Rok handlował moim ciałem

Według La Strady tysiące kobiet z Europy Środkowej i Wschodniej zmuszanych jest do niewolniczej pracy w seks-biznesie.
/ 16.03.2006 16:57
Ciągle się boi, choć jej oprawca siedzi w więzieniu. Przefarbowała włosy, zmieniła wygląd. Zanim wyjdzie z domu, uważnie się rozgląda, czy ktoś nie czai się w pobliżu. Mówi: – Groził, że zabije mojego synka, a mnie uszkodzi tak, że rodzona matka mnie nie pozna.

Marta ukrywa się już czwarty rok. Nawet z prokuraturą i sądem porozumiewała się w tajemnicy, odbierając korespondencję na poste restante. Jest przekonana, że gdyby nie uciekła z agencji, to już by nie żyła. – On mnie traktował jak swoją własność, jak... niewolnika – młoda kobieta zaciska dłonie. – Ponad rok handlował moim ciałem i karał, i straszył. On, czyli Arkadiusz P., były właściciel i współwłaściciel kilku agencji towarzyskich w Poznaniu, zakamuflowanych w zwykłych mieszkalnych blokach. Z zawodu krawiec, kawaler, ojciec nieślubnego dziecka, wcześniej czterokrotnie karany za kradzieże i oszustwa. Do współpracy zwerbował policjanta, którego w półświatku nazywano komisarzem Halskim. Ten legalnie posługiwał się bronią.

Za wcześnie na rodzinę
Marta jest ładną kobietą. Skończyła szkołę średnią, ma maturę. Pochodzi z kulturalnego choć niezamożnego domu. Po maturze wyjechała ze swojego rodzinnego miasteczka na Pomorzu do większego miasta, aby nie być ciężarem dla rodziców rencistów. Znalazła pracę, w planach miała studia, ale zakochała się i zaszła w ciążę. Jeszcze wychodząc za mąż, widziała świat na różowo. Opowiada: – Mąż nie lubił siedzieć w domu, zdecydowanie wolał towarzystwo kolegów. Drażnił go płacz dziecka, w niczym mi nie pomógł. Nasz synek nie miał jeszcze dwóch lat, kiedy jego ojciec oznajmił mi, że dla niego za wcześnie na rodzinę, że poznał fantastyczną kobietę, która niczego od niego nie oczekuje, i wyjeżdża z nią do Niemiec. Teściowie rozpaczali, przepraszali za syna, obiecywali pomoc. Poczuła się jednak w ich domu natrętem. Postanowiła poszukać pracy, wyprowadzić się, wystąpić o rozwód i alimenty. Miała wtedy 22 lata.


Będzie ci tutaj jak w puchu
Do rodziców nie chciała wracać, byli aż nadto zdruzgotani jej nieudanym małżeństwem. Szukała pracy na miejscu, bez skutku. Jak mówi, umycie starszej pani okien czy posprzątanie mieszkania nie rozwiązywało jej problemów materialnych. Musiała zarobić chociaż tysiąc złotych, aby wynająć jakiś kąt i utrzymać dziecko. Po rozmowie z teściami zdecydowała się wyjechać do Poznania, odległego o 50 km. Teściowa sama zaproponowała, że zaopiekuje się Arturkiem. Zatrzymała się u koleżanki. Studiowała oferty w urzędzie pracy i w gazetach, dzwoniła, chodziła do pracodawców. Wszędzie potrzebowano kogoś z konkretnym zawodem i najlepiej z praktyką. Minął tydzień, drugi, trzeci... Koleżanka już się dąsała, a ona była coraz bardziej zdesperowana.
Ta oferta w gazecie była krótka, bez żadnych warunków: „Przyjmę panią do agencji”. Telefon odebrała kobieta. To Martę ośmieliło. O nic nie pytała, kazała przyjść. Wysoki blok w dużym osiedlu. Mieszkanie przy mieszkaniu. Przyjęła ją elegancka blondynka w średnim wieku. Po chwili dołączył Arkadiusz P. Nie za wysoki, tęgawy, obwieszony złotymi łańcuchami, włosy związane w kitkę. Poczęstowali ją kawą, pytali o rodzinę, męża, synka, choroby. Mieszkanie było schludne, w oknach żaluzje i grube zasłony.
– Dziewczyno, będziesz tu miała jak w puchu – zachęcał ją Arkadiusz P. – Za nic zarobisz 12–15 tysięcy na miesiąc. Obiecano jej wolne soboty i niedziele, aby mogła odwiedzać dziecko. I zapewniono, że w każdej chwili może zrezygnować z pracy, bo nikt na siłę trzymać jej nie będzie. Marta zasłania twarz rękami: – Byłam taka naiwna i głupia. I tak bardzo potrzebowałam pieniędzy. Nie myślałam, nie zastanawiałam się... I nie miałam pojęcia, jaki to koszmar...


Spalił chomika dla przykładu
Na dobę przyjmowała około pięciu klientów. Początkowo po każdej wizycie długo siedziała w łazience. Mówi: – Płakałam i wmawiałam sobie, że dam radę. Wytrzymam miesiąc, zaoszczędzę... Dziewczyny z agencji radziły, by znieczulała się alkoholem, ale jej nawet piwo nie smakowało. Po tygodniu czuła się tak, jakby miała pustą głowę, jakby nie była sobą, tylko kimś innym. Jest pewna, że dosypywano jej jakiś środek do kawy i herbaty. Agencja wynajęła jej nieduże mieszkanko, później dokwaterowała ochroniarza. Marta na weekendy jeździła do syna, zawoziła mu zabawki i ciuszki. Teściowej mówiła, że ma pracę asystentki w firmie organizującej targi, ale na razie na okres próbny. Minął miesiąc. Dostała połowę tego, co zarobiła. Arkadiusz P. rzucił: – A co ty myślałaś, k..., to nie Caritas! Kiedy oświadczyła, że odchodzi, spojrzał groźnie. – Nie ma tak dobrze siostro, teraz to trzeba odpracować nasze wydatki – żarcie, lokal, kosmetyki, ciuchy... Zobacz, jakie mamy ładne zdjęcia dla twojej rodzinki...
Kiedy wychodziła do domu, rewidował ją i przeglądał torebkę. Kontrolował na każdym kroku. Zaczął nakłaniać do okradania klientów. Nie posłuchała, karał finansowo – tysiąc złotych. Spóźniła się pół godziny – 400 złotych. Nie wróciła na wyznaczoną godzinę po wizycie u dziecka – 500 złotych. Po trzech miesiącach zaczęła obmyślać plan ucieczki. Koleżanki z agencji śmiały się z niej: – Nawet nie próbuj, znajdzie cię wszędzie. Dla zysku sprzedałby rodzoną matkę. Spakowała się, dla niepoznaki, nie ze wszystkim. Swojego chomika zostawiła pod opieką koleżanek. Zabrała synka od teściów i pojechała z nim do rodziców, prawie 300 km dalej. Arkadiusz P. zadzwonił, szantażował zdjęciami, straszył. A potem zadzwoniła koleżanka z płaczem: – On twojego chomika obdarł ze skóry, oblał benzyną i spalił na naszych oczach... Dla przykładu... Wróciła, gdy usłyszała: – To samo zrobię z twoim małym szczeniakiem!


Poskarż się Halskiemu
Za karę, że uciekła, zabierał jej wszystkie pieniądze. Przystawiał pistolet do głowy i pod eskortą woził na imprezy kolegów. Kiedy się opierała przed przyjęciem kolejnego klienta, bił ją i kopał. Siniaki nie schodziły jej z ciała. Nie było dnia, żeby jej nie popchnął i nie wyzwał. Na kolanach musiała błagać, żeby ją wypuścił do dziecka. Nocowała w agencji pod strażą. Jednego razu przywiózł pijanych Bułgarów, aby ją gwałcili na jego oczach. Żeby upokorzyć, bo się stawiała i buntowała, bo groziła policją. Przyprowadzał „komisarza Halskiego”. – Jemu się poskarż! – drwił. Dawał do zrozumienia, że policję ma w garści. Halski za darmo korzystał z usług agencji. Schudła i zbrzydła, wiecznie płakała. Nie miała już dawnego powodzenia, co Arkadiusza P. szczególnie wkurzało. Uważał, że robi mu na złość. Karał za to dodatkowo. Wiosną zaprzyjaźniła się z Darkiem, ochroniarzem. Najpierw współczuł Marcie, a potem się w niej zakochał. Wspólnie zaplanowali ucieczkę z agencji. Uciekli we wrześniu 2001 r.
Arkadiusz P. i Halski ruszyli tropem dziewczyny. Jej rodziców nastraszyli tak, że starsi państwo mało nie umarli. Matka posłała pilną wiadomość do teściowej Marty: „Ukryj Arturka, bo go zabiją!”. Rodzice Dariusza, ochroniarza, niczego nie mogli zrozumieć. Jeden z mężczyzn wymachiwał bronią, a drugi wrzeszczał: – Jak nam nie zwróci dziewczyny, to syna znajdziecie w lesie pod gałęziami! Ukryli się na drugim końcu kraju. Powiadomieni przez rodziców o groźbach, zdecydowali się złożyć zeznania. Sprawą zajęła się prokuratura rejonowa w Poznaniu. Arkadiusz P. od razu został aresztowany. Po zgromadzeniu dowodów opuścił areszt do wyroku, który zapadł w grudniu 2003 r. Oskarżony o stręczycielstwo i sutenerstwo, o przemoc i groźby, także wobec małego dziecka, dostał łącznie trzy i pół roku więzienia. Policjant Robert N. (zwany Halskim) – rok w zawieszeniu na pięć lat i zakaz wykonywania zawodu przez trzy lata.

Pragnie jednego – zapomnieć
Prokuratura wystąpiła też o zasądzenie od Arkadiusza P. prawie 120 tys. złotych jako kary dodatkowej. W lutym tego roku zapadł prawomocny wyrok. Arkadiusz P. musi oddać do skarbu państwa pieniądze, które zarobił na handlu człowiekiem. Marta pragnie tylko jednego – zapomnieć. Rodzice, którzy poznali prawdę na sali sądowej, dotychczas jej nie wybaczyli. Byłej teściowej nie może patrzeć w oczy. Ma już rozwód i alimenty. Wychowuje synka razem z Darkiem, który jest dla niej dużym oparciem, być może się pobiorą. – Tak mi się jakoś życie od początku źle potoczyło – mówi. – Ale sama zafundowałam sobie ten koszmar. Jak pomyślę, przez co musiałam przejść... Ma nadzieję, że jej syn nigdy nie pozna prawdy.

Zdzisława Jucewicz
PS Niektóre imiona zmieniono.

Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!

Tagi: reportaż