„Mój mąż w wypadku stracił nogi, pół twarzy i dłoń. Wszyscy mówią, że powinnam go wysłać do hospicjum, ale ja go kocham”

kobieta która ma ciężko niepełnosprawnego męża fot. Adobe Stock
„Kiedy Radek tłukł się między życiem a śmiercią, modliłam się tylko o jedno: żeby nie odchodził ode mnie, żeby był! Nie miałam żadnych wymagań: nogi, ręce, oczy, zdrowa śledziona, wątroba, nerki… Nic nie było ważniejsze od tego, czy się obudzi i czy ze mną zostanie”.
/ 09.11.2021 14:05
kobieta która ma ciężko niepełnosprawnego męża fot. Adobe Stock

Patrzysz na witraż od zewnątrz i nie widzisz w nim nic pięknego. Ot, zwykłe szybki, szare, zakurzone, smutne. Dopiero oglądany od środka pokaże ci całe swe piękno. A kiedy jeszcze słońce zaświeci i rozbłyśnie na szafirach, zieleniach i czerwieniach szybek, witraż zamigoce, zacznie oddychać jak żywy! Musisz być wewnątrz, żeby to zobaczyć!

Życie moje i mojego chorego męża oglądane od ulicy też przypominało mętną szybę. Ale myśmy widzieli inny obraz, najpiękniejszy i najprawdziwszy…
Wszystko się zmieniło w niecałe pół roku po naszym weselu.
Jak zwykle w piątek po południu jechaliśmy dojrzeć budowy naszego domu. Byliśmy zadłużeni po uszy, zaharowani, zmordowani i… szczęśliwi, bo wszystko szło tak, jak chcieliśmy: mury rosły, oboje dostaliśmy podwyżki i przyszłość rysowała się fantastycznie.

Dopiero na miejscu chciałam powiedzieć mojemu Radkowi, że zostanie ojcem! To miała być niespodzianka. Wiedziałam, że się ucieszy i planowałam, jak i kiedy mu ją wyjawię. Wyobrażałam sobie, że będzie wieczór, niebo pełne gwiazd nad naszymi głowami i jaśmin mocno pachnący na skraju ogrodu…
Padało, kiedy wyjeżdżaliśmy z miasta. Później niebo się przetarło i po godzinie pomarańczowo-złota tarcza słoneczna tak oślepiała, że musieliśmy włożyć okulary. Było ciepło, ziemia parowała, pachniały bzy w mijanych ogródkach i rowach przydrożnych, świat wydawał się umyty z tygodniowego brudu i śmiał się do nas, pokazując, jak jest pięknie i jak warto żyć!
To była zwykła dwupasmówka. Znaliśmy na niej każdy zakręt, każdą dziurę w jezdni, każdy krzak tarniny na poboczu. Jechaliśmy na pamięć.

Ile razy mnie pytano, jak to się stało, że Radek nagle skręcił kierownicę i zjechaliśmy z szosy wprost na olbrzymią topolę? Jak to się stało, że… nie wiem, co się stało? Dlaczego nie wiem?
Czy chciał ominąć rowerzystę, który nagle pojawił się tuż przed nami? Skąd się tam wziął? Może wylazł z rowu, bo właśnie trochę oprzytomniał po wódce i postanowił jednak jechać dalej?
Temu pijanemu rowerzyście nic się nie stało. Złamał nos i pokiereszował twarz już wcześniej, kiedy spadł z roweru i potłukł się o kamienie i gałęzie. Nasz samochód nawet go nie drasnął… Mnie też nic się nie stało. Cały ciężar uderzenia Radek wziął na siebie. W ułamkach sekund zdecydował, że walnie w to drzewo lewą stroną auta. Tą, gdzie jest fotel kierowcy.

Ten rowerzysta zeznał, że „jechał spokojnie”. Dostał mały wyrok w zawieszeniu, ale co z tego?! Pewnie nadal nie ma wyrzutów sumienia, bo na rozprawie mówił, że on był w porządku, to ten za nim powinien uważać… Nie chcę czuć nienawiści, ale aż się kurczę na myśl, że taki drań jeszcze komuś wyjedzie nagle pod koła i zniszczy cudze życie! I ujdzie mu to prawie bezkarnie. Przez niego Radek ponad siedem miesięcy był w śpiączce.

Mąż nigdy mi nie powiedział: „Żałuję, że się obudziłem”, chociaż byłoby to w pełni zrozumiałe.
W wypadku stracił obie nogi, odniósł bardzo ciężkie wewnętrzne obrażenia, miał wgniecioną czaszkę i zmasakrowaną twarz. Stracił też lewą dłoń… Widział tylko jednym okiem, bardzo źle, ale widział. Cieszyliśmy się, że może popatrzeć na naszego syna, który urodził się zdrowy i silny, jakby nie było tego nieszczęścia, jakby rosnąc we mnie, nie czuł ani jednej mojej łzy, żadnego mojego smutku i rozpaczy.
Bardzo się starałam trzymać dla niego, ale to był naprawdę zły czas.

Nasz wymarzony dom musieliśmy szybko sprzedać, bo kredyty mają to do siebie, że je trzeba spłacać, a ja rzuciłam pracę, żeby być przy Radku, więc wkrótce skończyły się pieniądze. Tak więc niecałe czterdzieści metrów kwadratowych musiało pomieścić meble i sprzęty dla inwalidy i dla niemowlaka. Na siódmym piętrze w wielkiej płycie…
W jednym pokoiku większym i drugim malutkim, w maciupkiej łazience i ślepej kuchni urządzałam nasz świat od nowa. Nie było łatwo.

Kiedy Radek tłukł się między życiem a śmiercią, modliłam się tylko o jedno: żeby nie odchodził ode mnie, żeby był! Nie miałam żadnych wymagań: nogi, ręce, oczy, zdrowa śledziona, wątroba, nerki… Nic nie było ważniejsze od tego, czy się obudzi i czy ze mną zostanie.
Kiedy więc tak się stało, była we mnie sama wdzięczność do Radka i do losu, że mam blisko męża. Bo chociaż tak ciężko okaleczony i cierpiący, nadal stanowił centrum mojego wszechświata!

Wyrzuciłam z naszego domu kuzynkę, która kiedyś przyszła z wizytą i szlochając, od progu wyszeptała:
– Boże, Boże, jak ty sobie dasz radę? Może lepiej byłoby, gdybyś została sama z dzieckiem? Może go gdzieś oddaj…?
Zerwałam kontakty ze wszystkimi, którzy choćby minimalnym gestem czy nieuważnym słowem dawali do zrozumienia, że podobnie myślą.

To się w ogóle stało moją obsesją: sprawdzać, czy ktoś Radkowi nie życzy śmierci, bo uważa, że mój chory mąż jest dla mnie ciężarem i bez niego byłoby mi lepiej. Wbiłam sobie do głowy, że takie gadanie zatruwa nasz świat złą energią, a wszyscy użalający się nade mną – to nasi wrogowie. Oni widzieli nasz witraż z zewnątrz! Samą szarość i smutek dostrzegali, tylko chorobę i nieszczęście.
– Jakie to straszne – mówili, wzdychając. – Jakie okropnie nieszczęście! Ona sobie nie da rady! Powinna go oddać do jakiegoś hospicjum. Po co jej taki ciężar?

Nie mieli pojęcia, że nasz świat, ten prawdziwy, był zupełnie inny.
Pewnie, że nieraz oboje płakaliśmy w głos, bo Radek cierpiał z bólu, a ja razem z nim. Czasami wydawało nam się, że nie damy rady z gąszczem przepisów i zarządzeń, przez jaki trzeba było się przedzierać, żeby pozałatwiać sprawy prawne i urzędowe, często brakowało pieniędzy.
Teraz kochaliśmy się o wiele bardziej, niż wtedy, gdy nasze życie było proste i łatwe, a szczęście mieliśmy na wyciągnięcie ręki! Dla mnie Radek, taki pokiereszowany i niedołężny, był najdroższy i godny największej czułości. A ja dla niego, tak myślę – stałam się naprawdę całym światem!

Pomagały nam obie nasze mamy. Nigdy też nie przestanę być wdzięczna tym ludziom, którzy mnie z powrotem przyjęli na dawne stanowisko i okazywali wielką życzliwość. Dzięki nim stanęłam na nogi!
Wielkim, niewyobrażalnym szczęściem było dla nas to, że mały Jerzyk chował się doskonale. Prawie nie chorował. Był bardzo grzeczny, mądry, radosny. Był naszym szczęściem i nadzieją przede wszystkim dla Radka, który potrafił się nim opiekować jak najlepsza niańka. Bo przez te lata, kiedy mój mąż był z nami, zdejmował mi z karku tyle kłopotów i zmartwień, jakby miał siły fizycznej za dwóch zdrowych facetów!
Jedną ręką, na wózku, niedowidząc, sprzątał mieszkanie, prał, gotował proste obiady, bawił się z naszym synem, prowadził domową księgowość i załatwiał zakupy przez Internet! Ciągle mu było mało obowiązków, powtarzał, że czuje się potrzebny i zadowolony, kiedy wie, jak ważne jest to, co dla nas robi.
Wiem, że trudno uwierzyć, ale ja byłam szczęśliwa. Osiem pięknych lat od wypadku byłam szczęśliwa. Niczego mi nie brakowało – jako żonie, jako matce, ani jako kobiecie…

Kiedy Radek odszedł, bo jego nerki już nie chciały pracować i nie było żadnego ratunku, pomyślałam, że dopiero teraz wszystko mi się zawaliło i przez moment nie chciało mi się żyć.
Gdyby nie syn, złe myśli mogłyby mnie omotać na dobre. Po raz pierwszy byłam sama, bez dobroci i miłości mojego męża, bez jego zdrowego rozsądku i humoru. Było mi strasznie ciężko się pozbierać!
Już jest lepiej, choć mój domowy witraż nie jest taki piękny, jak dawniej. Ale przecież po każdej burzy robi się pogoda, więc i dla mnie zaświeci słońce i witraż nabierze dawnego blasku. Muszę w to wierzyć.

Więcej prawdziwych historii:
„Za wszelką cenę chciałem dowiedzieć się, o czym moja żona plotkuje z koleżankami. Schowałem się w szafie, a one...”
„Narzeczony zdradzał mnie z naszą znajomą. Dowiedziałam się o tym z... filmu z naszych wspólnych wakacji”
„Wdałem się w romans z mężatką. Szybko okazało się, że chciała mnie wykorzystać by pozbyć się męża - i to trwale”

Redakcja poleca

REKLAMA