Kiedy serial wychodzi poza ramy telewizora

Lubisz jakiś serial? Dałeś się wciągnąć w przygody, które spotykają co rusz twoich ulubionych bohaterów? Czujesz niedosyt, gdy odcinek się kończy, a intryga jest nadal nierozwiązana? Nie martw się, marketingowcy pomyśleli o takich jak ty i przychodzą z pozaserialową armia gadżetów, które tylko podsycą twój serialowy głód.
/ 12.04.2010 08:26
Lubisz jakiś serial? Dałeś się wciągnąć w przygody, które spotykają co rusz twoich ulubionych bohaterów? Czujesz niedosyt, gdy odcinek się kończy, a intryga jest nadal nierozwiązana? Nie martw się, marketingowcy pomyśleli o takich jak ty i przychodzą z pozaserialową armia gadżetów, które tylko podsycą twój serialowy głód.

Widza trzeba trzymać przy sobie i trenować jego wierność. Bo bez wierności takiego oglądacza nie ma wpływów z reklam i telewizja plajtuje. Widz i jego uczucia związane z ulubionym programem są wręcz bezcenne, szczególnie te pozytywne – bo to one każą mu o określonej godzinie włączyć telewizor i przykleić nos do szklanego ekranu, przeżywać perypetie ulubionych postaci i zastanawiać się wraz z nimi, jakie może być rozwiązanie danej zagadki. By żyli tym, czym żyją serialowi bohaterowie.

Kiedy serial wychodzi poza ramy telewizora

Przeżywamy prawdziwy serialowy boom. Już nawet sam Steven Spielberg stwierdził, że kręcenie tasiemca dla telewizji (niedawno była to „Kompania braci”, teraz możemy podziwiać jego kolejny obraz: „Pacyfik”) bardziej mu się opłaca niż produkcja filmu fabularnego pochłaniającego miliony dolarów, a niekoniecznie zwracającego się z nawiązką. Teraz stworzenie serialu, ale dobrego, z pompą równą tej, którą widać w filmach, to sztuka i żaden z szanujących się reżyserów, co było kiedyś powszechnym zachowaniem, nie uzna tego za obelgę, gdy producent lub scenarzysta zaproponuje mu sfilmowanie ciekawego scenariusza. A co najlepsze, gwiazdy wielkiego formatu (często laureaci Oscara) coraz częściej same chętnie zgłaszają się do obsady. Seriale to dzisiaj istna żyła złota – wieloodcinkowa, wychodząca coraz częściej poza swoje serialowe ramy i pochłaniająca jak czarna dziura tę prawdziwą rzeczywistość.

Stworzenie przekonującego i ciekawego serialowego świata to jedno: to właśnie podstawa, która ma skupić jak w soczewce zainteresowanie widzów – a główny ciężar tego zadania spoczywa na barkach (czy też umysłach) scenarzystów, bardzo kreatywnych i jednocześnie szybko wypalających się w swojej roli ludzi. Muszą oni bowiem lawirować między rozpoczętymi czy zakończonymi wątkami i je łączyć lub mieszać niczym najbardziej precyzyjni rzeźbiarze – bo ich najmniejszy błąd zauważą czujni i zapatrzeni telewidzowie, których odpływ po takiej fabularnej wpadce jest wręcz nieunikniony. Jeśli serial gubi się w szczegółach, traci na wartości, a tym samym na reklamodawcach. Tutaj więc nie ma miejsca na najmniejsze potknięcia: scenariusz rozpisany na tysiące stron musi się zwyczajnie „kleić”.

Kiedy więc ta sztuka się uda i serial okaże się świetnym tasiemcem regularnie przyciągającym i widzów, i pieniądze, trzeba jego fabułę i szum wokół trochę podkręcić. Wyjść zza szklanego ekranu telewizora i pomieszać w głowach widzów tak, by uwierzyli, że stają się częścią fikcyjnego świata. Albo że ten świat jest elementem ich realnej codzienności. Sposobów na to, by podgrzać atmosferę wokół serialu jest wiele, a amerykańscy specjaliści od marketingu rozwinęli je na miarę ogromnej machiny produkującej serialowe gadżety, które jeszcze bardziej zespalają telewidzów z ich ulubieńcami.

Kiedy serial wychodzi poza ramy telewizora

Serial „Lost” obfitował w szczególnie innowacyjne „lepy na fana”: nie dość, że do mediów nie przeciekła żadna informacja dotycząca fabuły czy nawet obsady aktorskiej serialu aż do dnia premiery, to cała maszyna marketingowa uderzyła wtedy ze zdwojoną siłą w niczego nieświadomych telewidzów i internautów. Równo z dniem premiery w Sieci pojawiła się strona Oceanic Airlines – firmy lotniczej, której felernym samolotem lecieli przyszli rozbitkowie. Odwiedzający mogli na niej nawet rezerwować bilety. Fikcyjna firma odnotowała szybko równie nierealny zysk w postaci prób dokonania opłat za zabukowane przeloty... ale na tym się nie skończyło tworzenie otoczki. Powstała także Korporacja Alvara Hanso – specjalnie przygotowane strony, które krążyły w Internecie jeszcze przed premierą serialu i mające utwierdzić fanów w przekonaniu, że to właśnie ta osoba – czyli właśnie Alvar – przeznaczająca ogromne pieniądze na zabawę z rozbitkami w kotka i myszkę. Ponadto na Amazon.com dostępna jest książka „Bad Twin” autorstwa Gary'ego Troupa, jednego z nieszczęśliwych pasażerów, któremu nie udało się wyjść – dosłownie – cało z katastrofy i wpadł w silnik palącego się na plaży samolotu. Dodatkowym fanfikowym smaczkiem jest baton Apollo, ze smakiem zagryzany przez bohaterów serialu (naprawdę istnieje) oraz dostępny przez jakiś czas na jednej ze stron www specjalny licznik, który trzeba przyciskać co 180 minut (fani serialu wiedzą, czym grozi nieprzyciśnięcie guzika). A to i tak nie wszystkie sztuczki marketingowców związanych z „Lost”.

Kiedy serial wychodzi poza ramy telewizora

Równie ciekawy, choć dla niektórych nie tak smaczny jak baton Apollo, był pomysł, na jaki wpadli „ludzie z HBO”: wraz z premierą kolejnej serii serialu „Czysta krew” w sklepach spożywczych pojawiły się zabarwione na ciemną, krwistą czerwień soki True Blood – te same, które chłeptały ze smakiem serialowe wampiry. Półki sklepowe szybko zostały „osuszone” z produktu, potwierdzając apetyt na sztuczną, bo bardziej owocową niż mającą cokolwiek wspólnego z hemoglobina, krew. Krew leje się więc bez końca, a w jeszcze większych ilościach dzięki „Deksterowi”, serialowemu mordercy i policjantowi w jednym, który za dnia jest usłużnym stróżem prawa, ale po zmroku wymierza sprawiedliwość w bardzo drastyczny sposób. Drugi sezon zainaugurowany został wytryskającą – dosłownie – fontanną krwi w kilkunastu miastach USA, zabarwiając zbiorniki miejskich fontann przypominającym krew płynem.

Kiedy serial wychodzi poza ramy telewizora

Można też domniemywać, czy skutkiem kultu, jaki kilka lat temu towarzyszył serialowi „Z Archiwum X” były pojawiające się na polach dziwne geometryczne okręgi. Pamiątka po wizycie gości z kosmosu? Każdy jednak szanujący się X-ufolog musiał wtedy mieć w swoim zagraconym na wzór mieszkania Foksa Muldera plakat „I WANT BELIEVE” z latającym spodkiem, ścianę dokumentalną z wycinkami wszelkich informacji prasowych na temat dziwnych, niewytłumaczalnych zjawisk i samemu pchać się do jednostek wojskowych, ryzykując nawet aresztem. Oprócz tych bardziej widowiskowych prób oddania czci ulubionemu serialowi były też dostępne te, które można było kultywować w zaciszu własnego domu: serie książek, czasopism i komiksów poświęconych przygodom dwójki agentów FBI, koszulki, figurki (koniecznie wielkookoich Obcych) mógł zbierać każdy.

Kiedy serial wychodzi poza ramy telewizora

W porównaniu z machiną marketingową w USA nasza polska to marne popłuczyny, ale zawsze jakieś. Nasi marketingowcy kultywują liczne spotkania fanów danego serialu z okazji „któregośtam” już odcinka tasiemca lub kolejnej rocznicy kręcenia go (szczególnie przaśne i kolorowe są spotkania aktorów „M jak miłość” z wielbicielami serialu), podczas których aktorzy zajmują się głównie pozowaniem do zdjęć z fanami lub wypisywanie autografów. Wyższą szkołą jazdy polskiego marketingu serialowego są wydawane książki na temat filmu albo takie, które napisali bohaterowie – tak było z książką „Kaktus w sercu”, której autorką była Basia Jasnyk, jedna z postaci popularnego „Teraz albo nigdy!”. Również Adela Wyrwał, jedna z bohaterek „Na Wspólnej”, także stała się autorką, choć nieistniejącą, poczytnego romansidła „Na rozkaz serca” – obie książki znalazły się w księgarniach i na półkach fanów serialu. Dodatkowe wsparcie popularności danego formatu zapewniają profile fikcyjnych bohaterów i samych seriali na serwisach społecznościowych, na których aż huczy od wpisów zaangażowanych w pozaserialowe życie swoich ulubieńców fanów, nie wspominając już o wyrastających jak grzyby po deszczu klubach, forach dyskusyjnych czy organizowanych zlotach fanów, w całości poświęconych roztrząsaniu serialowej fabuły. To wszystko sprawia, że serial staje się o wiele więcej wart – zarówno pod względem finansowym, jak i emocjonalnym – niż się zapowiadało na początku.

I jak tutaj nie wierzyć w fikcję, gdy tak przekonująco stapia się ona z „realną rzeczywistością”...?

Fot. Filmweb

Magdalena Mania

Redakcja poleca

REKLAMA