bolesne jak diabli. Uznałam, że chyba umieram.
– Dobrze, niech będzie… Wróci, to zobaczy, co zrobił. Nad moim trupem zapłacze krwawymi łzami. Ma kochankę? To niemożliwe! Jak on mógł?!

Nie pamiętam, co było dalej… Ocknęłam się, kiedy Marek mazał mi prawą stronę ciała jakąś białą papką, przypominającą pastę do zębów.
– Co ty robisz? – wyjąkałam.
– Leż spokojnie. Lekarz to zapisał. Masz półpasiec, ale nie martw się, wysypało cię i teraz będzie podobno już trochę lepiej.
– Wszystko mnie boli – poskarżyłam się. – Każdy centymetr ciała.
– Bidulka jesteś – usłyszałam. – Taka paskudna choroba, ale przejdzie.
W resztkach świadomości majaczyło mi, że jego nie powinno przy mnie być, bo ma inną kobietę. Jakim cudem zjawił się w domu? Może przyszedł po swoje rzeczy i został z litości? Chciałam o to zapytać, ale się bałam. „Może mi się to tylko śniło? Nie było żadnego telefonu, a ja takim gadaniem wywołam wilka z lasu? Lepiej zmilczę… Pogadam z nim o tym, kiedy będę w lepszej formie”.

Marek nie odstępował mnie na krok. Półpasiec jest zaraźliwy, ale on twierdził, że miał ospę wietrzną i dlatego nic mu nie grozi. Przeniósł mnie na nasze podwójne łóżko i spał jak zając, gotowy się zerwać na każde moje westchnienie. Trzymał mnie za rękę, robił kompresy, poił, karmił, chociaż nie chciałam nic jeść. Był jak najczulsza opiekunka, wyrozumiały, czuły. Kiedy nie mogłam zasnąć, kładł moją głowę na swoim ramieniu i gładził mnie po włosach. Nie wiedziałam, co mi się zdarza rzeczywiście, a co jest urojeniem w wysokiej gorączce. Natomiast jednego byłam pewna; tak szczęśliwa, jak w tej chorobie, nie byłam od wielu lat.

Powoli zaczynałam zdrowieć. Ślady po półpaścu robiły się coraz bledsze, mniej dokuczało swędzenie, zniknęły szum w uszach i zawroty głowy. Odzyskiwałam siły… Postanowiłam, że muszę się zmierzyć z prawdą o naszym małżeństwie i dowiedzieć, czy ono w ogóle jeszcze istnieje? Pewnego wieczoru Marek, gasząc lampę, powiedział:
– Śpijmy już, bo późno...
Wtedy zapytałam:
– Masz kogoś? Chcę wiedzieć… Boję się, ale powiedz mi, jak jest?
– Dlaczego się boisz?
– Bo zrozumiałam, że cię kocham. Nie chcę, żebyś odszedł.
– Co byś powiedziała, gdybym ja tego chciał?
– To, co mówiłam w chorobie..., że mnie wszystko boli. Wtedy zostałbyś?
– Słuchaj – Marek mówił spokojnie. – Mnie też wszystko boli. Oboje się poobijaliśmy, chociaż siniaków nie widać. Faktycznie, chciałem zacząć od nowa, ale mi żal, bo kiedyś między nami było pięknie. Tylko nie jestem pewny, czy cię nadal kocham? Lubię cię, wzruszasz mnie, kiedy potrzebujesz pomocy, podobasz mi się jako kobieta, tyle nas łączy, mamy córkę… Ale, czy to jeszcze miłość?
– A ta druga?
Dopóki jesteś ty, nie ma tamtej… Tego możesz być absolutnie pewna.

„Jednak była” – myślę i budzi się we mnie jakiś żal, może pretensja, może zazdrość? Mam wybaczyć i zapomnieć?
– Wszystko mnie boli! – powtarzam w ciemności. – Przytul mnie mocno, może to podziała jak lekarstwo? Nie będę uciekała do drugiego pokoju…
– Jeśli tak, może podziała?

Więcej listów do redakcji: „Nie kocham męża. Tęsknię za mężczyzną, z którym miałam romans przed ślubem. On jest ojcem mojego syna”„Wyparłem się córki, ale zrozumiałem swój błąd. Po 15 latach chcę odzyskać z nią kontakt, ale jej matka to utrudnia”„Miałam raka, straciłam dwie piersi i męża, który mnie kochał, dopóki byłam zdrowa”

Redakcja poleca

REKLAMA