Klub dla swingersa

W obwieszonym kotarami pokoju, na rozścielonych materacach kłębi się tłum nagich, spoconych ciał. Wydaje się, że każdy spojony jest z kimś następnym, trudno odróżnić czyja to głowa, czyje pośladki…
/ 28.04.2011 07:40

W obwieszonym kotarami pokoju, na rozścielonych materacach kłębi się tłum nagich, spoconych ciał. Wydaje się, że każdy spojony jest z kimś następnym, trudno odróżnić czyja to głowa, czyje pośladki…

Południowa Floryda jest amerykańską mekką dla swingersów. Długoletnie tradycje, wspaniała pogoda, piaszczyste plaże i sławna tolerancja dla ludzkiej próżności ściągają tu corocznie tłumy otwartych seksualnie z całego świata. Cena, jaką trzeba zapłacić za przyjemność nieskrępowanego nagiego obcowania z wieloma partnerami, waha się w granicach od 100 dolarów abonamentu rocznie z jednorazowym wejściem płatnym dodatkowo 50 dolarów po roczny pakiet all-inclusive za 1500 dolarów.

I nie jest to wcale jakaś wielka nowinka, grzech naszych spaczonych czasów. Swingowanie zaczęło się już w latach 50-tych, wraz z powojenną radością, zaś w rewolucyjnych latach 70-tych powstały pierwsze masowe kluby biseksualnych żon i temu podobne kółka zainteresowań. Potem moda na dzielenie się żoną wyraźnie straciła na atrakcyjności, gdy ludziom w oczy zajrzał strach przed AIDS, silniejszy niż pożądanie. Ostatnie dwie dekady pokonały i tą przeszkodę - kondomy są elementem podstawowego savoir-vivre’u i tylko od czasu do czasu można usłyszeć o pani, która pobiła w szatni męża, bo włożył penisa bez gumki do innej pani.

Kluby żyją zwykle na zapleczach, za niewiele mówiącymi drzwiami, w które ciężko wejść przypadkiem. Bo goście wolą pewien stopień dyskrecji, a sam biznes, no cóż, bywa dla szerszego grona z jakiegoś powodu irytujący. Idea jest zwykle ta sama, różni się jedynie skala, klimat i standard usług. Przychodzisz bez żadnej presji napić się drinka przy barze, w ubraniu, i poobserwować ludzi, których warto by zagadnąć, nawet o pogodę. Jeśli nic, to płacisz i idziesz do domu. Jeśli coś, to możesz udać się do dalszych pomieszczeń, gdzie zwykle obowiązuje już strój Adama i Ewy, i poddać się cielesnemu instynktowi. Bywalcy podkreślają, że nikt tu nikogo do seksu nie zmusza - możesz tylko patrzyć, możesz kochać się tylko z własnym partnerem w towarzystwie innych, możesz też oczywiście otworzyć się na wszystkie genitalia w pobliżu.

Naturalnie, większość klientów to pary, które dojrzały do decyzji rozdzielenia miłości i zaufania od przyjemności z seksualnego obcowania z innym ciałem. Samotnych mężczyzn jest sporo, ale nie mają wielkiego wzięcia, singielek odwrotnie - mało, ale z wysokim popytem. Bo większość par zaczyna właśnie od zabaw z drugą panią i czasem na tym się kończy. Nie każdy mąż okazuje się mieć tyle hartu ducha, aby myśl o współużytkowaniu ukochanej znieść z pogodą.

Profil demograficzny również nie dziwi - pary w granicach 35-50 lat, zwykle zamożne, wykształcone, z długoletnim stażem małżeńskim. Bo swing ma ponoć to do siebie, że słabe związki niszczy od razu - kłótniami, zazdrością, żalami; a te naprawdę dobre, silne relacje wzmacnia dodatkowo na zasadzie wspólnych przygód. Seks przestaje być nudny, albo nawet przewidywalny, otwartość i zaufanie niezbędne do swingu wzmacniają intymność. Jednym słowem, szczęśliwych swingersów nie brakuje i rzadko są oni klientami prawników rozwodowych.

Redakcja poleca

REKLAMA