Męskim okiem: Związek i zdrada

W dzisiejszych czasach, już niezależnie od wieku, nie ma większych problemów z rozpoczęciem jakiegoś związku emocjonalnego. Czy to nastolatki, czy ludzie tuż po dwudziestce, albo nawet ci bardziej dojrzali. To wszystko jakoś „samo przychodzi”, jak mówią. Jedno spotkanie, jakaś impreza i już – trafia się na kogoś, o kim bardzo szybko zaczyna się mówić: „jestem z nim/nią”.
/ 15.08.2009 08:44
Związek – tak trudno, tak łatwo
W dzisiejszych czasach, już niezależnie od wieku, nie ma większych problemów z rozpoczęciem jakiegoś związku emocjonalnego. Czy to nastolatki, czy ludzie tuż po dwudziestce, albo nawet ci bardziej dojrzali. To wszystko jakoś „samo przychodzi”, jak mówią. Jedno spotkanie, jakaś impreza i już – trafia się na kogoś, o kim bardzo szybko zaczyna się mówić: „jestem z nim/nią”. Nie potrzeba nam już dzisiaj kilkunastu spotkań, głębokich rozmów, wzajemnego poznawania siebie, swoich upodobań, by związek zaistniał. Tak, przyznać trzeba, że coraz częściej najważniejszą rolę odgrywają wyłącznie zewnętrzne walory – jak kto wygląda, czy się spodobał, ewentualnie jakim samochodem jeździ oraz jak jest ubrany. Wiem, spłycam w tym momencie i pogląd ten wyraźnie krzywdzi osoby, które z większym dystansem podchodzą do związków uczuciowych, ale – hola! - mówimy to o szerokiej skali zjawiska, a nie o wybitnych, pojedynczych jednostkach, które jeszcze nie zatraciły się we wszechogarniającej masówce. Istnieją, jak zawsze, dwie strony – ci, dla których związek jest czymś spontanicznym, działaniem chwili i szaleństwem duszy, a są i tacy, którzy – nim komuś zawierzą swe serce, duszę i ciało – potrzebują czasu i dogłębnego poznania partnera. Skłaniam głowę w szacunku przed tymi drugimi, choć nie wątpię, że ludzie z tej pierwszej kategorii zarzuciliby mnie stwierdzeniami typu: „trzeba łapać chwilę, żyć pełnią życia, cieszyć się młodością, chwytać dzień dzisiejszy, bo jutro niepewne”.

Męskim okiem: Zwiazek i zdrada

Cóż... każdy ma prawo do własnego sposobu na życie ale – uwaga! - moim zdaniem, taka filozofia nie jest prawdziwym „życiem”. Prędzej czy później czas szumnej młodości się kończy i nagle z siłą młota kowalskiego bolesna prawda wali nas w łeb: Życie to również odpowiedzialność i umiejętność zapewnienia sobie bytu. To odpowiedzialność za siebie, a czasami i za drugą oraz trzecią osobę. Bywa, że z tych „szybkich związków” tworzy się równie „szybkie małżeństwo”. Jeszcze przed ślubem wiadomo, że powodem stała się tak samo „szybka ciąża”. I co się dzieje? Ano lądujemy nagle twardo na tyłku i okazuje się, że już nie jest tak różowo. Osoba, z którą trzeba wieść codzienne życie jest kimś, kogo właściwie nie znamy. Co bowiem wie się o drugim człowieku, skoro nie poświęciło się czasu na jego poznanie, nim zadeklarowano chęć bycia razem? Nic, albo prawie nic... Gdy nadchodzi potrzeba zatroszczenia się o rodzinę, gdy brakuje miejsca na głośne imprezy, szalone całonocne zabawy, tygodniowe wojaże po podrzędnych hotelikach w samochodzie podarowanym na osiemnastkę przez rodziców, zazwyczaj okazuje się, że dwoje ludzi nie ma już ze sobą absolutnie nic wspólnego. I związek umiera śmiercią naturalną, zamieniając się w codzienną, pełną zrezygnowanej akceptacji wspólną wegetację lub kończy się rozwodem i dzwoniącym w uszach pytaniem: „Czy było warto???”

Zdrada wg faceta
Niezależnie od tego, w jakim rodzaju związku się jest, czy w tym „lekkomyślnym” czy też „głębokim”, zdarza się sytuacja, w której dochodzi do złamania małżeńskiej przysięgi wierności. Dotychczas powszechnie panujący pogląd mówił, że zdradzają głównie mężczyźni, tymczasem ostatnio prowadzone badania pokazują dobitnie, że panie powoli wyrównują proporcje, jeśli chodzi o niewierność w związkach. Czy to na zasadzie zemsty „ja wam pokażę!”, czy też coraz szumniej propagowanego równouprawnienia – nie mnie oceniać, fakty jednakże mówią same za siebie.
Ale, ale... czym tak naprawdę jest owa „zdrada”?. Większość krzyknie zapewne: „pójście do łóżka z innym facetem / z inną kobietą!”. Czy jednak na pewno tylko to? Delikatnie przypomnę, że na przykład według doktryny kościoła katolickiego zdradą małżeńską jest sama myśl o tym, że można by „przespać się” z kimś innym niż małżonek. Lekko trącące paranoją, gdyż umysł ludzki jest przekorny i lubi sobie wyobrażać „owoc zakazany”, a na widok atrakcyjnej kobiety czy przystojnego mężczyzny choćby i bezwiednie iskierka myśli o tym, jak by to z nim / z nią było, pojawić się może. I oczywiście już samo to zakrawa na zdradę, z której musimy się „wy-spo-wia-dać!”, bo to grzech i kropka! Odłóżmy jednak na bok skrajne przypadki, a przyjrzyjmy się jeszcze innemu przypadkowi...
Facet, póki jest singlem, może wszystko... Wolno mu mieć przyjaciół, kolegów, koleżanki, przyjaciółki. Może się z nimi spotykać, imprezować, spędzać wolny czas... Nikt mu nie wymawia, że kumpli klepie po plecach, zaśmiewa się ze świńskich dowcipów, koleżanki zaś całuje w policzek na powitanie, w chwilach dobrej zabawy obejmuje, cieszy się ze wspólnego towarzystwa... Nikt w tym nie widzi nic złego, prawda? Potem zaś pojawia się obrączka na palcu i co się dzieje? Ano... „Co ty tak Mariusza klepiesz, pedzio jesteś, czy co?”, „Mógłbyś chociaż udawać, że cię ten dowcip gorszy, przecież jest obleśny!”, „Chciałeś ją pocałować w policzek? Świnia!” - plus cała lista innych tego typu odzywek.

I ja w tym momencie pytam: a dlaczego małżeństwo ma blokować takie zachowania? Nie uchodzi? W takim razie domagam się wyjaśnień, dlaczego kobiecie wolno, a mężczyźnie nie? Kobieta wszak, będąc mężatką, może przywitać się wylewnie z przyjaciółką, obściskując się, obcałowując, chichocząc przy tym niemiłosiernie i nikt jej – pardon my french! - „lesbijką” nie nazwie. Tak samo niczym złym nie są pocałunki powitalne w policzek dla znajomych panów, a nawet objęcie ich wpół przy dobrej zabawie. Dlaczego więc kobieta może, a facet nie? I dlaczego takie traktowanie koleżanki jest już poczytywane za zdradę małżeńską? Przecież w każdym zdrowym, rozsądnym, opartym na miłości, partnerstwie, zrozumieniu i zaufaniu związku wiadomo, że czym innym jest miłość i wierność „drugiej połówce”, a czym innym drobny gest skierowany w stronę osoby, którą darzymy przyjaźnią. Tego drugiego jednak – według pań - nie wolno!

Wynika to właśnie z panującego nadal przeświadczenia, że to faceci częściej zdradzają. I choć teza ta powoli staje się coraz bardziej nieprawdziwą, nadal panie nie widzą nic złego w przyjaźnieniu się z mężczyznami, za to piętnują, z uporem godnym lepszej sprawy, przyjaźń swoich partnerów z kobietami, ponieważ „i tak skończy się to w łóżku!”.

Ale miało być o zdradzie w kontekście mężczyzny. Dlaczego zdradzają? Co sprawia, że decydują się na skok w bok i kogo lub co za to obwiniać? W pierwszej kolejności, idąc po myśli większości kobiet, obwińmy o to sam charakter faceta. Zdarza się bowiem, że jest to typowy bawidamek, hulajdusza i podrywacz, dla którego każda kobieta to kolejna zdobycz. Nierzadko zakochana dziewczyna ma nadzieję, że po ślubie „zmieni go na lepsze”, łudząc się, że to jej właśnie się uda. Niestety, wysiłki spełzają na niczym, a facet skacze od jednego łóżka do drugiego. Są też teorie – tu przyznaję krytycznie, że zapewne wysnute przez samych mężczyzn – iż facet z natury nie jest zdolny do monogamii i mnogość partnerek (niezależnie od przebywania w stałym związku) jest po prostu u niego uwarunkowana genetycznie. Stąd tyle głosów, że należy im to wybaczać, bo „natury nie da się oszukać”. Ocenę zasadności tej teorii odłóżmy na bok, gdyż tak naprawdę wszystko zależy od jednostki.

Przejdźmy jednak do innych powodów zdrady. Głównie tych, gdy zdarza się to mężczyźnie, którego nigdy by się o to nie podejrzewało. Przykładny mąż, ojciec, na dobrym stanowisku, kochający swoją rodzinę, wzór do naśladowania. Tak przynajmniej mówią. I nagle jak grom z jasnego nieba spada wiadomość! Doniosła o tym życzliwa sąsiadka, czy zawistna koleżanka, że widziała, że podejrzewa, że to, że tamto. Tajemnica wyszła na jaw i pojawia się pytanie „dlaczego?”. W zależności od sytuacji powodów mogą być tysiące. Skupmy się jedynie na kilku, choć ostrzegam, mogą się one nie spodobać!

Bywa, że jednorazowy „wyskok” w inna stronę powodowany jest ciekawością, jak można inaczej i taki „numerek” zazwyczaj ma swój finisz w agencji towarzyskiej. Mężczyzna chce po prostu spróbować „czegoś innego”, czasami wręcz całkowicie odmiennego od tego, co zna z domowej sypialni. Nierzadko wstydzi się o chęci na „coś innego” powiedzieć żonie w obawie przed niezrozumieniem, wyśmianiem, oburzeniem itd. Stąd – uciuła kwotę i dzwoni pod wygrzebany z wizytówki otrzymanej od kolegi numer.

Innym powodem jest „urok chwili”. Zazwyczaj połączenie rozmaitych okoliczności: wyjazd służbowy, impreza integracyjna, pod wpływem alkoholu i w środowisku odmiennym od domowych pieleszy może się okazać, że koleżanka, która na co dzień tylko się uśmiecha ładnie, przechodząc obok, nagle nabierze odwagi, ochoty na coś więcej, a facet, w dodatku zaprawiony alkoholem, wolę słabą niczym niemowlak ma, no i ląduje się byle gdzie, byle jak, byle z nią... Zdarza się i tak...
Najgorzej jednak jest, gdy powodem zdrady jest nie kto inny a... żona! I to zazwyczaj z gatunku tych, które na wieść o zdradzie głośno zadają sobie pytanie: „dlaczego, przecież niczego mu nie brakowało, wraca do domu, jest sprzątnięte, obiad pod nos dostaje, dzieci go kochają, przecież wszytko jest w porządku?!”. Najwyraźniej nie... I tutaj wracamy do wspomnianych wcześniej sposobów zawierania związków. I tego, co partnerzy wiedzą o sobie, na jakiej stopie komunikacyjnej żyją, jak duże zaufanie, miłość i zrozumienie w nim panuje. Najczęstszą bowiem przyczyną zdrady w małżeństwie jest po prostu monotonia, marazm i powolna degradacja związku.
Codzienność niestety niesie ze sobą masę obowiązków. Gdy kobieta zmuszona jest pracować, zajmować się domem, dziećmi, posprzątać, zrobić zakupy, ugotować obiad, zrobić setkę innych rzeczy, nie ma ochoty na atrakcyjne strojenie się, a wieczorami nierzadko jest tak zmęczona, że seks jest ostatnią rzeczą, o jakiej pomyśli. I zaczynają się stwierdzenia typu: „nie dzisiaj, daj spokój, głowa mnie boli, zmęczona jestem”. Każdy zna tę litanię od jednej bądź drugiej strony. I od razu zaznaczę – nie zamierzam ani piętnować takiego podejścia, ani udowadniać że je rozumiem oraz doceniam jego sprawiedliwość, bo mówimy tu teraz o samych powodach zdrady. Owszem, kobieta ma pełne prawo do takiego zachowania, jeśli wszystko jest na jej głowie, ale w mężczyźnie powoli gromadzi się frustracja. Znowu nie, znowu głowa, znowu zmęczenie – dzień po dniu narasta rozżalenie... a potem kobieta łaskawie wreszcie się zgadza i co? On ma wyłącznie „odbębnić swoje”, ona grzecznie poczeka, aż skończy i każde z nich wróci do swoich spraw. Energia seksualna rozładowana – czego więc on chce więcej?

Męskim okiem: Zwiazek i zdrada

A okazuje się, że chce... I najczęściej idzie tam, gdzie to dostaje. Mianowicie – zainteresowanie, uśmiech, inwencję, ochotę, pomysłowość. Kochanka zazwyczaj nie leży bowiem jak kłoda i pewne jest, że na spotkaniu nie powie, że ją głowa boli. Stąd facet gna jak ćma do ognia tam, gdzie dostanie seks podany w atrakcyjnej formie. Bez miny cięrpiętnicy, lekceważenia i udawanego orgazmu... Nawet jeśli niektórzy mają z nich później poczucie winy, to i tak chodzą dalej i dalej... I tak, wiem, że argumentując w ten sposób narazić się można wszelkim przykładnym żonom, ale – przypominam – nie prezentuję tutaj własnych poglądów, więc proszę na mnie psów nie wieszać, analizuję tylko zgromadzone fakty, na podstawie lektury rozmaitych wypowiedzi na forach

Zapobiegać czy leczyć?

Nie jest łatwo wybaczyć zdradę małżeńską. Niektórzy twierdzą nawet, że jest to niemożliwe. To akurat nieprawda – wszystko zależy od poziomu komunikacji w związku i zrozumienia partnerów. Są takie pary, których miłość i wzajemne przywiązanie rozkwitły dopiero po akcie zdrady. Tylko dzięki wzajemnej, szczerej rozmowie, wyjaśnieniu nieporozumień i dojściu do wniosku, że winy mogą być darowane, a wspólne życie raz jeszcze można zacząć od nowa. Tak naprawdę ciężko jest wytrwać w związku, którego stabilność została naruszona i w którym zasiane zostało ziarno zwątpienia w wierność małżonka. Zawsze przecież istnieje ryzyko, że zrobi to po raz kolejny.
Niezależnie od tego jednak, czy chcemy zapomnieć o zdradzie, czy też jej zapobiec, istnieją pewne uniwersalne kwestie, których należy przestrzegać. Chodzi tu o wszystkie działania, które miast rozdzielać partnerów, powinny ich zbliżać do siebie, cementować związek i dawać szansę na szczęśliwe kroczenie wspólna ścieżką. Tak, tak, są to banały, powtarzane w setkach poradników, na myśl o których robi się większości niedobrze. „Znam to na pamięć, wiem o tym”, ale - jak mawiał jeden mój znajomy: „ja to wszystko wiem! Jedyne czego nie wiem, to czemu ja tego nie robię?” I tu leży pies pogrzebany! Niby wszyscy wiemy, co powinniśmy robić, by wspólne szczęśliwe pożycie stało się faktem, a nie jedynie wyidealizowaną teorią na stronach książki. Zapytani na ulicy wyrecytujemy receptę na szczęście rodzinne, nie zająknąwszy się ani razu, jednak, sfrustrowani codziennością, ani myślimy wprowadzać tego w nasze życie.

Trudno jest bowiem, w szarej rzeczywistości, wykrzesać w sobie entuzjazm, radość, zadbać o partnera z uśmiechem na twarzy. Zmęczenie dogania nas każdego dnia, wykończeni setkami obowiązków, stresem w domu, w pracy, jedyne, o czym myślimy, to własny „święty spokój”. Ale... czyż tego „świętego spokoju” nie może nam ofiarować właśnie małżonek? Przecież najlepszym sposobem na rozładowanie stresu jest szczera, spokojna rozmowa, możliwość wylania z siebie żalu i frustracji. Czemu więc, w dzisiejszych związkach, tak bardzo brakuje zwykłej rozmowy między dwojgiem ludzi? Pierwsza i podstawowa rada dla każdego związku: rozmowy oparte na wzajemnym zaufaniu i zrozumieniu. Rozmawiajmy o tym, co nas boli, rani, co cieszy, uspokaja, daje radość. Nie skupiajmy się jednak wyłącznie na narzekaniu, ale rozmawiajmy też o radosnych sprawach. O marzeniach, planach, fantazjach... Rozmowy przenieśmy też do sypialni. Nie „odbębniając” mechanicznego stosunku, porozmawiajmy szczerze o naszych pragnieniach, oczekiwaniach, uczmy się siebie nawzajem, ile par – tyle różnych oczekiwań i sposobów zaspokajania partnera, zapisano już setki stron z pomysłami na urozmaicenie sypialnianych igraszek, warto z nich skorzystać.
Najlepszy sposób na szczęśliwy związek: obudzić się z marazmu! Pokonać codzienność i rutynę. Zaufać partnerowi, być szczerym. Uświadomić sobie, że przecież to właśnie z nim idzie się przez życie i w większości przypadków tak już będzie do końca! Po co więc na własne życzenie komplikować sobie (po)życie? Otwórzmy się na tę drugą, najbliższą nam przecież osobę, wspólnie rozmawiajmy o pragnieniach, rozczarowaniach, osiągnięciach, oczekiwaniach. To nie jest łatwe, owszem. Trzeba się przełamać, przekonać samego siebie. W dzisiejszych czasach komunikacja jest coraz trudniejsza, tłamsi ją wieczna pogoń z pieniądzem czy lepszym życiem. „Daj spokój, ja mam na głowie pilne zlecenie, muszę skończyć na jutro, inaczej nie będzie na chleb i robotę stracę” - coraz częstsza wymówka dla zwykłego bycia razem z rodziną. Wymówka – nie usprawiedliwienie, warto to sobie uświadomić.

Bądźmy więc dla siebie... Szczerzy, otwarci, ufni, kochający, dbający i wrażliwy. Dla siebie, nie obok siebie. Ścieżka przez życie to wspólna droga, a nie dwa pasy przeciwległego ruchu na autostradzie. Warto o tym pamiętać...

Rafał Wieliczko

Redakcja poleca

REKLAMA