"Czarny łabędź"

Filmy Aronofsky’ego bywają ciężkie i trudne, trochę jak przytłaczające obrazy, które – choć interesujące - niekoniecznie należą do takich, które chcielibyśmy mieć w swoim pokoju. Mroczne, analizujące ciemne strony ludzkiego charakteru, są okazją dla aktorów do stworzenia niepowtarzalnych, złożonych kreacji.
/ 24.01.2011 13:05

Filmy Aronofsky’ego bywają ciężkie i trudne, trochę jak przytłaczające obrazy, które – choć interesujące - niekoniecznie należą do takich, które chcielibyśmy mieć w swoim pokoju. Mroczne, analizujące ciemne strony ludzkiego charakteru, są okazją dla aktorów do stworzenia niepowtarzalnych, złożonych kreacji.

Tak jest i tym razem. To tryumfalny popis Natalie Portman. To też piękna muzyka i charakteryzacja. Ale do samego filmu raczej wracać się nie chce.

Zwłaszcza, że sam temat jest niełatwy. Nina Sayers (Portman) to utalentowana baletnica, członkini jednego z najlepszych zespołów baletowych w Nowym Jorku. Ma wielkie ambicje, nie tak jednak duże jak jej matka, niespełniona baletnica, która dzień w dzień uświadamia córce jak wiele dla niej poświęciła. Emocje i presja sięgają zenitu, tym bardziej, że w grupie baletowej zbliża się premiera „Jeziora Łabędziego”. Odtwarzająca do tej pory główną rolę Beth (Ryder) odchodzi na emeryturę. Nina staje przed szansą na rolę życia. Musi jednak przekonać reżysera, że nadaje się do roli i Białego i Czarnego Łabędzia. A żeby to zrobić nie cofnie się przed niczym…

Ten film to Natalie Portman, Natalie Portman i Natalie Portman. Zaraz potem plasuje się scenografia i wspaniała charakteryzacja. Jeśli wierzyć plotkom, Portman przez rok brała intensywne lekcje baletu, tak aby w roli Niny jak najmniej korzystać z dublerki. Widać też, że bardzo schudła. Za rolę Niny, aktorka dostała już chyba większość najważniejszych nagród filmowych, mało kto ma też jakiekolwiek wątpliwości iż ścieżka tryumfu zakończy się dla niej statuetką Oskara. W pełni zasłużoną, bez wątpienia, zwłaszcza że postać Niny spełnia wszystkie wymogi, jakie mają role uhonorowane Oskarami. Jest stosownie dramatyczna i pochodzi z filmu z ewidentnym przesłaniem. Portman to jednak wyjątkowa aktorka, pamiętna w każdym filmie. Oskar należał się już jej dawno, nie tylko za jedną rolę. Trudno jest powiedzieć, że postać Niny jest tą najlepszą w jej karierze - na pewno jednak w pełni pokazującą jej wielki, niepowtarzalny talent i możliwość stworzenia kreacji godnej najbardziej prestiżowych filmowych nagród świata. To Natalie Portman zagarnia cały ten film dla siebie, przyciąga uwagę nawet w scenach, gdzie jest jedynie tłem wydarzeń. To tylko i wyłącznie dzięki niej postać Niny nabiera tak dramatycznego wymiaru. To też dzięki niej sam film osiągnął tak duży rozgłos. Sam bowiem bywa miejscami zbyt ciężki, zbyt przytłaczający, żeby można było oglądać go bez poczucia znużenia. Zwłaszcza pierwsza godzina jest wyjątkowo męcząca. Wrażenie to potęguje mocna muzyka Clinta Mansela, momentami tak intensywna, tak bardzo że nie można skupić się na wydarzeniach. Wydarzeniach niejasnych, nie do końca sprecyzowanych, karzących swojemu widzowi balansować gdzieś na granicy racjonalności i szaleństwa, prawdy i iluzji. Brak definitywnych odpowiedzi nuży, a w zmniejszeniu tego wrażenia nie pomaga nawet doskonała charakteryzacja (godna Oscara) czy też choreografia. Nie było i nie będzie nagród za najlepszy film, tak samo jak nie będzie za reżyserię. Można iść dla Portman. Tylko czy dla niej samej warto?

Fot. FilmWeb

Redakcja poleca

REKLAMA