Na miejscu Lucyny…

Na miejscu Lucyny...
Jest rewelacyjną pracownicą, fachowcem pełną gęba. Wszyscy spryciarze to wykorzystują, ona przez to uchodzi za przeciętniaka. Jej pomysły, to ich pomysły. Czy powinna odejść, zmienić środowisko, zacząć wszystko od początku.
/ 02.10.2009 08:48
Na miejscu Lucyny...
Lucyna znów wróciła z pracy po dwudziestej drugiej. Była zmęczona, głodna i wściekła. Najbardziej wykończyła ją rozmowa z szefową. To taka pani „hej do przodu”. Wszyscy naokoło to idioci, ona jedna tyra za cały zespół. I daje do zrozumienia, że bez niej firma już dawno przestałaby istnieć. Niektórzy koledzy - co tu dużo mówić - zwyczajne miernoty, świetnie się w ten klimacik wpisali. I wcale nie mają źle. Owszem, przyjmują uwagi szefowej na klatę, ale zupełnie się tym nie przejmują. Oni i tak pójdą ze starą na piwo po fajerancie. Z robotą zostanie Lucynka, mało twórcza, powolna, i zupełnie niezorganizowana.

W firmie panują przedziwne obyczaje i jeszcze dziwniejsze układy. Gdyby tak zbudować z tych układów piramidę, wyglądałaby mniej więcej tak. Na szczycie szefowa, bo ani zarząd, ani prezes się nie liczą, pod nią towarzystwo nierobów i lizusów – miernych, ale wiernych, niżej grupa tych, co widzą, ale nie słyszą, albo nie chcą słyszeć, a na samym dole Lucyna – sumienna, pracowita, świetnie wykształcona, całkowicie bezsilna i łatwowierna.
- Lucuś, mam problem, muszę zrobić kalkulację tego projektu i nie mogę sobie poradzić, nie pochyliłabyś się nad tym w wolnej chwili.
- Zostaw mi to na biurku, wieczorem się nad tym pochylę.
- Lucynko, nie zdążyłem tego zrobić wczoraj, a dzisiaj muszę starej oddać. Pomóż mi kochana.
- Dobra, już robię.
Takich rozmów Lucyna przeprowadza tygodniowo kilkadziesiąt. Pomaga, pracuje za innych, sama zaś dostaje najmniej odpowiedzialne zadania. Tylko czasami, gdy zjawia się jakiś zagraniczny kontrahent szefowa wzywa ją do siebie i mówi.
- Pani Lucyno, porozmawia pani na taki i taki temat. Nie muszę przypominać, że to dla nas strategiczny rozmówca.
No bo niby w jakim języku miałaby rozmawiać jej przełożona? Przecież nie zna żadnego. Z polskim sobie biedula ledwie radzi.
I Lucynka rozmawia, załatwia, podejmuje decyzje, referuje szefowej. Na zebraniach zespołu zbiera jednak cięgi za brak kreatywności, za ślamazarną pracę, za to, że niczego nie potrafi zrobić samodzielnie. Jeszcze się nie zdarzyło, żeby któryś z tych cwaniutkich facecików stanął w jej obronie. Tylko czasami jakiś odważniejszy podejdzie do niej po spotkaniu, poklepie po ramieniu i powie. – Nie martw się, nie jest tak źle, na pewno sobie następnym razem poradzisz.

Wiele razy się zastanawiała, czy nie pójść ze swoją sprawą do prezesa.
Powie mu, jak jest traktowana, poprosi o bardziej odpowiedzialne zadanie, poskarży się na szefową. Gdy przychodziło otrzeźwienie mówiła do siebie: - Ależ z ciebie Lucynko kretynka. Przecież szefowa jest córką serdecznego przyjaciela prezesa. Jej włos z głowy spaść nie może. Ty wylecisz z wilczym biletem, a ona będzie triumfować. I wraca wieczorami do domu, wykończona nie tyle pracą, ile atmosferą.

Kilka dni temu Lucyna poprosiła o rozmowę z szefową. Przez pokój przetoczył się dziwny pomruk. Czego ta głuptaska chce od starej – pytali niemo koledzy. Czyżby miała zamiar na nas donieść?
A ona poszła prosić o pozwolenia pójścia na kolejny kurs. Oczywiście, że dostała, ale ile było złośliwych komentarzy w stylu i po co to pani, przecież to są kursy dla wybitnych specjalistów. Ale jeśli pani chce, to nie mam wyjścia. Nie mogę przecież zabronić pracownikowi, aby się dokształcał.
Lucyna skończyła go z wyróżnieniem. Na kurs jeździła w soboty i niedziele, uczyła się nocami, w w ciągu dnia siedziała jak zwykle w firmie. I jak zwykle nikomu się nie skarżyła. No bo kto uwierzy takiej miernocie?
Wreszcie któregoś dnia Lucynka się zbuntowała. Odmówiła pomocy ulubieńcowi szefowej. Rozpętało się piekło i skapitulowała. Zaczęła się nawet kajać.

Po tej aferze zadzwoniła do niej koleżanka z konkurencyjnej firmy z innego miasta. Pełniła w w firmie ważną funkcję. Była chyba jednym z wiceprezesów
- Moje gratulacje. Nareszcie się postawiłaś. Ale dlaczego skapitulowałaś?
- O czym ty mówisz?
- Nie udawaj Greka. Mieliśmy sporo radości, ale później było nam przykro, że tak łatwo się poddałaś. Nie myślałaś czasem o zmianie pracy. Obserwujemy cię od dawna. Mamy w waszej firmie swoich szpiegów. Jesteś fachurą całą gębą, a nam na takich talentach zależy. Pomyśl i zadzwoń. To byłoby odpowiedzialne stanowisko. Ktoś w rodzaju dyrektora zarządzającego.

Lucyna zesztywniała. Ona i stanowisko. Na pewno sobie stroją z niej żarty. Niezłą opinię mi to moje towarzystwo wystawiło. Mimo to nie przestawała myśleć o tej dziwnej rozmowie. Przecież ja jej prawie nie znam. Spotykałyśmy się czasem na studiach, widywałam ją później na spotkaniach branżowych, myśmy nawet nie były nigdy na kawie. To nie może być prawda. To jakiś ponury żart. No tak, nie dowiem się, jeśli nie sprawdzę? Ale czy wypada tam zadzwonić? I co ja miałabym robić w takiej ogromnej firmie? A może powinnam zaryzykować?


Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!

Redakcja poleca

REKLAMA