Z pamiętnika przyszłej, niedoszłej synowej. Część VI

- Bo widzisz, ty dalej jesteś Al-Kaida, ale teraz ta Al-Kaida ma urodziny - tak M. wytłumaczył mi zmianę mojego statusu społecznego, zaraz po tym jak osłupiona przyjęłam od jego matki życzenia urodzinowe.
/ 13.01.2011 06:12

- Bo widzisz, ty dalej jesteś Al-Kaida, ale teraz ta Al-Kaida ma urodziny - tak M. wytłumaczył mi zmianę mojego statusu społecznego, zaraz po tym jak osłupiona przyjęłam od jego matki życzenia urodzinowe.

Okazuje się, że wraz z zalegalizowaniem naszego związku dokonały się pewne zmiany w tym, jak teściowa postrzega moją osobę. Nie, nikt nie mówi tutaj o nagłym wybuchu pozytywnych uczuć, jednak wraz z założeniem na moją rękę obrączki, w życie weszły pewne konwenanse. Okazuje się, iż należą do nich telefony na urodziny i zaproszenia na odpowiednie okazje, takie jak święta, urodziny czy imieniny. I to całkowicie niezależnie od inwektyw, jakie codziennie wygłaszane są pod adresem tej, która perfidnie i podstępnie zabrała od mamusi najmłodszego synka. Przy okazjach trzeba udawać, że się kochamy.

Ale tym razem zawiodłam więc jak. Wychowana w rodzinie, gdzie konflikty rozwiązywane są na miejscu, a rzeczy sporne nie są chowane pod przysłowiowy dywan, odmówiłam wizyty u teściów na Wigilię. Być może trochę samolubnie, pomyślałam jednak, że tak wyjątkowy wieczór należy spędzać z ludźmi, których przynajmniej się lubi, ba nawet kocha. To święto rodzinne, ciepłe, takie gdzie wraca się do tych, którzy w naszym życiu najważniejsi. A dzielenie się opłatkiem ma być symbolem pojednania, nie zawieszenia broni, tylko po to, aby następnego dnia wrócić dokładnie do tego samego stanu obrazy.

M zrozumiał, sam zresztą niespecjalnie miał ochotę wybierać się do rodziców. Poczucie obowiązku i moja namowa jednak zwyciężyły - wraz z Juniorem udali się wczesnym popołudniem, aby złożyć rodzicom życzenia. Kiedy wieczorem jechaliśmy na drugą Wigilię, opowiedział mi o sztywnej atmosferze i o tym, że teściowa kazała powiedzieć, iż „smutno jej, że nie znalazłam czasu na przyjazd”. Pewnie liczyła na to, że się przejmę.

A w mojej duszy zawrzało. Aż chciałam powiedzieć, iż mi osobiście smutno jest za każdym razem, kiedy ich syn wraca do domu wściekły, bo został wyzywany przez rodziców od głupków i kretynów. „Skretyniał” oczywiście dopiero po poznaniu mnie. Smutno mi też, że jako babcia, ma swojego wnuka w głębokim poważaniu, ostentacyjnie utrzymując kontakty wyłącznie z wnuczką ze strony tej ukochanej synowej. Smutno mi, bo widzę, jak bardzo związany jest z nią jej syn i jak często cierpi, bo musi stawać przeciwko niej w mojej obronie. To tylko dla niego i na jego prośbę zgodziłam się pojechać w drugim dniu świąt, na rytualne śniadanie. Zasiedliśmy przy stole, wygłaszając stosowne formułki o pogodzie, wybierając tematy jedynie poprawne politycznie. Dziecko! Omawianie dziecka zawsze ratuje przed ciszą. Czy już mówi? Czy robi do nocniczka? Czy zjada sam? Bo już dawno powinien. Junior na szczęście miał w poważaniu opowieści całkowicie nieznanej mu babci, skupiając się na wyrywaniu drzwiczek z nowego auta-zabawki. Nie wiedział biedak, iż posiadając geny ojca powinien w swoim wieku (2l.) niemalże chyba czytać Tołstoja. – Bo dzieci w naszej rodzinie w tym wieku już dawno… - wyliczyła teściowa, patrząc na mnie dobitnie, niemalże dopatrując się na mojej twarzy tych opóźniających wszystko genów.

Wytrzymaliśmy półtorej godziny. Przy wyjściu, co rusz zaczerpywaliśmy głęboko powietrze, tak jakby było wcześniej mocno ograniczone. – Ty widzisz ich dwa razy w roku – westchnął M, patrząc na mnie z zazdrością – Pomyśl, że ja muszę tu wrócić za tydzień.

Uff… Konwenanse konwenansami. Ale jak to dobrze, że święta są tak rzadko.

Redakcja poleca

REKLAMA