„Po śmierci męża zgubiłam znienawidzony pierścionek zaręczynowy. Lata później oświadczył się nim mój 2 mąż”

Pierścionek zaręczynowy z niebieskim kamieniem fot. Adobe Stock, Helga Bragina
„Po latach musiałam przyznać, że moje małżeństwo okazało się trochę jak ten pierścionek. Dostałam nie to, czego oczekiwałam. Urodziłam dwoje wspaniałych dzieci, które wynagrodziły mi oziębłość i egoizm męża. To dla nich zaczynałam każdy kolejny dzień z uśmiechem na twarzy. Nawet wtedy, gdy mąż ciężko zachorował, przestał pracować i często brakowało nam do pierwszego”.
/ 09.02.2022 11:25
Pierścionek zaręczynowy z niebieskim kamieniem fot. Adobe Stock, Helga Bragina

Miał być złoty, delikatny, z błękitnym jak niebo oczkiem. Taki właśnie dawno temu opisałam swojej przyjaciółce. I nie wiem, czy tego nie zapamiętała, czy moje marzenie połączyło się z jej... Grunt, że kiedy kilka lat później powiedziała w zaufaniu mojemu ukochanemu, jak taki pierścionek ma wyglądać, wyszło jakieś nieporozumienie. Pierścionek był nieciekawy, a kamień toporny… No cóż, ale zrobiłam dobrą minę do złej gry i jednak się zaręczyłam.

Nie nosiłam tego pierścionka

Schowałam go do szkatułki pod pretekstem, że jest za ciężki, a ja mam za delikatne palce i boję się go zgubić. Leżał tam sobie spokojnie jako „lokata kapitału”.

Po latach musiałam przyznać, że moje małżeństwo okazało się trochę jak ten pierścionek. Dostałam nie to, czego oczekiwałam. Jednak nie mogłam go przecież schować do szkatułki, musiałam się z nim zmierzyć.

Urodziłam dwoje wspaniałych dzieci, które wynagrodziły mi oziębłość i egoizm męża. To dla nich zaczynałam każdy kolejny dzień z uśmiechem na twarzy. Nawet wtedy, gdy mąż ciężko zachorował, przestał pracować i często brakowało nam do pierwszego. Wtedy odkryłam, jakie mogą być pożytki z nielubianego pierścionka. Bez żalu byłam go w stanie oddać do lombardu, godząc się z myślą, że być może w tym miesiącu nie dam rady go wykupić. A jednak jakoś dawałam i złote kółko z uporem wracało do szkatułki.

Nadszedł jednak dzień, kiedy już nie musiałam go zastawiać, by wykupić drogie leki. Mój mąż pożegnał się z tym światem, zostawiając po sobie mimo wszystko jakąś pustkę. Brakowało mi jego wiecznych pretensji i drażniących zwyczajów. Jak więzień, który nie umie żyć poza kratkami, usiłowałam wyrwać się z klatki swojego małżeństwa, przekonując samą siebie, że nie muszę już tęsknić za strażnikiem i stosować się do jego dziwacznych zasad, tylko mogę robić, co chcę, bo strażnika nie ma.

Córka znalazła mój zaręczynowy pierścionek

Pewnego dnia moja dorastająca córka, przeglądała moją szkatułkę z biżuterią i znalazła mój zaręczynowy pierścionek.
– Dziwne, nigdy go nie nosiłaś – skomentowała. – Dlaczego?
Już chciałam skłamać – że był za duży – ale w końcu machnęłam ręką i powiedziałam prawdę.
Bo nigdy go nie lubiłam. Ani trochę mi się nie podobał.
– To dlaczego go nie sprzedasz? – zdziwiła się. – Po co go trzymasz? Jeśli dla mnie, to niepotrzebnie, nie chcę nosić zaręczynowego pierścionka, który nie przyniósł ci szczęścia.
– Może i masz rację… – zamyśliłam się. – To by było nawet takie symboliczne rozliczenie z przeszłością…

Następnego dnia wzięłam pierścionek do wyceny. Byłam pewna, że go włożyłam do torebki, a jednak kiedy dotarłam na miejsce, pierścionka nie było. Szukałam – w torebce, potem także w domu, ale rozpłynął się jak kamfora. „No cóż, widocznie tak miało być… Może komu innemu przyniesie szczęście” – pomyślałam, wzruszając ramionami i zapominając o zgubie. Mijały lata. Zbliżałam się już do pięćdziesiątki, byłam wdową z prawie dziesięcioletnim stażem i dwójką usamodzielnionych dzieci, które zaczynały się o mnie martwić.
– Mamo, ty powinnaś wreszcie kogoś poznać – mówiły.

Tylko się z tego śmiałam, bo niby gdzie i kogo? Niełatwo w moim wieku o faceta, nie tylko wolnego, ale i sensownego. Zresztą nawet nie chciało mi się go szukać. Dobrze mi było samej i nie miałam ochoty tego zmieniać. Los jednak zadecydował za mnie…

Był dokładnie taki, jaki sobie kiedyś wymarzyłam

Pewnego dnia, wracając z pracy do domu, postanowiłam skręcić do parku. Dawno tam nie byłam. Przechadzałam się między drzewami i zastanawiałam się, kiedy zdążyły tak urosnąć od momentu, gdy biegałam między nimi za moimi dziećmi. Aż tu nagle w trawie coś błysnęło. Schyliłam się i ze zdumieniem podniosłam… złoty pierścionek.

Delikatny i z błękitnym oczkiem, niby trochę podobny do tego zaręczynowego, który kiedyś miałam, ale jednak inny. Założyłam go na palec, pasowałSzczęśliwa wróciłam do domu, ale tam dopadły mnie wyrzuty sumienia. Co spojrzałam na pierścionek, to zastanawiałam się, komu zginął, kto go szuka…?

W końcu zdecydowałam się rozwiesić w parku ogłoszenia. Odebrałam kilka telefonów od naciągaczy, którzy nie potrafili opisać pierścionka, ale głośno domagali się jego zwrotu. Aż w końcu w moim aparacie odezwał się spokojny męski głos. Dzwoniący dokładnie opisał zgubę.
– Tak, to ten – potwierdziłam z lekkim ukłuciem w sercu, bo po cichu liczyłam, że może nikt się po niego nie zgłosi.

Mężczyzna, który przyszedł po pierścionek był mniej więcej w moim wieku. Podziękował mi, mówiąc, że pierścionek należał do jego żony, a potem wyznał:
– Wie pani, ja nie miałem zamiaru go szukać, bo tak sobie pomyślałem, że może specjalnie się zgubił po jej śmierci. Ja go przecież też kiedyś dla niej znalazłem na ulicy, więc może to jest jeden z tych pierścionków, które lubią wędrować i same wybierają sobie właściciela?
– Znalazł go pan? – zdziwiłam się.
– Tak, leżał na chodniku, ludzie koło niego chodzili, a on jakby był dla nich niewidzialny. Podniosłem go, podarowałem żonie, ale niezbyt się jej podobał. Fakt, trochę był toporny, jakby za duży. To go oddałem do przerobienia…

Słuchałam go ze zdumieniem, a potem poszłam po album ze swojego ślubu i wyciągnęłam zdjęcie moich rąk z zaręczynowym pierścionkiem.
– Czy to ten?... – zapytałam.
– Tak! – wykrzyknął mężczyzna zaskoczony. – To pani go zgubiła? Niesamowite!

Też nie mogłam uwierzyć, bo ta historia wydała mi się nieprawdopodobna: mój zaręczynowy pierścionek, którego nigdy nie lubiłam, po śmierci mojego męża „poszedł w świat” po to, aby wrócić do mnie w zmienionej, wymarzonej przeze mnie postaci i… przynieść mi ze sobą moją drugą połówkę jabłka – Marka.

Bo ten mężczyzna, który po niego przyszedł, nie chciał go odebrać. W podzięce zaprosiłam go więc na herbatę i ciasto. Raz, drugi... W końcu te wspólne podwieczorki weszły nam w krew i… po roku skończyły się małżeństwem. Ślub wzięliśmy w walentynki. Minęły już 2 lata i śmiało mogę powiedzieć, że nie tylko pierścionek jest wreszcie idealny. Mój drugi mąż także do mnie doskonale pasuje.

Czytaj także:„Wyszłam za Zygmunta, bo miał duże mieszkanie. Nie pisnął słowa, że wcale nie jest jego. Tyle poświęcenia na darmo”„Dowiedziałam się, że mam młodszą siostrę. Nie dość, że ojciec ma inną córkę, to jeszcze może mi go odebrać na zawsze”„Mam 40 lat i od 15 lat nudnego męża. Dopiero randka z dawną miłością sprawiła, że poczułam się pożądaną kobietą”

Redakcja poleca

REKLAMA