Cięcie kosztów weselnych

Ciężkie życie mamy w naszym kraju. W końcu stare i bardzo niemądre porzekadło brzmi ‘zastaw się a postaw się’. Nawet kosztem kilkuletniego spłacania pożyczek, nieludzko oprocentowanych kredytów czy też konieczności bycia wdzięcznym własnej rodzinie. Bez końca wdzięcznym. Organizowanie rodzinnej imprezy może być przyjemnością ale może też łatwo przerodzić się w koszmar. I to nie tylko finansowy.
/ 03.09.2012 06:00

Ciężkie życie mamy w naszym kraju. W końcu stare i bardzo niemądre porzekadło brzmi ‘zastaw się a postaw się’. Nawet kosztem kilkuletniego spłacania pożyczek, nieludzko oprocentowanych kredytów czy też konieczności bycia wdzięcznym własnej rodzinie. Bez końca wdzięcznym. Organizowanie rodzinnej imprezy może być przyjemnością, ale może też łatwo przerodzić się w koszmar. I to nie tylko finansowy.

Cięcie kosztów weselnych

Fot. Depositphotos

Nie można być przecież gorszym od innych! Ba, trzeba być znacznie lepszym! Już dzisiejsze chrzty przypominają otwarty wyścig zbrojeń. Mało kto organizuje je we własnych domach, niektórzy, już na kilka miesięcy wcześniej wynajmują najmodniejszą restaurację w mieście. Są tacy, co członkom rodziny rozsyłają listę potencjalnych prezentów. Czy bardziej dla swojego dziecka, czy dla samego siebie pozostaje kwestią… prawie sporną. Minie jeszcze parę lat a salę w restauracji będzie się rezerwować jeszcze przed poczęciem potomka. A potem wynajmować organizatora przyjęcia chrzcielnego.
Ale to dopiero początek. Potem jest już tylko gorzej. Jeden z czołowych polskich dzienników policzył ostatnio, że na komunię dziecka rodzice wydają nawet 10 tysięcy złotych. Ma być najlepsza, kupiona w najmodniejszym salonie sukienka lub garnitur szyty na miarę. Ma być restauracja i kilkudziesięcioosobowa lista gości, na której znaleźć musza się też ci, którzy dziecka na oczy nie widzieli a z jego rodzicami od lat nie rozmawiali. Ma być fotograf z najlepszego salonu, kamerzysta i kwiaty specjalnie dobrane przez wynajęta stylistkę. Nie obejdzie się bez wynajętych w hotelach pokoi, bo przecież jakby tutaj nie ugościć rodziny? Jeszcze tylko zaświadczenie do kredytu i plan jak obciąć wydatki na następne dziesięć lat… ale co tam, nasze dziecko nie może być gorsze od dziecka sąsiadów.

Biorę ciebie… i trzystu innych
Jeszcze gorzej jest przy weselach. Tutaj pokutuje, podkreślana wtedy kiedy wygodnie staropolska gościnność. Przecież kiedyś wesela trwały i trzy dni! Były wydarzeniem na którym bawiła się cała wieś a gospodarz pokazywał jak należy ożenić syna czy córkę wydać za mąż. Sprzedawał ziemię, zastawiał się gdzie mógł. Ale wesele być musiało. Stoły uginały się pod jadłem, kościół obsypany był bukietami kwiatów, wszystko musiało być lepsze niż poprzednie wesele.
Tyle jeśli chodzi o tradycję. Gorzej jeśli spojrzymy na własny, całkowicie współczesny ślub z bardziej pragmatycznego punktu widzenia, który – im w większym mieszkamy mieście, tym większych nabiera rozmiarów. Kościół, co łaska (minimum 2 tysiące), sukienkę i garnitur można wypożyczyć. Lista gości… Więcej niż chcieliby Państwo Młodzi, mniej niż ich rodzice. Lista gości to jeden z klasycznych powodów zaogniających tzw. konflikt pokoleniowy. Rodzice to jeszcze to pokolenie żyjące w trendzie „co wypada”, młodzi w „nic mnie to nie obchodzi”. A co wypada? Wypada zaprosić wszystkich kiedykolwiek związanych z naszym czy też rodziców życiem. Sąsiadów, koleżanki z pracy, ba nawet ulubioną kosmetyczkę, do której od lat chodzi mama. Bo przecież mogą poczuć się obrażeni! Rekordziści liczą gości w setkach, z czego prawdziwie bliskich jest maksymalnie kilkudziesięciu. Czasami kilkunastu.
Interes ślubny kwitnie. Ktoś ostatnio twierdził nawet, że warto jest najpierw rezerwować knajpę a potem szukać narzeczonego. Najlepsze restauracje mają zarezerwowane soboty nawet na kilka lat do przodu. Mogą sobie pozwolić na dyktowanie cen, Spóźnialskim pozostaje szukać czegoś na, coraz bardziej popularny piątek lub maj, bo ten nieszczęsny miesiąc utarł się jako pechowy dla przyszłych małżonków.
Niejedna para wspomina przygotowania ślubne jako prawdziwy koszmar. Pół biedy jeśli sami przywiązują wagę do detali i szczegóły takie jak rodzaj wstążek na kościelnych ławkach są im drogie. Co jednak wtedy kiedy skrycie marzy im się cichutka, cywilna ceremonia w gronie rodziców i najbliższych przyjaciół, gdzie przyjęcie ograniczy się maksymalnie do obiadu, a najlepiej jedynie kwiatków i życzeń pospiesznie złożonych przed urzędem?

Można walczyć
Chociaż to walka niemalże z góry skazana na niepowodzenie. Emocjonalne i finansowe – jeśli choć jedno z małżonków jest jeszcze na utrzymaniu rodziców. Wśród tych najbardziej upartych nie ma chyba jednego, który – w celu zrealizowania swojej wizji – nie wypomniałby faktu pokrywania kosztów ślubnej imprezy, dającego prawo do narzucenia wizji jej wyglądu. W życiu codziennym przekłada się to na ilość zaproszonych ciotek i stryjecznych wujków, niejednokrotnie też na ingerencję w stroje i menu. Czasami nawet na wygląd samych państwa młodych a w ekstremalnych wypadkach, na treść życzeń i podziękowań wygłaszanych przez małżonków. Jeśli mamy silny charakter można apelować i prosić, opcjonalnie można też płakać i rzucać na szalę rodzinne sentymenty. Ale statystyczny rodzic wyprawiający za własne pieniądze tzw. huczne wesele jest głuchy na prośby swoich dzieci. I niemalże zawsze stawia na swoim. Dlatego też, jeśli prośby są naszą jedyną bronią, lepiej modlić się, że gusta rodziny będą zbliżone do naszych własnych.

Mniejsze ale własne
Pieniądze może i szczęścia nie dają, na pewno jednak stawiają nas na innej pozycji w argumentacji. Jeśli mamy swoje pieniądze możemy dyktować warunki. Możemy jasno postawić sprawę, nasze preferencje, marzenia. Możemy kategorycznie powiedzieć czego nie chcemy. Hucznych imprez, oczepin, wujków, czy stryjecznych cioć, których nie widzieliśmy na oczy. Nie rozmawiali z nami od 20 lat, nic się nie stanie jeśli obrażą się na kolejne 20. Czternastodaniowych obiadów z poprawinami i 17 serwisów do stołu, których nigdy nie użyjemy. Pieniądze może szczęścia nie dają, w tym wypadku zapewniają jednak święty spokój. Jeśli więc chcecie definitywnie postawić na swoim – płaćcie. Nawet jeśli sam ślub będzie … troszeczkę bardziej skromny niż w waszych marzeniach.

Można w tajemnicy
Są tacy, na tyle odważni, że o swoim ślubie informują rodzinę po fakcie, biorąc go gdzie chcą i kiedy chcą. W naszym kraju świadczy to jeszcze o nie lada odwadze i sile, tak potrzebnej do przetrwania burzy jaka rozpęta się w rodzinie. A rozpęta się na pewno. Trudno jest polecić takie rozwiązanie. Niby stawiamy na swoim, zwłaszcza jeśli marzy nam się ślub jedynie w gronie świadków. Jednak trudno jest nie zrozumieć rozgoryczenia rodziców, którym nie dane jest uczestniczyć w jednym z najważniejszych wydarzeń z życia własnego dziecka. Miejcie dla nich trochę zrozumienia. Może i są zrzędliwi i staroświeccy, ale prawa do uczestnictwa trudno jest im odmówić. Jeśli tak zrobicie, ostrzegam – możecie żałować.

Można uciekać
Za granicę. Coraz bardziej popularne stają się dzisiaj śluby w innych krajach. W kwestiach prawnych nie stanowią żadnego problemu, wystarczy wybrać taki kraj, gdzie jest polski konsulat. Kwestie formalne są niejednokrotnie mniej złożone niż te w przypadku ślubu w Polsce. Pozostaje jedynie kupić bilety… i zabrać ze sobą najbliższych. Znajoma mi para brała ostatnio ślub w konsulacie w Tajlandii. Na krótką ceremonię przylecieli rodzice obojga, którzy – z powodu zagubionego bagażu – musieli występować w dość nieformalnym, samolotowo-podróżnym stroju. Dzisiaj wspominają to jako wspaniałą przygodę a ślub własnych dzieci rozpamiętują z łezką w oku. Mimo przekonania niektórych, rodzice nie są najstraszniejszym z nieszczęść.
Wśród najpopularniejszych dzisiaj zagranicznych miejsc ślubnych króluje Praga. To właśnie praski konsulat jest oblężony podaniami o udzielenie ślubu a kolejka sięga podobno kilku do kilkunastu miesięcy. Polskie biura podróży już specjalizują się w weekendowych wyjazdach połączonych ze ślubem i ślubnym obiadem. Konkurencja wymusza na nich prawdziwie atrakcyjne i stale poszerzające się oferty. W tej stałej jest już RPA i Afryka Południowa. I wszystko znacznie taniej niż tradycyjne polskie wesele.

Można narzekać, trzeba pamiętać
Jakikolwiek sposób nie wybierzecie, są rzeczy których nie da się uniknąć. Kłótni spowodowanych stresem i przygotowaniami. Sporów co do szczegółów. Błahostek. Detali. W nerwach wszystko, nawet te najmniejsze rzeczy urastają do rangi wielkich. Trudno jest powiedzieć parze na kilka dni przed ślubem, że ich spór nie ma sensu a jego temat nie jest nawet troszeczkę istotny. Mniejsze lub większe konflikty i tak będą. On i Ona będą się kiedyś śmiać z nich i wspominać. Teraz pozostaje im jedynie ponarzekać na pogodę, zmiętą sukienkę, kwiatki w nie tym odcieniu co wymarzony, brudny samochodów. Niezależnie jaką formę ślubu wybierzecie, niezależnie od tego ile rzeczy się nie uda, nie pozwólcie sobie na zły humor. Takie momenty będziecie jeszcze wspominać przez lata. Czy to na filmie, na zdjęciach, czy we własnych wspomnieniach. I lepiej żebyście byli na nich uśmiechnięci.
 

Marta Czabała

Redakcja poleca

REKLAMA