"Zombieland" - We-Dwoje.pl recenzuje

Nikt tutaj nie udaje, że cokolwiek jest na serio a aktorzy z widzami bawią się wszystkimi dostępnymi metodami. Niech komedia pokłoni się nisko. Od tego filmu powinien uczyć się cały gatunek. Dawno nie ubawiłam się równie dobrze na parodii.
/ 18.12.2009 23:37
Nikt tutaj nie udaje, że cokolwiek jest na serio a aktorzy z widzami bawią się wszystkimi dostępnymi metodami. Niech komedia pokłoni się nisko. Od tego filmu powinien uczyć się cały gatunek. Dawno nie ubawiłam się równie dobrze na parodii.



Columbus (Eisenberg) doskonale wie, jak radzić sobie w świecie opanowanym przez zombie. Regularny trening, zapinanie pasów w samochodzie czy strzelanie do wszystkiego po dwa razy już nieraz uratowało mu życie. Wie też, że w grupie zawsze raźniej dlatego, kiedy na jego drodze staje Tallahassee (Harrelson), panowie razem ruszają przed siebie. Po drodze zawodzi ich jednak męska intuicja, padają ofiarami dwóch jeszcze bardziej niż oni przebiegłych niewiast. Ale w Zombieland ludzie jednak trzymają się razem, wkrótce więc cała czwórka ruszy tam, gdzie podobno zombie nie ma. Do kalifornijskiego wesołego miasteczka.



Parodie mają to do siebie, że łatwo z nimi przesadzić i niechcący zrobić filmowy gniot zamiast prawdziwie śmiesznego filmu. Widzieliśmy to, w stale niestety produkowanym tasiemcu Straszny Film, który – na moje nieszczęście – przeżywa właśnie piątą bodajże odsłonę. Na szczęście nie tutaj. Tutaj mamy arcyśmieszną i nie przesadzoną komedię o przetrwaniu w świecie zombie. Komedię w każdym wymiarze rewelacyjną. Komedię pełną znanych z kilkunastu apokaliptycznych filmów tekstów, śmiesznych nawet kiedy wypowiadanych z pełną powagą. Komedię pełną zachwycających scen i nawiązań do gatunku filmowego opowiadającego o żywych trupach. I wreszcie – komedię fenomenalnie zagraną.



Woody Harrelson wyrasta ostatnio na etatową postać od mniejszych lub większych szaleńców. Przemierzający kraj pełen zombie, w poszukiwaniu ukochanego ciasteczka, jest po prostu zachwycający. Nie znaczy to jednak, że pozostała trójka bohaterów nie dorównuje mu poziomem. Eisenberg, Stone i Breslin (ale ta mała Abigail wyrosła) bawią się tym filmem równie dobrze jak on. Chwytają gatunek i obracają go w rękach, naśmiewając się z wyznaczonych mu konwencji.
I jeszcze jedno. Bill Murray. Scena kiedy Bill Murray „przyjmuje” naszych bohaterów do domu, uczy przetrwania, a dla relaksu bawi się z nimi w Pogromców Duchów jeszcze długo zostanie w mojej pamięci. Wielkie wyrazy szacunku panie Murray. Takie komedie mogę oglądać bez przerwy. Poprawią humor nawet najbardziej zawziętym malkontentom.

Fot. filmweb.pl

Marta Czabała

Redakcja poleca

REKLAMA