Dziewczyna z sąsiedztwa - recenzja

Słoneczne przedmieścia, przystrzyżone trawniki i przytulne domy. Miła, spokojna okolica znana nam z co drugiego amerykańskiego serialu. Kawałek nieba, o którym marzymy zamknięci w betonowych blokach. Właśnie w tej scenerii rozgrywa się dramat czternastoletniej Meg i jej młodszej siostry Susan.
/ 27.02.2012 11:45

Słoneczne przedmieścia, przystrzyżone trawniki i przytulne domy. Miła, spokojna okolica znana nam z co drugiego amerykańskiego serialu. Kawałek nieba, o którym marzymy zamknięci w betonowych blokach. Właśnie w tej scenerii rozgrywa się dramat czternastoletniej Meg i jej młodszej siostry Susan.

Dziewczyna z sąsiedztwa – recenzja

Dziewczynki po śmierci rodziców trafiają do domu Chandlerów. Wydaje się, że z początku idealnie uzupełniają rodzinę ciotki Ruth i jej trzech chłopców – Woofera, Donny’ego i Willy’ego Juniora. Ruth, na swój sposób wyrozumiała kobieta, pozwalająca chłopcom i ich kolegom pić alkohol pod warunkiem, że nie wygadają się swoim rodzicom, rozmawiająca z nimi jak najlepsza kumpela, cieszy się autorytetem wśród miejscowym dzieciaków. To dzięki niej dom Chandlerów wydaje się być przytulną przystanią, w której dziewczynki otrząsną się z szoku po śmierci rodziców i zaczną nowe życie. Nic bardziej mylnego.

„Dziewczyna z sąsiedztwa” to powieść oparta na historii, która wstrząsnęła całą Ameryką. Dokładnie w 1965 roku zdegenerowana Gertrude Baniszewski, wraz ze swoimi pociechami i ich znajomymi, przez wiele tygodni katowała 16-letnią Sylvię Likens oraz jej młodszą siostrę Jenny. Już sam ten fakt dołuje i budzi grozę. Bo jak mogło do tego dojść? Dlaczego sąsiedzi nie zwrócili uwagi na to, że dziewczynki są więzione? Dlaczego nikt nie zareagował? 

Jacka Ketchuma nie interesuje zwarty, liryczny język. Pisze tekstem prostym, dosadnym, bez bawienia się w zbędne ozdobniki. Z każdej kolejnej strony „Dziewczyny z sąsiedztwa” wyziera groza, która powolutku spływa na oniemiałego z wrażenia i strachu czytelnika, przenikając go do szpiku kości. Ta książka nie nosi w sobie obietnicy przerażenia, lecz naprawdę w nie wprawia. Co więcej – hipnotyzuje. Nie sposób oderwać od niej oczu. Czasami chce się je zamknąć, lecz nie można tego zrobić. Ketchum trzyma nas w szachu. Nie pozwala odejść od książki, dopóki przedstawiona w niej historia nie dobiegnie końca, a gdy ta się kończy - pozostawia nas w emocjonalnym szoku, który trwa dość długi czas po przewróceniu ostatniej strony. Polecam!

Fot. Papierowy Księżyc

Redakcja poleca

REKLAMA