Ciasteczkowe ciasto - przepis z bloga Kuchnia nad Atlantykiem

Zapraszamy na niezwykłą kulinarną podróż na atlantyckie wybrzeże Portugalii, gdzie okrywać będziemy klasyczny portugalski deser, ciasteczkowe ciasto, czyli bolo de bolacha. Przewodnikiem dzisiejszej wycieczki będzie Agnieszka, autorka bloga Kuchnia nad Atlantykiem.
Marta Kosakowska / 28.01.2011 07:00

Zapraszamy na niezwykłą kulinarną podróż na atlantyckie wybrzeże Portugalii, gdzie okrywać będziemy klasyczny portugalski deser, ciasteczkowe ciasto, czyli bolo de bolacha. Przewodnikiem dzisiejszej wycieczki będzie Agnieszka, autorka bloga Kuchnia nad Atlantykiem.

Dzisiaj pora na klasykę portugalskich deserów, ale w moim - jak już się niemalże utarło - mniej klasycznym wydaniu. To chyba jedno z moich ulubionych portugalskich słodkości. Bolo de bolacha, w dosłownym tłumaczeniu oznacza "ciasteczkowe ciasto" lub "ciasto z ciastek" (ściśle rzecz biorąc, z herbatników). Obowiązkowe do tego deseru są okrągłe herbatniki pod nazwą bolacha Maria. Ja, trochę przekornie, najbardziej lubię hiszpańskie (u wschodnich sąsiadów noszą one miano galleta Maria). W Polsce zupełnie spokojnie można zastąpić te maślane herbatniki jakimiś ciasteczkami w rodzaju petit beurre (lub jak polecają moje niezastąpione komentatorki maślanymi krakuskami). Smacznego! - mówi Agnieszka, autorka bloga Kuchnia nad Atlantykiem.

 

Ciasteczkowe ciasto, czyli bolo de bolacha

Składniki:

4 listki żelatyny

60 ml mleka

300 g masy krówkowej (ugotowanego słodzonego mleka skondensowanego )
600 ml schłodzonej śmietanki kremówki 35%

300 g okrągłych maślanych herbatników typu bolacha Maria *
filiżanka świeżo zaparzonej kawy, całkowicie ostudzonej
owoce do dekoracji

Masę krówkową ubijamy trzepaczką z połową mleka (30 ml) aż będzie gładka i błyszcząca. Moczymy płatki żelatyny w zimnej wodzie aż zmiękną. Osączamy i w połowie ilości mleka (30 ml) rozpuszczamy na minimalnym ogniu w małym rondelku. Jeszcze ciepłą żelatynę dodajemy cienkim strumieniem do masy krówkowej i dobrze mieszamy do połączenia składników.
Ubijamy na sztywno kremówkę. Dodajemy kilka łyżek ubitej śmietany do masy krówkowej i dobrze mieszamy. Następnie całą masę krówkową dodajemy do śmietany i mieszamy aż składniki się połączą. Wstawiamy krem do lekkiego stężenia na 30 min do lodówki.

Herbatniki moczymy w zimnej kawie i wykładamy jedną ich warstwą dno wyłożonej papierem do pieczenia tortownicy. Nakładamy trochę kremu i dobrze rozsmarowujemy. Układamy kolejne warstwy nasączonych herbatników i kremu, aż do wyczerpania składników. Ostatnia powinna być warstwa kremu.

Można deser przybrać owocami lub drobno pokruszonymi herbatnikami. Wstawiamy do lodówki, najlepiej na minimum 12 godz. Można, gdy tylko krem stężeje, wstawić ciasto do zamrażalnika i wyjąć na 30 min przed podaniem, aby odrobinę odtajało. To jest opcja na upały.

* można zastąpić maślanymi krakuskami lub herbatnikami typu petit beurre

 

Wywiad z Agnieszką, autorką bloga Kuchnia nad Atlantykiem

Skąd nazwa bloga "Kuchnia nad Atlantykiem"?
Od 11 lat mieszkam i pracuję w północnej Portugalii. Z okna mojej kuchni w Porto widać Atlantyk i stąd też wzięła się nazwa bloga.

Od jak dawna blogujesz i skąd pomysł na blogowanie?
Mój blog to chyba jeden z weteranów w polskiej kulinarnej blogosferze. W pewnym momencie przestała mi wystarczać aktywność na forach kulinarnych i zapragnęłam mieć w sieci swoje miejsce, gdzie mogłabym się podzielić swoimi smakowymi odkryciami. 21 stycznia, w moje imieniny, “Kuchnia nad Atlantykiem” będzie obchodziła 5 urodziny.

Jaką kuchnię preferujesz - gotować i konsumować?
Jeśli miałabym odpowiedzieć konkretnie i jednym zdaniem to preferuję kuchnię śródziemnomorską. Z przyczyn smakowych i zdrowotnych. Nie będę ukrywać, że wielkim ułatwieniem jest szeroki dostęp tu, gdzie mieszkam, do wszelkich śródziemnomorskich produktów. Dzięki temu chyba najprościej mi w tym stylu gotować. Nie ma kraju położonego nad Morzem Śródziemnym, którego kuchni bym nie lubiła.
A tak naprawdę to zwykle mam fazy. Zazwyczaj po powrocie z podróży tonę na jakiś czas w książkach na temat kuchni regionu, który zwiedzaliśmy i potem rodzina jest dręczona przez kilka tygodni moimi mniej lub bardziej udanymi próbami naśladowania tego, co mieli okazję jeść w doskonałej, bo oryginalnej wersji.

Skąd czerpiesz kulinarne inspiracje?
O inspirację w dzisiejszym czasach, gdy mamy niemalże nieograniczony dostęp do informacji, nie jest trudno. Początkowo były to dla mnie głównie internet i książki kulinarne. Tych ostatnich mam bardzo pokaźną kolekcję, która w dodatku stale rośnie. Gustuję zwłaszcza w lekturach o kuchniach etnicznych, chlebie i pieczeniu ciast. Zakup każdej książki wiąże się z obowiązkowym wypróbowaniem co najmniej kilku receptur.

Bardzo ważnym źródłem pomysłów są nasze podróże. Staramy się, żeby zawsze miały jakiś kulinarny podtekst. Amerykanie ukuli nawet na to termin - “gastroturystyka”.
Kulinarne tradycje każdego kraju, to przecież też część jego kultury i w dodatku niezwykle, wręcz zmysłowo, przyjemna w poznawaniu. Czym byłaby Francja bez sera, Włochy bez makaronu czy Maroko bez tajine?
Uwielbiam odkrywać nowe smaki, regionalne potrawy, a zwłaszcza lokalne wina i sery. Dlatego zawsze wracam z podróży obładowana lokalnymi specjałami lub używanymi tam kuchennymi gadżetami.

Czy korzystasz z przepisów innych?

Niezgłębioną kopalnią przepisów jest też dla mnie, jak pewnie i dla wszystkich pozostałych bloggerów kulinarnych, internet. Znajduję często inspirację u blogowych znajomych.
Kulinarnych programów natomiast nie oglądam, bo my w domu raczej stronimy od telewizji.

Od jakiegoś czasu wielką satysfakcję sprawia mi komponowanie własnych przepisów. Radość jest tym większa, gdy później okazuje się, że taka receptura przypadła do gustu czytelnikom bloga, co łatwo wyczytać z komentarzy na blogu. Zazwyczaj kilkakrotnie każdy przepis wypróbowuję, zanim zdecyduję się na publikację.

Najważniejszym guru kulinarnym jest oczywiście moja mama, która doskonale gotuje i która stworzyła nam taki dom, jaki ja do dzisiaj nieudolnie usiłuję naśladować. Cała jej rodzina pochodzi z Wilna i nostalgiczna dla mnie kresowa kuchnia panowała niepodzielnie w domu dziadków. Mama miała już o wiele szersze horyzonty, a ja ze względu na upodobania i emigracyjny los korzystam z wielu tradycji kulinarnych. Natomiast na święta jest u nas obowiązkowo cały zestaw tradycyjnych potraw, jakie gościły na stole dziadków. Mój pradziadek miał natomiast w Wilnie piekarnię i cukiernię. Przypuszczam więc, że zamiłowanie do pieczenia chleba ma u mnie podłoże genetyczne.

Co sądzisz o kuchni portugalskiej?

Jak to mówią wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. Pewnie dlatego emocjonują mnie bardziej kuchnie , których nie mam okazji próbować na co dzień, a mniej doceniam ta, którą mam pod przysłowiowym nosem.

Wysoko jednak cenię niektóre portugalskie produkty. Zwłaszcza sery, wino, oliwę, ryby i owoce morza. Wszystkie są doskonałej jakości i każdy przeciętny Portugalczyk z absolutnym znawstwem potrafi wybrać te najlepsze.

Uprawia się tu w Portugalii również pewien rodzaj narodowej gastroturystyki. Mieszkaniec interioru potrafi jechać dziesiątki kilometrów do specjalizującej się w owocach morza restauracji, a mieszkaniec wybrzeża do producenta oliwy w Alentejo, żeby kupić jej zapas na cały sezon. My również powoli zaczęliśmy to robić. Kupujemy często sery i wino na miejscu, tam gdzie są wytwarzane. Przy okazji rozmów z właścicielem winnicy można się wiele o tym trunku dowiedzieć, no i potem takie wino "z historią" zawsze nam lepiej smakuje. Oprócz znanego wszystkim Porto, polecę jeszcze fantastyczne czerwone wina z Alentejo i Douro (w/g znawców to najpiękniejszy winiarski region na świecie) oraz młode, niezwykle świeże vinho verde - niezastąpiony trunek na gorące lato.

Uwielbiam również parzoną tutaj kawę. Jest znakomita, dorównuje niemal włoskiej. Pije się ją na okrągło, od wczesnego ranka, aż do późnej nocy. Obowiązkowo w ogrzanych wcześniej filiżankach. Na śniadanie i na podwieczorek koniecznie z mlekiem, a po obiedzie i po kolacji w postaci maleńkiego, mocnego i aromatycznego espresso.

Gdy człowiek tu dłużej pomieszka prędzej czy później spotka się jednak z nieco niepojętym, jak ja to określam, portugalskim kulinarnym szowinizmem. Obywatele Portugalii są święcie przekonani, że ich kuchnia jest najlepsza na świecie i inne jej do pięt nie dorastają. Co więcej, twierdzą, że lepiej nie próbować nieznanych potraw, bo na pewno będa niesmaczne. Oni to już wiedzą przed spróbowaniem. To się trochę zmienia, ale nadal często spotykanym zjawiskiem jest Portugalczyk szukający w środku Paryża portugalskiej restauracji, żeby zjeść normalny obiad.

Fot. kuchnianadatlantykiem.com

Redakcja poleca

REKLAMA