Moda na androgyniczność

Męskie kobiety i kobiecy mężczyźni już byli. Teraz pora na połączenie kobiecości i męskości w jedność, najlepiej w postaci wyjątkowo urodziwych modeli/modelek. Adrogyniczność - kolejna fanaberia świata moda czy redefinicja kanonów piękna?
Marta Kosakowska / 28.02.2011 07:38

Męskie kobiety i kobiecy mężczyźni już byli. Teraz pora na połączenie kobiecości i męskości w jedność, najlepiej w postaci wyjątkowo urodziwych modeli/modelek. Adrogyniczność - kolejna fanaberia świata moda czy redefinicja kanonów piękna?

Kiedyś kobiety o niezbyt kobiecym typie urody nazywano pogardliwie „babochłopami”. Pojęcie to było na tyle pojemne znaczeniowo, że można było tak powiedzieć zarówno o kobiecie o męskiej sylwetce, tej z wyraźnymi problemami hormonalnymi czy zwyczajnie zaniedbanej. A o chłopcach, których natura obdarzyła subtelnymi rysami twarzy, jasną cerą i kręconymi włosami, mówiło się, że mają cherubinową urodę. I w gruncie rzeczy ani jedno ani drugie określenie nie było korzystne dla żadnej z płci. Według wpajanych nam od stuleci wzorów kulturowych, kobieta powinna być delikatna i zadbana, a mężczyzna szorstki i nieco niedomyty. Przez wieki lansowano bujną kobiecość i zachowawczą męskość. W wyglądzie i zachowaniu. I choć kwestie przenikania się kobiecości i męskości w podziale ról społecznych, z oporem, bo z oporem, ale jednak powoli zaczynamy akceptować, aspekt wyglądu zewnętrznego to zupełnie inny temat. Niby kobiety od dawna mają święte prawo do krótkich włosów, a jednak te, które za pomocą ręki fryzjera decydują się na ten „zamach” na swoją kobiecość, często mają poczucie, że muszą nadrabiać ten „ubytek” w swojej kobiecości, czymś innym, makijażem lub strojem. Mężczyźni, którzy regularnie odwiedzają kosmetyczki i lubią różowe koszule, też muszą się liczyć z pewnego rodzaju ostracyzmem społecznym.

Karolina Kurkova i Anrej Pejic

Fot. Jean Paul Gaultier

Wracając jednak do sedna sprawy, podczas kiedy my wciąż zastanawiamy się, czy przesadnie zadbany mężczyzna to wciąż stuprocentowy samiec, w wielkim świecie mody triumfy święci nowy trend – moda na androgyniczność. Najlepszym potwierdzeniem tego zjawiska jest ostatnia okładka magazynu Love, która podobnie jak całe wydanie o tytule His'n'Hers, porusza tematykę zacierania się różnic płciowych w modelingu. W kontrowersyjnej sesji udział wzięły Lea T., Kate Moss i Natalia Vodianovą. O ile dwóch ostatnich pań przedstawiać nikomu, nawet średnio zorientowanemu w świecie mody, nie trzeba, o tyle warto poświęcić chwilę na zapoznanie się z postacią transseksualisty Lei T. Muza i asystentka Riccardo Tisci, zasłynęła w ubiegłym roku, swoim udziałem w kampanii Givenchy. Wydarzenie okrzyknięto jednym z najważniejszych w 2010 roku i krokiem milowym w kierunku zmiany oblicza modelingu. Nie jest to jednak pierwsza oznaka zbliżającej się (wiosny?) rewolucji w świecie mody, a zaledwie odpowiedź na toczącą się od jakiegoś czasu w branży debatę na temat modnej ostatnio androgynii.

Fot. Love

Inne gorące nazwisko, które w ostatnim czasie wypłynęło na fali mody na androgyniczność, to Andreja Pejic. Niespełna dwudziestoletni model szturmem podbija wybiegi na całym świecie, dzięki swojemu unikatowemu typowi urody, który ciężko zaszufladkować jako typowo męski. Andrieja nie trudno pomylić z wyjątkowo atrakcyjną blondynką o subtelnych rysach twarzy i pełnych ustach. Fenomen Pejicia przez wielkich świata mody uznawany jest za zalążek do powstania nowych kanonów piękna. Co jest pociągającego w jego, jak niektórzy mówią, „uniwersalnej” urodzie, dzięki której może się on zmieniać płeć niczym kameleon? Czy chodzi o tę łatwość z jaką, dzięki odpowiednio dobranej stylizacji i fryzurze, może on być raz kobietą a raz mężczyzną? Ta intrygująca umiejętność szafowania swoją tożsamością płciową uwodzi nawet największych świata mody. Jean Paul Gaultier postanowił to wykorzystać i zatrudnił modela do prezentowania zarówno kolekcji męskiej, jak i damską. W dodatku po raz pierwszy w historii pokazów mody mężczyzna zaprezentował, wieńczącą pokaz suknię ślubną.

Andrej Pejic, Fot. Tush

Skąd pomysł na lansowanie modeli i modelek typie urody, który trudno jednoznacznie określić jako męski lub kobiecy? Niektórzy twierdzą, że modna na androgyniczność nastała z momentem, kiedy kobiety ścięły swoje długie, jak dotąd, włosy i z rozkloszowanych, falbaniastych spódnic, wskoczyły proste, męskie spodnie. Po pierwszej wojnie światowej diametralnie zmieniła się nie tylko mentalność kobiet, wraz z nią zmienił się ich wygląd i styl. Za uosobienie doskonałości uważano tytułową chłopczycę z powieści La Garconne Victora Margueritte’a. Inni sądzą, że to wszystko wina Twiggy, której chłopięcą sylwetkę starały się „kopiować” kobiety na całym świecie, co podobno miało być zalążkiem dzisiejszej rzekomej plagi zachorowań na anoreksję i bulimię.

Mężczyźni również dolali oliwy do ognia, z którego, według niektórych „proroków trendów”, wkrótce ma wybuchnąć pożar androgyniczności. Już od jakiegoś czasu w mediach dyskutuje się nad zjawiskiem męskiego dbania o urodę, nazwanego metroseksualizmem. Jedni sądzą, że mężczyzna posiadający co najmniej tyle samo kosmetyków oraz równie bogato zaopatrzoną szafę, co kobieta, to przesada i rysa na szkle, dotychczasowego wizerunku prawdziwego mężczyzny, który (przepraszam za dosadny cytat zaczerpnięty z jednego z moich wykładowców ze studiów), „powinien pachnieć papierosami, potem i spermą”. Amatorzy zadbanych mężczyzn za to biją na alarm, że dość już niechlujnych męskich fryzur, owłosionych klatek piersiowych i źle dobranych kolorystyczne nie reszty stroju skarpetek. Z kolei feministki ironicznie uśmiechają się pod nosem i myślą sobie: „Dobrze im tak, niech wiedzą, jakie katusze przechodzą codziennie kobiety, żeby wpasować się w wizerunek ideału kobiecości, lansowany w mediach”.

Andrej Pejic, Fot. Ftape

Co bardziej konserwatywni i zatwardziali w poglądach na temat zaznaczania różnic między płciami, zastanawiają się, dokąd to zmierza i czy, coraz śmielej wkraczająca na salony, androgyniczność to przypadkiem nie naruszenie płciowego sacrum, a nawet czy to nie pierwsza oznaka, zbliżającego się, przepowiadanego na 2012 rok końca świata?

Najbardziej zatroskanych o losy różnorodności płciowej, uspokajamy. Motyw zacierania się różnic pomiędzy płciami pojawiały się już w starożytności, więc myśl o tym, że fala mody na androgyniczność to pierwszy krok ku rychłej zagładzie ludzkości, można spokojnie włożyć między bajki, a raczej między mity. Bowiem według mitologii Hermafrodyta, dwupłciowe bóstwo, czczone chociażby na Cyprze, to potomek Hermersa i Afrodyty. Obupłciowość cielesna i psychiczna w mitologiach była interpretowana jako pierwotny stan człowieka, który później został zróżnicowany na obie płci. Czyżby zatem powrót do korzeni?

Moda jak to moda, pewnie odejdzie do lamusa równie szybko, jak się pojawiła. Dostarczy bogatego materiału specjalistom od gender studies, a później jak to zwykle bywa, zatoczy koło i wróci do punktu wyjścia. Kobiety będą kobiece, a mężczyźni będą pachnieć tak, jak powinni. Przecież teraz już na gruncie wszechobecnej sztuczności i odrealnienia, kiełkuje ziarnko trendu na naturalność, a poza tym ekstrawagancka moda haute couture, prawie nigdy nie opuszcza salonów. Pewnie dlatego, nadal będziemy tkwić w swoim kanonach kobiecości i męskości prêt-à-porter, czyli takich, które w sam raz nadają się do ubrania na ulicę.

Przeczytaj również: Rag & Bone i American Apparel stawiają na naturalność w reklamach

Redakcja poleca

REKLAMA