Sukces w show-biznesie tylko za granicą? Niekoniecznie

Nie oszukujmy się: polski show-biznes to marna kopia tego, co dzieje się za naszą zachodnią granicą: gwiazdy kopiują zachowanie hollywoodzkich celebrytów, sesje fotograficzne do polskich magazynów wieją nudą i nieudolnością w naśladowaniu tych superprofesjonalnych z „Vogue'a” czy francuskiego „Elle”, a przede wszystkim... za bycie celebrytą w USA dostaje się więcej pieniędzy niż za bycie gwiazdką w Polsce.
/ 16.02.2010 07:30
Nie oszukujmy się: polski show-biznes to marna kopia tego, co dzieje się za naszą zachodnią granicą: gwiazdy kopiują zachowanie hollywoodzkich celebrytów, sesje fotograficzne do polskich magazynów wieją nudą i nieudolnością w naśladowaniu tych superprofesjonalnych z „Vogue'a” czy francuskiego „Elle”, a przede wszystkim... za bycie celebrytą w USA dostaje się więcej pieniędzy niż za bycie gwiazdką w Polsce.

Wniosek jest jeden – bycie znanym za granicą po prostu się opłaca. Bo rynek szerszy, mający większą siłę rażenia i w ogóle lepszą renomę. Na naszym rodzimym show-biznesowym poletku też się dzieje dużo, ale niestety nie są to rzeczy aż tak skandaliczne lub mające wysoki artystyczny walor jak te zza Oceanu, znad Sekwany lub zza Kanału La Manche. Nasze pojęcie sławy i popularności nie dorasta do pięt zagranicznemu młynowi z gwiazdami w rolach głównych – u nas gwiazdorstwo to jedynie narybek, na dodatek lokalny, nic nie znaczący w skali globalnej. Co więc zrobić, gdy ambicje są większe niż polskie możliwości? Wyjechać z kraju. I nie mieć żalu za utraconą sławą w skali mikro, bo za progiem czeka przecież nieporównywalnie większe możliwości. Ponoć...

Sukces w show-biznesie tylko za granicą? Niekoniecznie
MWmedia

Bez dwóch zdań najlepiej na rozkręcaniu kariery wypadły polskie modelki. 5 naszych rodzimych piękności zaklasyfikowało się w rankingu 50 najlepszych modelek świata, plasując się w pierwszej dwudziestce (więcej w artykule Ranking 50 najlepszych modelek świata, w tym 5 polskich!) i nadal są „rozrywane” przez kreatorów mody. Słowiańska uroda znajduje wielu fanów wśród fotografów, dla których sesje z Polkami to po prostu uczta dla oka i obiektywu aparatu. Jakie jest źródło ich sukcesu i rozchwytywania? Przede wszystkim umiejętność dopasowania się do wizji każdego fotografującego i armii stylistów, którzy za każdym razem chcą widzieć Polki w innym „wydaniu”, a one są tak elastyczne wizerunkowo, że co sesję potrafią wcielić się w swoje inne „ja”. A tych mają wiele, jak zdążyliśmy się przekonać.

Sukces w show-biznesie tylko za granicą? NiekoniecznieRównie modelowo wypadła polska Iga Wyrwał, a angielska Eve, której biust wyprzedził w popularności jego właścicielkę. Śliczna blondynka o naprawdę przytłaczającej urodzie swego naturalnego dekoltu podbiła najpierw serca Anglików, którzy oglądając wdzięki Igi na rozkładówkach czasopism dla panów nie mogli się nadziwić, że takie skarby skrywa zimny kraj nad Wisłą. Polski „CKM” także Igę docenił i zaprosił do własnej sesji, dzięki której Polkę poznali rodacy. Od razu kariera Wyrwał w Polsce nabrała tempa, zaproszono ją do „Tańca z Gwiazdami”, kolejnej sesji zdjęciowej dotyczącej promocji gry Need For Speed... ale gdy z tanecznego show, które rozgrzewa Polaków od kilkunastu edycji, odpadła jako jedna z pierwszych, nagle przestała być interesująca. Owszem, o jej biuście mówiło się dużo, ale z każdym tygodniem coraz mniej. Sama Iga zresztą szczególnie do mediów się nie pchała, a gdy się okazało, że słusznie, bo przed kamerą miała więcej do pokazania niż powiedzenia (co nie zawsze wystarczy – świetnym przykładem połączenia tych dwóch rzeczy jest Doda), to całkowicie odpadła z show-biznesowego młyna. Ponoć wróciła na Wyspy, na których cieszy się niesłabnąca popularnością wśród panów.
Podobny scenariusz w Polsce napisało życie dla modelki Joanny Krupy, która święci triumfy jako modelka amerykańskich gazet: co prawda regularnie pojawiała się w sesjach w polskim „CKM-ie” i „Playboyu”, jednak to modeling w wersji zagranicznej sprawił, że stała się rozpoznawalna. Zza Oceanu wpada do nas na swoje szczęście sporadycznie, nie wiążąc z krajem nad Wisłą większych możliwości i pieniędzy.

Alicja Bachleda-Curuś od dwóch lat konsekwentnie rozwija się na amerykańskim rynku filmowym – abstrahując zupełnie od jej związku z Colinem Farrellem, można powiedzieć, że została już doceniona przez Amerykanów: film „Trade” opowiadający o handlu ludźmi, w którym Polka zagrała u boku Kevine Kline'a jedną z głównych ról, został zauważony i zdawało się, że kreację Polki także doceniono, ale na razie wszystko wskazuje na to, że Ala jeszcze musi trochę popracować nad swoją hollywoodzką karierą i co najważniejsze – to robi. W 2009 roku zagrała w „Ondine”, a w tym zobaczymy ją w kolejnym obrazie „The Absinthe Drinkers”. I nie zamierza się z USA na szczęście ruszać, wiedząc, że tam może więcej dokonać.

Jednak są wśród naszych gwiazd takie, które próbowały „liznąć” zagranicznego stylu show-biznesowego, ale albo bezskutecznie albo świadomie zamieniły tamtejszy blichtr na rodzimy. Można zachodzić w głowę, czemu Natalia Lesz wróciła ze Stanów Zjednoczonych, gdzie jej kariera powoli, ale skutecznie się rozkręcała (jej piosenka „Power of Atraction” znalazła się na 24. miejscu „Billboard Magazine” na początku 2008 roku, co naprawdę wróżyło jej obiecujące horyzonty artystyczne) i siedząc na kanapie podczas jednego z odcinków „Dzień dobry, TVN”, przy boku innej polsko-zagranicznej gwiazdy, modelki Karoliny Malinowskiej, narzekała, że nie została doceniona wśród rodaków znad Wisły. Nie wiadomo zresztą, kto jej doradził tak niepoważną i nieopłacalną decyzję – menedżer, a może tęsknota za Polską, z której wyjechała, gdy była nastolatką? Sentymenty to zły doradca w show-biznesie, jak widać w przypadku Natalii.

Sukces w show-biznesie tylko za granicą? Niekoniecznie
MWmedia

Nie podbiły zagranicy także Anna Mucha, Iza Miko czy Edyta Górniak. Ta pierwsza co prawda zapowiadała, że jedzie od USA tylko po to, by się podszkolić (czego oczywiście nie mogła robić w „zapyziałej aktorskiej szkole” w Polsce, bo nazwiska wykładowców mało znane – lub wymagające od niej zbyt wiele – i progi za niskie), ale i tak nie przywiozła stamtąd nie tylko żadnej propozycji filmowej, ale przede wszystkim umiejętności, jakie miała jej dać nowojorska szkoła aktorska, co tylko potwierdziło brak jakichkolwiek zdolności aktorskich u Muchy – szczególnie wrodzonych. Natomiast Edyta Górniak, kobieta nie dość, że piękna, to jeszcze bardzo utalentowana, po odniesieniu sukcesu na ziemi polskiej, postanowiła uderzyć na muzyczny rynek zagraniczny: jej pierwsza anglojęzyczna płyta pt. „Edyta Górniak”, którą wydała m.in. w Portugalii i Japonii, mimo dopracowania krążka przez Chrisa Neila, odpowiedzialnego za sukces płyt Céline Dion, pozytywnych recenzji i uzyskania statusu Złotej Płyty w Skandynawii, niestety nie ruszyła tych, którzy mogliby pociągnąć za sznureczki bardziej lukratywnych propozycji dla Edyty. Górniak wróciła więc do Polski i od paru już lat nic w sprawie swej kariery tak naprawdę nie robi, chałturząc w show komercyjnych telewizji.

Nadzieją mogą być za to Iza Miko, o której co prawda ostatnio trochę mało słychać, ale która zawzięła się i postanowiła tak szybko Hollywood nie odpuszczać, siedzi więc w nim i wypatruje okazji, oraz Natasza Urbańska – o jej współpracy z Jimem Beanzanem, współpracownika Timbalanda, której efektem są już 3 zaśpiewane przez Nataszę piosenki, a producent ma ochotę na więcej, daje jej szanse zostania większą gwiazdą niż jakakolwiek polska piosenkarka do tej pory. I to „za cenę” roli w serialu TVP 2 „Apetyt na życie”, którą Urbańska odrzuciła na rzecz współpracy z Beanzanem. Może tym samym przełamie dziwne fatum krążące nad niektórymi polskimi gwiazdami, którym podbijanie zagranicznych rynków filmowych i muzycznych pechowo się nie udaje.

Magdalena Mania

Redakcja poleca

REKLAMA