Fala powodziowa spływa z obietnicami wyborczymi

Startujący w wyborach prezydenckich kandydaci uczynili z powodzi swoiste narzędzie walki. Nic przecież tak dobrze nie podnosi słupków w sondażach jak dobry kataklizm i żywioł niszczący kolejne domy.
/ 14.06.2010 23:06

Startujący w wyborach prezydenckich kandydaci uczynili z powodzi swoiste narzędzie walki. Nic przecież tak dobrze nie podnosi słupków w sondażach jak dobry kataklizm i żywioł niszczący kolejne domy.

Media przecież nie przepuszczą wiadomości, że oto pan X, kandydujący w wyborach udał się na tereny powodziowe, spotykał się z ludźmi, którym woda odebrała dorobek życia, a nawet sam układał worki z piaskiem! To przecież znacznie ciekawsza wiadomość niż standardowe spotykanie się z potencjalnymi wyborcami. Zanim nadeszła wielka fala, media pokazywały Bronisława Komorowskiego jeżdżącego po kraju od zgromadzenia do zgromadzenia. Gazety pokusiły się też o opublikowanie zdjęcia Jarosława Kaczyńskiego, kiedy … jadł zupę w towarzystwie tzw. typowej polskiej rodziny. Podobno to był rosół. Pozostali kandydaci przepadali na rzecz tych dwóch głównych, a media poświęcały im jedynie ułamek swojego czasu. Andrzej Lepper chodzi po

targach. Grzegorz Napieralski wypowiedział się w kwestii in vitro. Andrzej Olechowski powiedział, że ma dużo więcej niż jeden procent jaki dają mu media. Kornel Morawiecki… no właśnie, kto tak naprawdę wie, kim jest Kornel Morawiecki?

A tutaj taka gratka! Powódź! Na dodatek kolejna, wiadomo już więc jakich błędów należy unikać. Do dzisiaj mówi się przecież, że gdyby nie niefortunna wypowiedź Włodzimierza Cimoszewicza z 1997 roku o konieczności ubezpieczeń, SLD nie przegrałoby wyborów. Politycy, chociaż być może wolniej niż statystyczni obywatele, też są w stanie wyciągnąć wnioski z porażek innych. I tym razem większość z nich doszła ponownie do jednej, jakże to utopijnej i wiecznie żywej konkluzji: trzeba obiecywać i to trzeba obiecywać jak najwięcej. Choćby i gwiazdkę z nieba.

Padają więc kwoty i jakże to mądre wyrażenia. Jak tylko rząd obiecał 6 tysięcy złotych każdej poszkodowanej rodzinie, PiS natychmiast obiecało 12 tysięcy. Oczywiście musiałoby być do takiej decyzji przy władzy. A jakże, w końcu wybory nie tak daleko a może uda się jakoś skrócić kadencję. „Stan klęski żywiołowej” stał się ulubionym powiedzeniem kolejnych kandydatów. Wprowadzać, nie wprowadzać, ogłaszać, nie ogłaszać – sztab każdego z potencjalnych prezydentów przygotował odpowiedni zestaw argumentów na poparcie własnego zdania. Każdy uważa się też za autorytet w tej kwestii.

Szkoda, że żaden nie zauważa, że tych tak naprawdę zainteresowanych nie obchodzi to, jak nazywa się ich stan. Zwłaszcza, że mają swoje nazwy. Tragedia. Dramat. Ból. Strata. Dla kogoś, kto właśnie utracił cały dorobek życia, kogoś kto w pięć minut został bez niczego, liczy się przede wszystkim to, czy będzie miał gdzie mieszkać. Czy będzie w stanie zapewnić swoim dzieciom dach nad głową i codzienne jedzenie. Czy da im szczęśliwe dzieciństwo, tak aby nie musiały za wcześnie dorastać, patrząc jak ich rodzice płaczą nad swoim nieszczęściem. Nawet jeśli którykolwiek rząd, prawicowy czy lewicowy, ogłosi stan klęski żywiołowej, ludzie nie dadzą się na siłę wysiedlić ze swoich domów, często przecież od wielu pokoleń zamieszkałych przez ich rodziny. Będą walczyć o to co dla nich najważniejsze. Wiedzą to ludzie, wiedzą ci, którzy już od tygodni walczą z wodą. Policja i straż zapowiedziała zresztą, że niezależnie od ustaleń rządu, nie będzie ludzi na siłę wysiedlać z ich domów. Nie będzie ich wyciągać, tak jakby nie mieli własnej woli. Prawdziwa walka to nie ta w kuluarach politycznej debaty czy partyjnych negocjacji. Prawdziwą walkę toczą strażacy, rezygnujący z własnego życia aby jak najwięcej pomóc innym. Policjanci, pilnujący aby nikomu nie stała się krzywda. I ludzie, zwykli ludzie, którym powódź wbiła w pamięć dramatyczne obrazy, jakich nie zapomną do końca życia. I jakich nigdy nie powinni już więcej oglądać. To oni powinni o sobie decydować.

Wybory lada moment. Nie mam wątpliwości, że chwilę po nich zapał do pomagania powodzianom zgoła opadnie. A ludzie, którym wielka fala odebrała wszystko zostaną sami ze swoimi problemami. I sami będą musieli sprzątać po żywiole. Szkoda tylko, że pewnie pamiętać będą jeszcze tak niedawne obietnice. Bo w końcu nadzieja umiera ostatnia.