Wyspa księżyca - recenzja

Jako, że jestem bezczelnym wzrokowcem nie powstrzymam się od skomentowania okładki. O dziwo nawet się jej nie czepię bo.. ładna jest. Uwodzi bliżej nie określoną zapowiedzią czegoś interesującego. A za tajemniczą okładką kryje się...
/ 07.12.2011 07:16

Jako, że jestem bezczelnym wzrokowcem nie powstrzymam się od skomentowania okładki. O dziwo nawet się jej nie czepię bo.. ładna jest. Uwodzi bliżej nie określoną zapowiedzią czegoś interesującego A za tajemniczą okładką kryje się...

…Niby banalna historia, którą poznajemy oczami głównej bohaterki, Eleonory. Szczęśliwej żony i matki, od niedawna bezrobotnej skrzypaczki. Owe bezrobocie skłania ją do rozmyślań nad przeszłością… i tu obraz sielanki zaczyna się rozmywać. Nad leniwą, acz przyjemną codziennością wisi bowiem tajemnicze zdarzenie z przeszłości. Tajemnica ta wisi jej u szyji jak wiadro z cementem a jednak momentami daje odczuć czytelnikowi, że trochę jej za tą przeszłością tęskno. Jak to z kobiecymi tajemnicami bywa, mąż żyje w błogiej nieświadomości… ale czy na pewno?

Styl opowiadania ciekawy, przesycony osobowością głównej bohaterki. Nie mogłam się jednak oprzeć wrażeniu, że zieje apatią... Tajemnica z przeszłości –  temat wokół, którego kręci się powieść, pojawia się i wisi nad czytelnikiem od pierwszych stron książki. Elementy układanki, mniej lub bardziej zaskakujące, uwalniane są bez pośpiechu. Informacje są dozowane stopniowo, niby tak jak powinno być, aby utrzymać napięcie. Jednak napięcia brak.

Jest za to leniwie. Jakby autorka ziewała mi co i rusz nad uchem, wzdychała głęboko, czasem przysypiała.. i snuła dalej. Historia atrakcyjna, a podana ze zręcznością anemika. Nastrój narracji byłby jak najbardziej adekwatny, gdyby opowiadała ją osiemdziesięcioletnia kobieta wspominajaca dawne dzieje, w końcu po czterdziestu latach emocje mają prawo opaść. Tu jednak przeszlosc daje o sobie znać, żywcem staje przed Norą i oczekuje decyzji. Bohaterka sie waha, co zrozumiałe, w końcu rozchodzi się o jej dalsze życie, jedak nie ma w tym ani ksztyny emocji. Przez co książka traci na autentyczności.

Zapomnijmy jednak na chwilę o jesiennej depresji w którą popada narrator. Skupmy sie na bohaterach. Postacie są niby zwyczajne - dom, praca, rodzina -  a jednak przyjemnie nietuzinkowe. Nie straciły młodzieńczej świeżości, kochają mocno i prawdziwie, a z racji wieku około - czterdziestkowego przybyło im cech głównie pozytywnych. Zarówno Nora, jak i jej mąż grają w orkiestrze. Ich pasja do muzyki osłabła z czasem, nabrała mechaniczności. Jednak podoba mi się, że są tego świadomi, zmartwieni nawet. Podoba mi się również, że staraja się nie utracić tego „czegoś” zupełnie, walczą ze stagnacją. Jednak wisi nad nimi bliżej nieokreślony smutek i zmęczenie, który przerywa nagły powrót pewnej osoby z przeszłosci. Słowa nawet nie zdradzę odnośnie tej przeszłosci, jest ona elementem kluczowym powieści i szkoda ją książce wydzierać, kiedy autorka tak skrzetnie pielęgnuje jej odkrywanie i wpływ na życie bohaterów.

Fabuła nie ma wielu wątków, bazuje na prostej zależności przeszłość-teraźniejszość, zachowując jasność i pozwalając skupić się na sednie sprawy. Przemierzając przez kolejne rozdziały, odkrywamy kolejne fragmenty wspomnień Nory, zgrabnie wplatających się w jej rozmyślania i wątpliwości tu i teraz. Jednak uparcie będę obstawac, że przy tak konstruowanej fabule, czytelnikowi należy okazać więcej emocji. Nie mogę się oprzeć wrażeniu że autorce zabrakło odrobinę wiary we własną opowieść.

Redakcja poleca

REKLAMA