„Wierzyłam, że w kasynie wygram fortunę i zmienię swoje życie. Przez głupotę straciłam wszystko i zadłużyłam się po uszy”

Uzależnienie od hazardu fot. Adobe Stock
Szczęście początkującego. Znacie to pojęcie? Ja znam i jedno mogę powiedzieć: to zguba dla naiwnych.
/ 11.01.2021 11:35
Uzależnienie od hazardu fot. Adobe Stock

Szatańskie przybytki! Powinni je zamknąć! – szepnęłam z wściekłością, patrząc na drzwi, zza których właśnie mnie wyrzucono. A przecież jeszcze kilka tygodni temu, w czerwcu, przyjmowali mnie tu jak królową! No tak, tylko że wtedy miałam jeszcze jakieś pieniądze...

Nigdy nie spodziewałam się cudów. Nie grałam w żadne gry losowe, nie wysyłałam zdrapek i innych SMS-ów. Po prostu nie wierzyłam, że to do mnie pewnego dnia uśmiechnie się los. A jednak kiedy Kaśka, moja siostrzenica, zaproponowała mi wspólne wyjście do kasyna (ot, tak – zobaczyć, jak tam jest), powiedziałam „tak”.

Mogę się tłumaczyć, że nie chciałam zawieść dziewczyny, z którą od zawsze miałam dobre stosunki, lecz prawda jest taka, że gdzieś w tyle głowy rozbłysła mi myśl: „A może choć raz wygram, może mi się poszczęści?”.

Kotary jak w jakiejś agencji towarzyskiej

Tego dnia ubrałam się wyjątkowo elegancko, jak na sylwestra. Nie chciałam, żeby pracownicy kasyna wzięli mnie za jakąś biedaczkę, która chce coś od nich wyżebrać. Planowałam trochę poszaleć. A co, samotnej kobiecie po pięćdziesiątce to już nie wolno się zabawić?!

Hotelowe kasyno trochę mnie rozczarowało. Spodziewałam się wielkiego świata, tymczasem zastałam tylko puste krzesła obite jakimś czerwonym pluszem i okna szczelnie zasłonięte kotarami. Nawet zażartowałam na ich temat:
– Co oni się tu tak zasłaniają? Człowiek czuje się jak w agencji towarzyskiej.

Nie miałam wtedy pojęcia, że w kasynie nic nie dzieje się przypadkiem. W zasłanianiu okien chodzi o to, żeby człowiek, który wchodzi do kasyna, nie mógł odróżnić dnia od nocy; żeby siedział tam wiele, wiele godzin. I grał, grał, grał…

Za pierwszym razem tego wszystkiego nie wiedziałam. Postawiłam 20 złotych i przegrałam. Potem kolejne 20 zł. I kolejne…
– Ciociu, chodźmy już – pociągnęła mnie za rękę Kaśka, z niepokojem śledząc coraz większe pustki w portmonetce.
– Kasyno zawsze wygrywa.
– Ejże, niech pani w to nie wierzy – jakiś młody mężczyzna z wąsikiem uśmiechnął się do mnie zachęcająco. – Nie słyszała pani o szczęściu początkującego? Moim zdaniem grzechem byłoby z niego nie skorzystać.
– Słyszysz? – spojrzałam wymownie na Kaśkę. – No daj starej ciotce zaznać trochę radości z życia! Domu nie zastawiam.

„Jeszcze nie” – powinnam była wtedy dodać. Ale kto mógł to przewidzieć... W końcu jakby człowiek wiedział, że się przewróci, toby nie wyruszał w drogę. Tego wieczoru wygrałam kilkadziesiąt złotych. Rzeczywiście, początkujący w kasynie ma szczęście. Nie wiem, od czego to zależy, ale i mnie się przydarzyło.

Kiedy wychodziłyśmy, było dobrze po północy. Kaśka zaczęła narzekać:
– Jak późno! Ciociu, ja chciałam tylko raz zagrać i koniec. Jutro rano mam zajęcia o 8 rano...
– Ale ja przynajmniej coś wygrałam!– zauważyłam w odpowiedzi na te jej skargi.

W myślach już wyobrażałam sobie, jak jutro… postawię większą kwotę i wygram więcej! Może nawet trochę pieniędzy z wygranej przeznaczę na prezent dla Kasi... Mojej siostrze się nie przelewa, wsparcie zawsze się przyda, a Malwina i jej córka były dla mnie najbliższą rodziną. Kaśka jakby czytała w moich myślach i pogroziła mi palcem.
– Tylko niech cioci czasem do głowy nie przyjdzie przyjść tutaj jutro – upomniała mnie.

Zrobiłam niewinną minkę.
– Kasiu, o co ty mnie podejrzewasz? Przecież nie jestem jakąś naiwną starą babą!
Tymczasem w wyobraźni już wybierałam strój na następny dzień do kasyna. Bo że zagram jeszcze raz, tego byłam pewna. W końcu nie mogę pozwolić, by szczęście wymknęło mi się z rąk.

Nie znoszę tej roboty, więc po co mi ona?

Tego dnia nawet moja praca wydawała się mniej nużąca. Byłam zatrudniona w sklepie obuwniczym i uwierzcie mi, szczerze tej roboty nienawidziłam. Klientki przychodziły, marudziły, najczęściej nic nie kupowały, a tylko rozwalały wszystko na półkach i trzeba było po nich sprzątać.

No i każdego miesiąca drżałam, czy szef mnie nie zwolni, bo ciągle mówił, że pracownicy za dużo kosztują, i że jego nie stać na utrzymanie sklepu w tych czasach. Ale tego dnia nawet dla marudnych klientek miałam naprawdę dużo cierpliwości:
– A może jeszcze te sandałki pani przymierzy? – mówiłam z przymilnym uśmiechem, aż zauważył to mój szef, pan Ryszard, i spojrzał na mnie podejrzliwie.
– Chora pani czy co? – zagadnął gburowato. – A może zwolnienia się pani boi?
„A to dziad! – pomyślałam. – Co to za szef, który narzeka, że pracownik jest miły dla klientów?! To już przesada!”.
– A wie pan co? – warknęłam niespodziewanie dla samej siebie. – Tak naprawdę wcale nie mam zamiaru czekać, aż pan mnie zwolni. Sama się zwalniam.

Szef zamrugał oczami ze zdziwienia. Chyba tak to jeszcze nikt mu w życiu nie powiedział! Byłam pewna, że wiem, co robię. Skoro za pierwszym razem udało mi się wygrać w kasynie, przecież i za drugim, jak więcej postawię, wyjdę na swoje! Nie miałam wiele oszczędności, ale coś tam przez lata odłożyłam.

Byłam samotna, nie wydawałam dużo na siebie, nie planowałam jakichś większych zakupów. Za to w dzisiejszych niepewnych czasach zbierałam powoli na tak zwaną czarną godzinę. A teraz właśnie zamierzałam te pieniądze pomnożyć. „A potem już przecież nie będę potrzebować tej głupiej pracy” – myślałam, patrząc wrogo na dotychczasowego szefa.
Pan Ryszard usiłował nawet coś tam tłumaczyć, chyba w ostatniej chwili sumienie go ruszyło, ale byłam nieugięta:
– Do widzenia – powiedziałam, wychodząc ze sklepu.

Numery nie były mi przychylne

Siedziałam w domu jak na szpilkach. Nie mogłam się doczekać wieczoru, kiedy wreszcie otworzą kasyno. „A może by mnie wpuścili wcześniej” – pomyślałam i postanowiłam natychmiast to sprawdzić.
Podeszłam pod drzwi lokalu. Byłam skromnie ubrana, więc portier zmierzył mnie podejrzliwym wzrokiem, ale zniosłam to dzielnie. Choć jestem raczej nieśmiała i nie lubię, jak ludzie na mnie patrzą w natarczywy sposób, tym razem było mi obojętne, co sobie pomyśli jakiś tam facecik.

„Za kilka godzin wyjdę stąd jako milionerka! – myślałam z radością. – Wtedy będziecie wszyscy kłaniać mi się w pas”. O dziwo, kasyno było otwarte. Weszłam pewnym krokiem, czując wyraźnie, że los mi sprzyja.

Poprzedniego wieczoru grałam w ruletkę, ale teraz, bez pomocy znającej języki i pewnej siebie siostrzenicy, czułabym się nieco dziwnie przy zielonym stole. Bezpieczniejsze wydały mi się automaty. Tam siedziało zaledwie kilka osób, w większości ode mnie młodszych. Wrzucało się niewielkie sumy – dwa złote, pięć… Tylko że ten automat tak szybko przeskakiwał! W ciągu zaledwie godziny wrzuciłam tam naprawdę pokaźną sumkę...

„Chyba jednak ruletka jest bardziej dla mnie” – pomyślałam i usiadłam do stolika. Przez chwilę obserwowałam grę. Zasady były dość proste, zresztą przecież tyle razy widziałam tę grę w filmach. Odważyłam się i najpierw postawiłam niewielką kwotę – niestety, bez sukcesu. Potem kolejny raz…

A może by tak pójść do bankomatu...

Miałam przy sobie tysiąc złotych. Celowo nie brałam wszystkich oszczędności. Idąc do kasyna, postanowiłam sobie, że gram tylko za tyle, ile mam w portfelu. Kiedy jednak wydałam wszystko, a wymarzona wielka wygrana się nie pojawiła, przyszła mi do głowy wyjątkowo kusząca myśl:
„A może by tak iść do bankomatu? Przecież na koncie mam jeszcze dość sporą sumkę”.
– Stawia pani czy nie? – jakiś mężczyzna z czerwoną twarzą spojrzał na mnie napastliwie.
– Tak, tak, ja muszę tylko… do bankomatu… – wyjąkałam.

W hallu odruchowo spojrzałam na zegarek. Była dwudziesta druga. To był dla mnie szok! Wydawało mi się, że dopiero co weszłam do kasyna.
– Jeszcze tylko jedna gra – szepnęłam do siebie i wyciągnęłam kolejne pięćset złotych.

„Musi się udać” – zaklinałam kulkę w myślach. Bezskutecznie. Moje numery nie padły… I może bym się wówczas opamiętała, gdyby nie fakt, że właśnie w tamtym momencie wpadła mi w ucho pewna rozmowa. Młody chłopak przy barze opowiadał koledze, że kiedyś miał już przerwać grę, gdy poczuł impuls, przebłysk intuicji, która podpowiedziała mu, żeby grać dalej.

– No i wygrałem tyle szmalu, że od razu pojechałem do salonu po nowy samochód – mówił chłopak, a ja wyobraziłam sobie, jak takim nowym samochodem zajeżdżam przed sklep, w którym do dziś jeszcze pracowałam.

Na tysiąc procent tym razem mi się uda

Wybrałam kolejną pięćsetkę z bankomatu i wróciłam do stolika. Teraz myślę, że powinnam była się dziesięć razy zastanowić, nim uwierzyłam w tę bajeczkę, bo chłopak pewnie był podstawiony, ale, jak to mówią, mądry Polak po szkodzie.

Sama nie wiem, jak to się stało, jednak tej nocy jeszcze trzy razy chodziłam do bankomatu, za każdym razem coraz bardziej zdenerwowana. Ogarnął mnie jakiś przedziwny szał. W każdym razie efekt był taki, że w kilka, a może kilkanaście godzin przegrałam wszystkie swoje oszczędności. Pieniądze, które zbierałam przez pięć ostatnich lat!

Ale najgorsze było to, że nawet ten fakt mnie nie powstrzymał. Rano, głodna (całą noc nic nie jadłam) i kompletnie wyczerpana wróciłam do domu. Myślicie, że zastanawiałam się, jak przebłagać szefa, żeby przywrócił mnie do pracy? Nic podobnego! Czułam, że muszę się odegrać.
– To po prostu niemożliwe, żeby komuś całą noc aż tak nie szło! Los na pewno szykuje dla mnie niespodziankę – przekonywałam samą siebie. – Muszę tylko troszkę przystopować i zebrać gotówkę na dalszą grę.

Telefon od siostry tydzień później spadł mi jak z nieba.
– Co się stało? Nie odzywasz się... – zarzuciła mi Malwina.
Byłyśmy sobie bardzo bliskie i zwykle dzwoniłyśmy do siebie codziennie, a ostatnio faktycznie ją zaniedbałam. Chociaż poczułam coś jakby wyrzuty sumienia, szybko je zagłuszyłam. „Jak jej podeślę trochę pieniędzy dla Kasi, będzie szczęśliwa” – pomyślałam i zrobiłam najgorszą rzecz, jaką mogłam zrobić.

– Malwinka, wiem, że tobie też się nie przelewa – zaczęłam nieśmiało – ale mam problemy finansowe… Nie pożyczyłabyś mi może kilkaset złotych?
Moja poczciwa siostrzyczka naprawdę się przeraziła.
– Pewnie, że ci pomogę! – zawołała. – Mam kilka groszy odłożonych na wakacje dla Kasi w sierpniu, ale będą musiały poczekać. Zaraz ci je wyślę przekazem.

Pytała, co się stało. Proponowała, że do mnie przyjedzie, że wspólnie znajdziemy jakieś wyjście. Prosiła, bym powiedziała jej o wszystkim. Oczywiście, nie mogłam wyznać prawdy. Wcisnęłam Malwinie jakąś bajeczkę i szybko zakończyłam rozmowę, żeby się nie rozpłakać. „Muszę wygrać – myślałam jednocześnie. – Przecież chodzi o Kasi wakacje! Żeby na nie po sesji nie pracowała! Muszę jej zapewnić ten wymarzony wyjazd...”. Jak łatwo się domyślić, tamtą noc też spędziłam w kasynie.

Ta decyzja zaważyła na całym moim życiu

Przegrałam. Byłam zrozpaczona. Jak ja spojrzę w oczy Malwinie?! Kasi?! Nie mogę przecież powiedzieć im prawdy… Muszę wymyślić inne rozwiązanie. No i wymyśliłam. Zgadnijcie jakie? Oszczędzę wam szczegółów, skąd miałam kolejne sumy na grę. Zapożyczałam się u sąsiadów, znajomych, ba, nawet u szefa, z którym się rozstałam.

Może gdybym przegrywała za każdym razem, w końcu bym się opamiętała. Niestety, zdarzało mi się od czasu do czasu wygrać jakąś niewielką kwotę i to mnie nakręcało. Wierzyłam, że odzyskam z nawiązką to, co włożyłam w to nieszczęsne przedsięwzięcie.

Tymczasem wciąż byłam na minusie! Mój dług powiększał się z dnia na dzień... I wtedy podjęłam najgłupszą decyzję. Podpisałam umowę pożyczki z jakąś szemraną firmą. W zamian za 20 tysięcy złotych zrzekłam się mieszkania. Wszystko przegrałam. Dwa dni później usłyszałam, że mam się wynosić z domu. Teraz nie mam się gdzie podziać. Do rodziny nie pójdę… Co ja im powiem?

Więcej prawdziwych historii:
„Wyjechałem na urlop z miłą i skromną dziewczyną. Godzinę później wracałem z narzekającym, rozwydrzonym babsztylem”
„Miałam wszystko, ale zostawiłam kochającego męża dla kochanka, bo mnie nudził. Teraz zmieniłam zdanie i chcę wrócić”
„Mąż nagle zaczął dawać mi drogie prezenty i stał się wyjątkowo czuły. Dziad mnie zdradza - jestem tego pewna”
„Podczas imprezy firmowej wdałam się we flirt z klientem. Zupełnie zapomniałam, że w domu czeka na mnie mąż”

Redakcja poleca

REKLAMA