"Miłość i inne używki" - We-Dwoje.pl recenzuje

Sugestywny film o miłości ludzi dorosłych. Wbrew wielu plotkom, to nie jest komedia romantyczna, ale film obyczajowy. Oparty na faktach, pokazujący prawdziwe życie prawdziwych ludzi. I może właśnie dlatego tak dobrze się go ogląda. Można się wzruszyć, chociaż pewnie bardziej, jeśli lata nastoletnie są już dawno za nami.
/ 16.02.2011 07:11

Sugestywny film o miłości ludzi dorosłych. Wbrew wielu plotkom, to nie jest komedia romantyczna, ale film obyczajowy. Oparty na faktach, pokazujący prawdziwe życie prawdziwych ludzi. I może właśnie dlatego tak dobrze się go ogląda. Można się wzruszyć, chociaż pewnie bardziej, jeśli lata nastoletnie są już dawno za nami.

Dla Jamiego miłość to wykorzystywanie swojego uroku, aby jak najlepiej wypaść w pracy sprzedawcy i jednocześnie powiększyć listę swoich łóżkowych podbojów. Dla Maggie to rozdział zamknięty, głównie przez rozpoznaną u niej chorobę Parkinsona, skutecznie odstraszającą większość pretendentów do bycia następnym ukochanym. Chcąc oszczędzić sobie bólu rozstania, Maggie postanawia definitywnie zamknąć się na miłość. Kiedy spotyka Jamiego, stawia sprawę jasno. Najwyżej seks, żadnego emocjonalnego zaangażowania. Reprezentują dwa zupełnie inne światy, jakże więc mogłoby być inaczej? Jamie stara się spełnić jej prośbę, z czasem jednak odkrywa, że ta właśnie kobieta jest mu w życiu coraz bardziej potrzebna. Staje do walki z samym sobą, z zamkniętą na głębsze uczucie Maggie i z jej chorobą, która tej dwójki nigdy nie opuści.
Film został oparty na książce prawdziwego Jamiego Randalla, dość wnikliwie opisującej sztuczki przedstawicieli farmaceutycznych.

Ale film ma troszkę inny wydźwięk. Mimo dość sugestywnego kontekstu społeczno – historycznego (pierwsze wejście Viagry na rynek i światowa kariera niebieskiej pigułki) to nie jest film o lobby farmaceutycznym. To wydaje się być jedynie interesującym podkładem, kontekstem do opowiedzenia historii o dorastaniu do miłości. Miłości prawdziwej. Miłości dorosłej, opartej na czymś więcej niż tylko nastoletnich uniesieniach. Miłości bardzo trudnej, bo od samego początku najeżonej kłopotami i problemami, także takimi które nie zawsze dadzą się rozwiązać. To piękna metafora dorosłego wspólnego życia, często bardzo, bardzo trudnego – w gruncie rzeczy jednak jedynego w swoim rodzaju. Wspaniałego. Mimo wszystko.

Takie niebanalne miłosne historie to coś rzadkiego w kinie Hollywood. Tym bardziej więc należy pochylić się w podziękowaniach Edwardowi Zwickowi, który, jak zawsze, potrafił pójść trochę pod prąd tego strumienia amerykańskiej powtarzalności jaki wlewa się do naszych kin. Należy podziękować towarzyszącym mu scenarzystom za stworzenie niesztampowej opowieści o trudnej, ale niepowtarzalnej, wielkiej miłości. Należy wreszcie podziękować aktorom, za wiarygodne odtworzenie swoich ról. W duecie Gyllenhaal – Hathaway troszkę lepiej wypada aktorka, ale też jej postać stwarza więcej możliwości. Z łatwością można też zauważyć barwną obsadę drugoplanową, Hanka Azarię, Oliviera Platta, Josha Gada. I chociaż pierwsza połowa filmu wydaje się być miejscami ciut za bardzo rozciągnięta, z równą łatwością można się też temu filmowi poddać, zaangażować w historię bohaterów i wzruszyć, niejednokrotnie wspominając własną drogę. Takie lekkie a jednak wcale nielekkie historie nie trafiają na nasze ekrany często. Tym bardziej więc trzeba cenić moment, kiedy się pojawią.

Fot. Filmweb