Uczciwy facet pilnie poszukiwany

Uczciwy facet pilnie poszukiwany fot. Panthermedia
Nie chcę spędzić życia samotnie. Ale też nie mam zamiaru tolerować zdrady.
/ 04.04.2012 11:10
Uczciwy facet pilnie poszukiwany fot. Panthermedia
To był dzień! Pochwała w pracy! Doceniono mój wkład w rozwój firmy! Potem przyszła dawno oczekiwana podwyżka. Po powrocie do domu telefon od mamy.
– Ciotka Baśka jednak nie wybiera się do Warszawy, bo strzelił jej dysk, więc musi leżeć plackiem w domu.
Cóż, współczułam ciotce, ale byłam tak zmęczona ostatnimi tygodniami harówki, że uwolnienie się od całodniowych zakupów i uczestniczenia w atrakcjach kulturalnych z ambitną nauczycielką z małego miasteczka było mi nawet na rękę.
W piątek wróciłam po pracy do domu, z siatki wyjęłam porcję chińszczyzny kupioną u pobliskiego Wietnamczyka, postawiłam czajnik na kuchence, wyciągnęłam plik gazet i poczułam się bardzo źle. Właściwie wszystko było w porządku. Właściwie byłam zadowolona. Dlaczego w takim razie zamiast odczuwać spokój i radość popadłam w stan rozdrażnienia, a nawet smutku?
Brakowało mi kogoś, z kim mogłabym świętować zasłużony sukces. Jasne, koleżanki cieszyły się, gratulowały. Mama była ze mnie dumna. Wiem jednak, że mimo to moje życie nie wydawało jej się udane. Cała ta kariera, jej zdaniem, była trochę zamiast. Marzyła o wnukach, domku z ogródkiem i przystojnym zięciu. Sama po śmierci ojca i mojej wyprowadzce z domu czuła się samotna i zawsze uważała, że brak bliskiej osoby obok na co dzień, jest przykry. Bała się o to, żebym nie zasiliła szeregu samotnych kobiet, do których i ona się zaliczała. Czasami było mi jej naprawdę żal. Wszystkie te sąsiadki i znajome w naszej mieścinie ciągle pytały z niewinnym uśmiechem:
– Co tam u naszej kochanej Beatki?
I co moja biedna mama miała im odpowiedzieć? Że kupiłam mieszkanie, że jestem wykształcona, samodzielna, że zimą byłam na wakacjach w Egipcie, a latem zabieram mamę na Kretę? Zgodnie z zasadami mamy nie wypadało się chwalić sukcesem materialnym. Poza tym jedyny komentarz, jaki mogła uzyskać od tych pseudoprzyjaciółek brzmiał:
– No. Żeby tylko z tego Egiptu nie przyjechała z jakimś czarnym chłopakiem!
– czyli witaj tolerancjo!
Albo:
– No to ona już nie ma z kim na tę Kretę pojechać, żeby matkę ciągnąć?
Mama nie umiała się w takich sytuacjach odnaleźć. Nie wiadomo dlaczego, nie potrafiła zignorować takiego gadania, puścić go mimo uszu, a tym bardziej odpysknąć jednej czy drugiej wrednej babie. Na pytania odpowiadała więc raczej nieśmiało i niepewnie, nie zdając sobie sprawy, że dodatkowo wzbudza tym samym wiele wątpliwości i podsyca niezdrową ciekawość. Musiały te baby snuć różne domysły i wietrzyć jakąś dramatyczną historię w moim życiu, bo czasami niektóre informowały mnie szeptem, gdy przyjeżdżałam w odwiedziny, że mama się bardzo o mnie martwi. Niepotrzebnie. A może jednak wcale nie tak bardzo niepotrzebnie. Mój dzisiejszy nastrój potwierdzał, że chyba jednak koleżanki mojej mamy mają trochę racji...
No cóż, jeszcze kilka minut i zaczęłabym naprawdę użalać się nad sobą. Na szczęście zadzwonił telefon. Pobiegłam w stronę leżącej w przedpokoju torby, jakby od tego zależało co najmniej moje życie, mamrocząc pod nosem jakieś przekleństwa, no i rzutem na taśmę udało mi się jakoś wygrzebać ten cud techniki i designu. Ewka!!!
– Cześć! No już myślałam, że cię nie złapię. Gdzie się podziewasz kobieto? Wysłałam ci maila, a ty nie odpowiadasz!
Ewka trajkotała jak najęta. To było to, czego potrzebowałam – jej optymizmu.
– I zbieraj się natychmiast. Za godzinę masz być u nas. Będzie kilka osób. No, nie marudź, czekamy. Pa, pa.
To było w niej cudowne. Szczera, impulsywna, nigdy nie widziała przeszkód. Po prostu szła do przodu.
Podskoczyłam jak oparzona. Włosy! No, nie wiem, chyba szybki prysznic. Spodnie? Spódnica? Cholera, przyciasna! Jednak spodnie. Plus tunika. Sandały na obcasie. No nie! Lakier na dużym paznokciu się ukruszył! Jednak baleriny! Trochę grubo! Trudno! Do torby wrzuciłam butelkę wina z barku. Byłam gotowa!
Do Ewki miałam piętnaście minut na piechotę. Zadzwoniłam przez domofon. Sądząc po hałasie, impreza rozkręcała się w najlepsze. Wjechałam windą na ostatnie piętro. Drzwi otworzył Artur. Najmilszy facet na świecie. Lekki brzuszek, początki łysinki i urok osobisty Jacka Nicholsona w najlepszych wczesnych wcieleniach. Obiekt żartów i zazdrosnych westchnień naszego koleżeńskiego kółka. Kochał Ewkę jak głupi i w naszych oczach stanowili parę najlepszą pod słońcem.
– No, jesteś wreszcie królewno. Ewka, możesz włączać piekarnik. Chodź, przedstawię ci towarzystwo. No, chodź, co tak stoisz! – ponaglał mnie.
A ja nie mogłam ruszyć się z miejsca. „Gdzie ta Ewka, zabiję ją!” – mój mózg pracował jak stary, rozwalający się komputer. Nie mogłam złożyć do kupy napływających informacji. W rogu salonu, co zdołałam zauważyć kątem oka, stał facet, no nie wiem jak go opisać... Przystojny, piękny, no po prostu boski! Patrzył na mnie i uśmiechał się miło.
– To Beata. To ktoś tam i ktoś tam
– Artur przedstawił mi kilka osób. – A to jest Piotr.
– Cześć, miło mi.
Ten facet był spełnieniem marzeń każdej kobiety. Głęboki, lekko chrypiący głos, czarne włosy, niebieskie oczy, wysoki, przystojny naprawdę filmowo. „Zbyt piękny” – pomyślałam w pierwszej chwili. „Trzeba zachować ostrożność”
– tłukło mi się z tyłu głowy. Na próżno...


Wszystko szło jak z płatka. Rozmowa rozkręciła się bardzo szybko, okazało się, że mamy masę podobnych zainteresowań. Oboje lubimy teatr, Piotr wprawdzie raczej klasyczny, a ja nowoczesny, ale co tam, zawsze znajdziemy jakiś kompromis. A przecież jeszcze pozostaje kuchnia – pasja nas obojga, spacery, wycieczki, wyjazdy. No, chyba się zagalopowałam! Na razie facet jest po prostu miły, interesujący, no i nie bójmy się tego słowa, ekscytujący.
Po pysznym jedzeniu, towarzystwo dojrzało do tańców. No, no... Znów miłe zaskoczenie. Piotr tańczył jak zawodowiec. Może trochę mało spontanicznie, ale jednak z klasą.
Wieczór był coraz bardziej upojny. Wino też robiło swoje. Otrzeźwiła mnie dopiero Ewka, która ostentacyjnym ziewaniem dawała znać, by zakończyć ten wieczór. Stwierdziłam, że dam hasło towarzystwu, że już pora się pożegnać. Wszyscy zaczęli się zbierać, było już zresztą dobrze po pierwszej.
– Odprowadzę cię – zaproponował Piotr.
– Nie, dziękuje. Mieszkam niedaleko – trochę się krygowałam z tym odprowadzaniem.
– No, nie żartuj – powiedział.
Wyszliśmy i trochę zawiłą drogą Piotr odprowadził mnie do domu. Umówiliśmy się na następny dzień. Potem na następny. Byłam szczęśliwa i dumna. Chodziłam z facetem, za którym oglądały się wszystkie dziewczyny. Nie było tych spotkań tyle, ile bym chciała. Ja pracowałam, a Piotr wyjeżdżał często w delegacje. Tęskniłam za nim bardzo, ale wizja wspólnego weekendu podtrzymywała mnie na duchu.
Niestety, nasza sytuacja skomplikowała się, gdy zachorowała matka Piotra. Mieliśmy jeszcze mniej czasu dla siebie. Martwiłam się, ale uznałam, że nasz związek przechodzi po prostu w bardziej dojrzałą fazę. Musimy zmagać się przecież z naszymi codziennymi sprawami, nie zawsze prostymi. Jednak gdy byliśmy razem, zapominałam o bożym świecie.
Wszystko układało się nieźle, a nawet coraz lepiej. Aż do pamiętnej środy. We wtorek rano mój szef poprosił mnie do siebie i złożył propozycję nie do odrzucenia. Kasia, moja bezpośrednia szefowa miała jechać załatwiać firmowe sprawy do Torunia. Niestety, dopadła ją grypa, właśnie dzwoniła do firmy. Nikt nie chciał przekładać spotkania, więc padło na mnie, bo byłam wprowadzona w sprawę. Nawet nie protestowałam. Piotr wyjechał na kilka dni służbowo, więc nic mnie tu nie trzymało.
Wsiadłam do pociągu. Byłam kilkakrotnie w Toruniu, miasto zawsze mnie zachwycało. Postanowiłam, że po załatwieniu spraw służbowych spędzę jeszcze parę godzin na zwiedzaniu i pójdę gdzieś na obiad. Spotkanie poszło jak z płatka, skończyło się nawet szybciej, niż przypuszczałam. Ruszyłam więc do miasta. Po dwóch godzinach chodzenia dojrzałam do obiadu. Znalazłam niedużą włoską knajpkę. Wybrałam przytulny kącik. W drugim rogu sali siedziała para. Ona była zwrócona twarzą w moją stronę i mogłam podziwiać naprawdę atrakcyjną dziewczynę. Długie blond włosy, jasna skóra, piękne usta. Mężczyzny nie widziałam, bo przysłaniał go filar. Ciekawie spoglądałam w tamtą stronę i zastanawiałam się, czy zgodnie z teorią mojego znajomego obok takiej piękności kręci się jakiś niski paskuda...
W pewnym momencie dziewczyna pochyliła się do przodu. Mężczyzna pocałował ją lekko, a po chwili całowali się już długo i namiętnie. Aż zawstydziłam się swojego podglądactwa. „Ale, nie, to niemożliwe! To niemożliwe!”. Poderwałam się z krzesła, przewróciłam dzbanek z wodą, nie wiem, chyba nawet krzyknęłam. To był Piotr!


Piotr, który wyjechał w delegację. Całował inną kobietę. Chwyciłam torbę i płaszcz. Piotr musiał mnie zauważyć, bo wybiegł za mną, wołał, że wszystko mi wytłumaczy. Ale co? To była jego narzeczona. Chciał z nią zerwać, ale to nie było takie proste. Nie chciał mnie oszukać, kocha tylko mnie, nie wie, co zrobić, jest załamany, musimy porozmawiać. Nie chciałam tego słuchać. Wyjazdy, delegacje! Boże, ależ byłam głupia. Zapłakana zatrzymałam taksówkę. Nie wiem, jak dotarłam na dworzec, jak znalazłam się w moim mieszkaniu. Piotr dzwonił, przepraszał. Nie chciałam go znać. Mistyfikacja trwała cztery miesiące. I co, przez tyle czasu nie był w stanie wyprostować sytuacji? To koniec! Przestałam odbierać jego telefony, nie odpisywałam na maile.
Byłam nieszczęśliwa i całkiem rozbita. Życie mi się zawaliło... Nie mogłam być z facetem, który mnie tak podle oszukał!
Któregoś dnia wezwał mnie do siebie szef. Zapytał, czy coś złego się dzieje, czy można mi jakoś pomóc. Rozkleiłam się zupełnie, opowiedziałam obcemu człowiekowi historię kretynki, która dawała sobą manipulować i miała dość szczęścia bądź nieszczęścia, żeby złapać faceta na gorącym uczynku.
– No wiesz, paskudna sprawa. A co byś powiedziała na mały wyjazd? Mamy do rozdysponowania dwa staże w firmie – matce w Paryżu. Jesteś jedną z kilku osób branych pod uwagę. W tej sytuacji wystarczy, że się zgodzisz.
No i zgodziłam się. Spędziłam miesiąc na szkoleniu w Paryżu. Nie będę ukrywać – Paryż to dobre lekarstwo. Wróciłam do równowagi. Nie czułam się już tak podle. Byłam gotowa, by zapomnieć o Piotrze i stawić czoło nowym wyzwaniom.
Wróciłam do domu zmęczona, ale zadowolona i spokojna. Wzięłam prysznic, zrobiłam kubek kakao, wzięłam książkę i przykryta kocem zaległam na kanapie. Było mi dobrze. Nagle ktoś zapukał do drzwi. Najpierw cicho, potem coraz bardziej natarczywie. Znałam to pukanie. To Piotr. Nawet nie drgnęłam. Przycisnęłam tylko głowę poduszką, żeby nie słyszeć narastającego łomotu i szarpania klamką.
– A idź do diabła! – syknęłam.
Stukanie do drzwi przeszło w walenie i wreszcie stało się to, na co długo czekałam. Po chwili z korytarza zaczęły dochodziły odgłosy rozmowy.
– Wreszcie! – jęknęłam. – Ma to, na co zasłużył!
Z mieszkania numer sześć wynurzyła się pani Bolisławska. Miała około osiemdziesiątki, imponujący wzrost, wspaniałe maniery i niezłomne zasady dotyczące zachowania ciszy nocnej. Ponieważ uporczywe pukanie rozpoczęło się o godzinie 21.50 i przeciągnęło się do 22.05 pani Manuela postanowiła przywrócić zaburzony porządek. Cicho podniosłam się z kanapy. Tego przedstawienia nie mogłam odpuścić.
– Szanowny panie – zaczęła sąsiadka.
– Pan tak puka i puka, nikt Panu nie otwiera. Chyba nie spodziewa się pan cudu – powiedziała prosto z mostu.
– A co to panią obchodzi?! – wypalił niefrasobliwie męski głos.
„No nie. Idiota! Teraz ona zje go żywcem” – zaśmiałam się w duchu ze złośliwą satysfakcją, czekając na ciąg dalszy.


Stało się więc to, co musiało się stać. Pani Manuela wyrecytowała serię pouczeń, że jest już po dziesiątej, że dobre wychowanie nakazuje..., że trudno pojąć, jak mężczyzna tak kulturalnie wyglądający... itp. W ustach kogoś innego nie brzmiałoby to może tak wymownie, ale pani Manuela zrobiła ze swojego przemówienia najprawdziwsze exposé. Każdemu, kto kiedykolwiek musiał go wysłuchać – począwszy od gospodyni zamiatającej klatkę schodową raz na dwa tygodnie, zamiast zgodnie z regulaminem co dzień, po bezczelnego młodego aktora, zastawiającego swoim samochodem wjazd pod wejściem – wstyd za własne niedoskonałe postępki kazał nieomal rzucać się na ziemię w geście pokajania.
Patent starszej pani zadziałał i tym razem. Mężczyzna najpierw zamilkł, potem zaczął przepraszać i ze wszystkich sił starał się zatrzeć fatalne wrażenie.
– Ale, wie Pani. W oknach jest jasno
– dukał nieporadnie.
– Więc, co to pana zdaniem znaczy?
– powiedziała sąsiadka.
– No, ona musi być w domu – niepewnym głosem odparł mężczyzna. – Może coś się stało? – chwytał się ostatniej deski ratunku.
– Czy pani Beatka spodziewała się pana dzisiaj? – zapytała prosto z mostu.
Zaległa cisza.
– Raczej nie – jąkał się biedak.
Zaczynałam mu już prawie współczuć. Znałam tę żelazną logikę sąsiadki.
– Może coś jej się stało – wypalił Piotr w akcie desperackiej odwagi.
– Szanowny panie – podjęła starsza pani. – Dzisiaj po południu widziałam panią Beatę. Wracała od fryzjera, z nową, doprawdy szałową fryzurą. W siatkach ze sklepu niosła łososia, wino i takie różne zagraniczne sałaty. Na Boga, szanowny panie! Bądźmy dorośli i odrobinę dyskretni. Jeśli kobieta nie wpuszcza kogoś do domu, to widać ma powody. Żegnam pana, dobranoc. Dość już tego zgromadzenia – powiedziała wyniośle.
Rozległo się szuranie butami. No tak, poszedł sobie... I bardzo dobrze!
Może teraz trzeba zrobić użytek z zawartości siatki tak skrupulatnie opisanej przez starszą panią. Usiadłam do komputera i napisałam maila do Ewki: „Mam pyszne rzeczy do jedzenia. Może wpadniecie na kolację?”. Odpowiedź: „Chętnie, ale mamy gościa. Przyjechał kuzyn Artura, czy możemy go zabrać ze sobą. Jest podobny do Artura. Zgadzasz się?”.
„Zgadzam...”

Redakcja poleca

REKLAMA