Prawdziwe historie - historie z życia wzięte

Fotolia_46380600_Subscription_L.jpg fot. Fotolia
Choć żadna praca nie hańbi, głupio brać coś poniżej swoich możliwości. Ja nie miałam wyjścia. I los mnie sowicie wynagrodził.
/ 30.11.2012 09:12
Fotolia_46380600_Subscription_L.jpg fot. Fotolia

Wiadomo, ile zarabia się w urzędzie. A kiedy – jak ja – zajmuje się stanowisko referenta, czyli najniższe, niemal na nic człowiekowi nie starcza. Dlatego od pewnego czasu rozglądałam się za dodatkową pracą. Jako osoba samotna i w miarę dyspozycyjna mogłam na przykład podjąć się opieki nad starszą osobą na godziny albo popołudniami pilnować dzieci.

Jesienią w moim najbliższym otoczeniu rozpuściłam wieści, że szukam źródła dodatkowego zarobku. A jednak długo nie mogłam znaleźć niczego odpowiedniego. A to ktoś faktycznie szukał opiekunki do schorowanej mamy, ale zależało mu na opiece całodobowej. A to komuś innemu była potrzebna pomocy przy dziecku w godzinach, kiedy rodzice są w pracy – lecz, niestety, ja wtedy siedziałam za swoim biurkiem.
– To nie takie łatwe – pożaliłam się w końcu mojej przyjaciółce Paulinie.
– A może weźmiesz jakieś sprzątanie? – spytała, a ja aż się żachnęłam, bo co prawda pilnie potrzebowałam pieniędzy, ale chyba nie po to tyle lat studiowałam, żeby teraz biegać z miotłą.
– W kancelarii adwokackiej, z którą współpracuję, szukają sprzątaczki na parę godzin dziennie. Nie gniewaj się, tak tylko pomyślałam – powiedziała Paula ugodowo, widząc moje wzburzenie. Więcej do tej rozmowy nie wracałyśmy. Ja uważałam, że trochę się zagalopowała proponując mi – świeżo upieczonej pani magister – taką pracę, a ona postanowiła z bezpiecznego dystansu przyglądać się moim poszukiwaniom.

Byłam pewna, że w końcu coś znajdę

Tymczasem dni mijały, a jak nie miałam dodatkowej pracy, tak nie miałam. Rachunki na moim stole piętrzyły się w zastraszającym tempie, ze zmartwienia przestałam spać. Pewnego dnia uznałam, że muszę podjąć niemal heroiczną decyzję i wziąć to sprzątanie.
– Paulina, gdzie jest ta kancelaria? – zadzwoniłam do przyjaciółki. I już następnego dnia stawiłam się pod wskazanym adresem.
Moja praca miała polegać na codziennym sprzątaniu dwóch pomieszczeń. Szefowa biura zgodziła się, żebym przychodziła wieczorami, bo ta pora opowiadała mi najbardziej. „Jeżeli się uwinę, nie powinno mi to zająć więcej niż godzinkę, najwyżej półtorej” – cieszyłam się w myślach.

Powoli zaczęłam finansowo wychodzić na prostą. Zwłaszcza od chwili, gdy dostałam propozycję sprzątania także w firmie naprzeciw kancelarii. Przyjęłam ją, bo gotówki nigdy za wiele, a praca nie była specjalnie wyczerpująca. Tym bardziej że z każdym dniem w sprzątaniu miałam coraz większą wprawę.

Rodzinie ani znajomym nie zwierzałam się, co porabiam wieczorami, bo zwyczajnie się wstydziłam. „Zresztą, co to kogo obchodzi? Moje życie, moja sprawa. Przecież nie kradnę” – uznałam. Było jednak coś, co nie dawało mi spokoju. Otóż ilekroć wieczorem wchodziłam do biurowca, w którym mieściła się kancelaria, mijałam się z ochroniarzem, który zawsze to jakoś komentował. Mówił, że się cieszy, bo znów przyszłam, albo że w czerwonym mi do twarzy. To nie były wyszukane komplementy, więc doskonale zrozumiałam, że choć facet jest sympatyczny, to jednak dość prosty. „Musi być niezbyt wykształcony, inaczej chyba nie byłby zwykłym ochroniarzem” – pomyślałam nawet kiedyś cierpko. Niestety, mnie zwykle zaczepiali właśnie tacy mężczyźni – dużo poniżej mojego poziomu, jak to ujmowałam. Tymczasem ja marzyłam o kimś oczytanym i błyskotliwym. Sama byłam po studiach i wiadomo, że nie chciałabym kogoś po zwykłej zawodówce. A na takiego wyglądał ten facet.

Na pierwszy rzut oka był w moim wieku

Nie powiem – miły i całkiem przystojny, jednak działało mi na nerwy, że tak bezceremonialnie mnie zaczepia.
– O, już jesteś – wykrzyknął pewnego grudniowego wieczoru, najwyraźniej znów bardzo zadowolony, że mnie widzi.
Chciałam udzielić mu reprymendy, że ile wiem, jeszcze nie przeszliśmy na „ty”, lecz niemal w ostatniej chwili – sama nie wiem czemu – ugryzłam się w język.
– Dzisiaj muszę wyjść wcześniej. Jutro mam bardzo ciężki dzień w pracy – odparłam i przystanęłam na chwilę.
Chłopak uśmiechnął się szeroko.
– Ja też ostatnio miałem urwanie głowy. Bo w całej naszej firmie padła sieć komputerowa – powiedział.
O co mu chodzi? Że naprawiał? On, ochroniarz?!
– Przecież ty nie zajmujesz się komputerami, tylko ochroną – zauważyłam dość obcesowo.
– Tutaj tak, ale w ogóle to jestem informatykiem. Tu tylko dorabiam – wyjaśnił.
– Ach, to ty masz drugą twarz – klasnęłam w dłonie. – Zupełnie jak ja.

I tu mu szybko opowiedziałam, że jestem po administracji, że dopiero od niedawna pracuję w urzędzie miasta, że na pewno szybko zrobię karierę, a na razie zajmuję najniższe stanowisko referentki.

Tomek, bo tak miał na imię mój nowy znajomy, nie odstępował mnie tego wieczoru ani na krok. Podobnie następnego i kolejnego, aż w końcu zebrał się na odwagę i zaproponował, że jak skończę, odprowadzi mnie do domu.
– Za chwilę przyjdzie mój zmiennik – dodał z uśmiechem.
Ucieszyłam się, bo po pierwsze, dobrze mi się z nim rozmawiało, a po drugie, w listopadzie o tej porze od dawna jest ciemno. A samotne powroty do domu nie są bezpieczne zwłaszcza dla kobiety. „Z takim mężczyzną u boku nic mi nie grozi” – pomyślałam.

Było już dość późno, więc trochę się zdziwiłam, kiedy idąc uliczkami mojego osiedla, spotkaliśmy Paulinę. Natomiast ona, gdy zobaczyła, że idziemy razem, dosłownie stanęła jak wryta. I widocznie paliła ją ciekawość, bo zadzwoniła do mnie, kiedy tylko weszłam do domu.
Spotykasz się z tym ochroniarzem? Naprawdę? – zapytała takim tonem, jakby jej się w głowie nie mieściło, że dziewczyna po studiach może zwrócić uwagę na kogoś takiego. Już chciałam jej wszystko wytłumaczyć, kiedy dotarło do mnie, że jeszcze niedawno sama podchodziłam do tego chłopaka tak jak ona… I zrobiło mi się głupio. „A myśl sobie, co chcesz – machnęłam ręką i powiedziałam:
– Tak. Spotykam się z takim zwykłym ochroniarzem. I powiem ci więcej: coraz bardziej mi na nim zależy.
– No cóż, dorosła jesteś. Chyba wiesz, co robisz – powiedziała z dezaprobatą.
Rozmowa się nie kleiła. Paulina, wyraźnie zdegustowana moim wyznaniem, po kilku zdawkowych uwagach na inne tematy odłożyła słuchawkę. Chyba uznała, że już mi zupełnie rozum odjęło.
„Też byłam taką głupią gęsią – pomyślałam z zawstydzeniem. Ale już się poprawiłam. Przestałam tak powierzchownie oceniać ludzi jak kiedyś. Ta sytuacja mnie nauczyła, że pozory mylą. Paulina niech dalej czeka na tego swojego księcia z bajki. Ja już nie muszę.

Redakcja poleca

REKLAMA