Z życia wzięte - prawdziwa historia o przeznaczeniu

Z życia wzięte fot. Fotolia
Rozstałam się z facetem i uciekłam do innego miasta, by zacząć od nowa.
/ 16.09.2014 06:58
Z życia wzięte fot. Fotolia
Bardzo się cieszyłam, że za tak niewielkie pieniądze udało mi się wynająć umeblowane mieszkanie. To był warunek, dzięki któremu mogłam się zatrudnić w nowej pracy w zupełnie mi obcym mieście. Kiedy oglądałam je z właścicielem, uznałam, że mieszkanie jest ładne i słoneczne. Meble wprawdzie nie rzucały elegancją na kolana, ale wyglądały solidnie i nie były nawet za bardzo zniszczone.
– Decyduję się! – stwierdziłam dobitnie, mając przy tym świadomość, że przez te słowa zmieniam nie tylko miejsce zamieszkania, ale i całe swoje życie.

Mój związek z Adamem, z którym byłam przez trzy ostatnie lata, zdecydowanie się wypalił, i chciałam jak najszybciej wyprowadzić się z jego mieszkania. Mogłam wrócić do rodziców, ale kiedy trafiła mi się propozycja pracy w innym mieście, uznałam, że to dobra okazja, aby całkowicie odciąć się od przeszłości.
– Mam zostawić lodówkę i pralkę? – zapytał mnie właściciel, gdy potwierdziłam chęć wynajęcia lokum. Z energią skinęłam głową.

Kilka dni później, po podpisaniu umowy wynajmu, otworzyłam wreszcie drzwi do „swojego” mieszkania, weszłam do środka i… zamarłam. Mieszkanie było zupełnie puste! Ani śladu mebli, a w niewielkiej kuchni oprócz jednej szafki z wbudowanym zlewem – którą ktoś najwyraźniej uznał za zbyt zniszczoną, aby ją zabierać – stały tylko pralka i lodówka.
– Przecież mebli pani nie chciała! – zdziwił się właściciel, gdy natychmiast zadzwoniłam do niego z pretensjami.
– Co pan opowiada?! – krzyknęłam.
– No, pytałem przecież wyraźnie, czy zostawić tylko pralkę i lodówkę, a pani to potwierdziła! – usłyszałam.
– Nie powiedział pan „tylko”! Myślałam, że zaproponował mi pan te rzeczy dodatkowo, oprócz mebli! – zaprotestowałam oburzona. – To głównie ze względu na meble wynajęłam to mieszkanie! Kiedy może je pan wstawić z powrotem?
W słuchawce zapadła cisza.
– Z tym będzie problem… – westchnął w końcu facet. – Większość wystawiłem na aukcje internetowe, a kilka wzięła córka. Uznała, że się jej przydadzą.

No cóż, mnie to wyglądało na celowe działanie, jednak faktem było, że w mojej umowie najmu wcale nie widniało określenie „mieszkanie umeblowane”, tylko po prostu „mieszkanie”. Jakim cudem nie zwróciłam na to uwagi?!
– Nie masz wprawy w zawieraniu takich umów... – starała się mnie pocieszyć przyjaciółka, do której od razu zadzwoniłam, aby się wyżalić. – I co teraz zrobisz?
– Sama nie wiem. Mogę wypowiedzieć facetowi umowę i zacząć szukać czegoś innego, ale obawiam się, że niewiele mi to da – westchnęłam. – Diabli wiedzą, czy gdzie indziej też nie wyjdą jakieś kwiatki. Zresztą to mieszkanie naprawdę mi się podoba. Jest jasne i przestronne, ma dobrą lokalizację. A facet po awanturze, którą mu zrobiłam za tę samowolkę z meblami, zgodził się zmniejszyć mi czynsz za wynajem…
– To może opłaca ci się kupić jakieś meble? – zasugerowała Iwona.
– Chyba innego wyjścia nie ma – przyznałam niechętnie.

Na nowe meble nie było mnie stać. Nie pozostało mi więc nic innego, jak tylko znalezienie czegoś z drugiej ręki.
– Potrzebuję jakieś szafki i stół z krzesłami do kuchni, regał do pokoju, może kanapę albo stelaż do łóżka, wtedy materac kupię sobie nowy – kombinowałam, przeszukując portal aukcyjny. Miałam szczęście, bo jakaś kobieta wyprzedawała rzeczy po mamie i miała większość z tego, czego potrzebowałam.
– Jak pani kupi to wszystko hurtem, sprzedam taniej – obiecała mi. – Tylko musi sobie pani skombinować transport.

Zadzwoniłam natychmiast do korporacji po taksówkę bagażową, ale cena, którą mi podali, zwaliła mnie z nóg. „Poza tym przecież nie wniosę tego wszystkiego sama!” – pomyślałam. Wiedziałam doskonale, że nie dam rady, i zebrało mi się na płacz. Po co mi ta cała przeprowadzka?! Nie lepiej było po prostu wrócić do rodziców? „Zawsze muszę być taka samodzielna! No to teraz mam za swoje!” – mówiłam do siebie ze złością. Musiałam się zastanowić, czy to wszystko ma sens. Nowa praca była fajna i płacili mi nieźle, lecz nie na tyle, abym mogła ponieść znaczące wydatki już na początku samodzielnego życia. „Przejdę się” – postanowiłam, czując, że muszę po prostu wyjść z tego pustego mieszkania, bo inaczej oszaleję.

Na końcu mojej nowej ulicy stoi zieleniak połączony ze spożywczym, w którym już robiłam zakupy. Kiedy przechodziłam teraz obok niego, właściciel właśnie wnosił do środka skrzynki z warzywami. Nie wiem, co mnie napadło, lecz nagle poczułam ogromną ochotę na coś słodkiego. Po prostu musiałam tam wejść i kupić sobie paczkę ciasteczek. „To pewnie przez stres!’ – pomyślałam, prosząc żonę właściciela o wafelki. Musiała mi dwa razy powiedzieć cenę, bo nie usłyszałam, tak byłam zamyślona.
– Coś się stało? Taka pani smutna… – zagadnęła mnie, wydając resztę. Naprawdę nie miałam zamiaru spowiadać się tej obcej kobiecie ze swoich problemów, ale… Nie bardzo miałam też komu się wygadać, sama w obcym mieście. Poza tym w końcu puściły mi nerwy, bo aż łzy stanęły mi w oczach.
„Nic takiego” – chciałam jej odpowiedzieć, a zamiast tego… prawie się rozpłakałam! Było mi głupio i z tego wszystkiego po prostu powiedziałam prawdę.

Wysłuchała cierpliwie mojej opowieści o nieuczciwym wynajmującym i o kupionych przeze mnie meblach, których nie miałam jak przewieźć do domu, a potem zwróciła się nagle do męża ustawiającego pracowicie skrzynki na półkach:
– Krzysiu, trzeba pomóc!
Po czym spojrzała na mnie.
– Bo wie pani, my mamy takiego dostawczaka. Stary jest i do przewozu towaru, ale do mebli także się nada – zapewniła mnie, kompletnie zaskoczoną. Faktycznie, przypomniałam sobie, że widziałam kiedyś pod ich sklepem duży biały samochód transportowy…
– Ale ja nie chciałabym sprawiać kłopotu… – odparłam skrępowana.
– Ale jaki tam kłopot! – właścicielka sklepiku ze śmiechem machnęła ręką.
– A ile to będzie…?
– Kosztowało? Nic! – wzruszyła ramionami, po czym dodała: – Musimy sobie przecież jakoś pomagać, prawda?
– To ja państwu chociaż zwrócę za benzynę! – zapewniłam od razu, nie mogąc uwierzyć we własne szczęście.

Umówiłam się z panem Krzysztofem, że następnego dnia po pracy pojedziemy po moje sprzęty. Kiedy jednak poszłam do zieleniaka, dotarło do mnie, że pani Krystyna ma niepewną minę.
– Mąż zaniemógł. Coś mu strzeliło w krzyżu i cały dzień dzisiaj leży, ruszyć się nie może – usłyszałam. Od razu ciśnienie mi skoczyło. Byłam już przecież umówiona ze sprzedającą, która czekała na pieniądze, no i na to, że zabiorę meble z jej domu! Musiałam mieć nietęgą minę, bo pani Krystyna pospieszyła z zapewnieniem:
– Ale syn także ma prawo jazdy i sobie radzi z tym dostawczakiem! Zadzwoniłam już do niego i poprosiłam, żeby pani dziś pomógł. Ma oddzwonić w ciągu dziesięciu minut, czy będzie mógł.
Dziesięć minut… Niby niewiele, ale ciągnęły się jak godzina. W końcu jednak zadzwonił telefon właścicielki. Odebrała i na jej twarzy zagościł uśmiech.
– Przyjedzie. I to nawet z kolegą, który mu pomoże pownosić te pani meble.

Jasiek okazał się wysokim młodym mężczyzną bardzo podobnym do swojej matki, a jego kolega Patryk… No cóż, nie przyjrzałam mu się od razu, bo speszyło mnie uważne spojrzenie jego błękitnych oczu. W samochodzie także miałam wrażenie, że cały czas na mnie patrzy, choć przecież widziałam wyraźnie, że wzrok miał skierowany przed siebie. Krępowało mnie to, a jednocześnie... było bardzo przyjemne. Meble, jak się okazało, prezentowały się bardzo przyzwoicie, a mimo to Patryk zaczął negocjować z ich właścicielką, no i jeszcze zbił cenę! Zrobił to jakby nigdy nic, jak gdyby kupował je dla siebie, a przecież miał je tylko pownosić do auta. Zaskoczyło mnie jego zachowanie, ale zrobiło mi się jeszcze bardziej miło. Dawno nikt się mną nie opiekował… Mój poprzedni chłopak był typową ciapą. Wszystko musiałam robić za niego.

Chłopcy uwinęli się z załadunkiem wszystkiego bardzo sprawnie. Pomagałam im, jak umiałam. A gdy już dojechaliśmy do mojego mieszkania, Patryk nie tylko wniósł z Jaśkiem meble na czwarte piętro i ustawił je na właściwych miejscach, ale też zaproponował, że pomoże mi je na nowo polakierować!
– Są w niezłym stanie, ale mogą wyglądać jeszcze lepiej – stwierdził. I faktycznie, kiedy się zgodziłam, przyjechał w kolejny weekend i odremontował mi szafki. Teraz wyglądają jak nowe!
– Jesteś cudotwórcą! – pochwaliłam go.
– E tam, bez przesady. Po prostu malowałem jak dla siebie – odparł odruchowo, a ja poczułam, że się rumienię.

Dwa miesiące później Patryk naprawdę się do mnie wprowadził, a pani Krystyna ze sklepu powiedziała mi, że od razu przeczuwała, jak to się skończy.
– Jak on na panią spojrzał, kiedy tamtego dnia wszedł do sklepu, to aż mnie ciarki przeszły po plecach! – stwierdziła z uśmiechem. Odwzajemniłam uśmiech.
„Mnie też... – odpowiedziałam jej w duchu. – To po prostu musiało być przeznaczenie…”.

Majka, 29 lat

Redakcja poleca

REKLAMA