Boję się świata. Rozmowa z Tomaszem Stockingerem

Coraz częściej potrzebuję rozmowy ze sobą, czy z kimś bliskim. I szczerze mówiąc boję się świata rozpędzonego i nastawionego na chwilowe przyjemnostki. Boję się świata, w którym trzeba szpanować, przywdziewać maski, żeby znaleźć się w komercji - opowiada popularny aktor Tomasz Stockinger
/ 16.10.2008 23:22
Coraz częściej potrzebuję rozmowy ze sobą, czy z kimś bliskim. I szczerze mówiąc boję się świata rozpędzonego i nastawionego na chwilowe przyjemnostki. Boję się świata, w którym trzeba szpanować, przywdziewać maski, żeby znaleźć się w komercji - opowiada popularny aktor Tomasz Stockinger

Lubi być pan być otaczany przez tłumy fotoreporterów?
Nie, pozowanie fotoreporterom nie należy do moich ulubionych zajęć. Ale to przecież część mojego zawodu. Najbardziej dotkliwe nawet podczas mini sesji są błyski. Jak się dostanie sto takich błysków, to naprawdę się odczuwa... I chyba nie jest zbyt zdrowe.

A czemu pan dziś przyszedł w ciemnych okularach? Ma pan jakieś problemy z oczami?
Mam, bo spędziłem trzy dni w studio, gdzie było bardzo dużo świateł. Oczy mam zaczerwienione i zmęczone.

To już schorzenie?Boję się świata. Rozmowa z Tomaszem Stockingerem
Na szczęście nie. Tylko zmęczenie. Uzbroiłem się w okulary, bo fotoreporterzy mają dobre flesze. Gdy wrócę na kort, będę mógł spokojnie odpocząć i wszystko powinno wrócić do normy.

Wybiera pan tenis jako najlepszy odpoczynek?
Można świetnie wypocić zmęczenie, wypocić reflektory i zapomnieć przez chwilę, że się jest aktorem. Marzę wtedy, że jestem zawodowym tenisistą.

Nie rozmawiacie na korcie o aktorstwie? Panuje zakaz?
Nie ma zakazu. Ale jest tyle radości z tenisa, że nie ma potrzeby mówić o scenie. Mamy swoje porachunki, stałe terminy… Ale czasami oczywiście zdarzy nam się zahaczyć o sprawy zawodowe.

Panie Tomaszu, po co zawodowcowi udział w konkursie wokalnym „Jak oni śpiewają”?
To jest właśnie dziwne. Jeśli pan podchodzi do tego jako do konkursu, to odpowiedź brzmi: do niczego. Ale jeśli pomyślimy o „JOŚ” jako programie rozrywkowym, który ma charakter konkursu, to odpowiedź jest wtedy: czemu nie?

Potrzeba panu znosić fochy jurorów?
Co do trzymania się frazy albo bujania się, to ja bym z nimi dyskutował. Ale dyskutował nie będę. Oni też biorą udział w programie rozrywkowym i trzeba zrobić show. Edyta Górniak stwierdziła, że znowu się bujałem na frazie. A Piotrkowi Rubikowi się to spodobało...

Mógłby się pan uczyć od Górniak?
Mógłbym, ale ona ma inną rolę w tym programie. A jurorem też nie jest być łatwo. Proszę pamiętać, że w tym programie oceny jurorów są tylko opiniotwórcze, a reszta zależy od widzów. Przypadek Muchy pokazuje, że można bardzo źle śpiewać, a jeśli prezentuje się inne walory, to można się podobać. Mucha postawiła na inne atrakcje…

Czego nie chciałby pan zaśpiewać? Rubika?
Jestem przygotowany do różnego repertuaru. Ale nie lubię prymitywnych, hałaśliwych i rockowych kawałków. Nie lubię muzyki, która stawia na doznania drgawkowo-paraliżujące. Lubię utwory przyjemne dla ucha.

Domyślam się, że gdyby wygrał pan program, poszedłby pan tak jak Piotr Polk w standardy jazzowe…
Myślę, że poszedłbym w kierunku rozrywkowo-tanecznym. Z poczuciem humoru.

A co słychać u pana bohatera w „Klanie”?
Jak zwykle altruistycznie realizuje wizję domu i pracy.

W tamtym roku obchodziliśmy 10 lat serialu. Ile jeszcze potrwa pana zdaniem?
Im dłużej trwa, tym trudniej go zakończyć.

Złośliwi mówią, że to tasiemiec, który nie może się skończyć…
Mamy wiele tasiemców, choćby gloryfikowane „Na dobre i na złe”. Każdy serial na początku ma falę oglądalności, a potem naturalną utratę zainteresowania. Ale im dłużej jest na ekranie, tym bardziej przyzwyczaja widzów. Póki co jako twórcy pierwszej telenoweli patrzymy z zazdrością na trzy nowe hale TVP. A my wciąż jesteśmy w starej, niewentylowanej hali. Zimą chłodnej, a latem upalnej. To niedobre potraktowanie nas. To właśnie my zasłużyliśmy na to bo, te hale zbudowane są za pieniądze, które my zarobiliśmy…

Przez kobiety jest pan postrzegany jako wzór dżentelmena. Płeć piękna to uwielbia. A pan też uważa się niego?
Wolałbym się czuć tak w pełni. To bardzo miły wizerunek, ale trochę kosztuje żeby go utrzymać. W życiu jestem trochę zagubiony. Nie zawsze wiem co się dzieje zarówno w dziedzinie polityki jak i gospodarki, czy nawet w sprawach duchowych. Myślę, że ludzie są trochę zagubieni w roztrzęsionym układzie wartości. Myślę o młodym pokoleniu i instytucji rodziny, która podupada. Żyjemy chwilą i wpadamy w pułapkę przyjemności. Gubimy horyzont.

Pan daje sobie chwile wytchnienia?
Coraz częściej potrzebuję rozmowy ze sobą, czy z kimś bliskim. I szczerze mówiąc boję się świata rozpędzonego i nastawionego na chwilowe przyjemnostki. Boję się świata, w którym trzeba szpanować, przywdziewać maski, żeby znaleźć się w komercji.

Przecież pan też się dał wciągnąć w komercję...
Tak, dałem się wciągnąć. Traktuję to jednak jako obowiązki zawodowe. Czasami jestem zmieszany, bo mam do czynienia z dużo młodszymi ludźmi. Spoglądam na nich z życzliwością i zazdrością, że nie mam już dwudziestu pięciu lat. A programów dla ludzi w moim wieku nie ma specjalnie, gdzie moglibyśmy się popisać.

A jak pan spogląda na młodych aktorów? Co wtedy sobie pan o nich myśli?
Są nastawieni agresywnie na łapanie każdej okazji, na ten wyścig…

Mówimy o Mroczkach i Cichopkach?
Mówimy o wszystkich zdolnych ludziach. Okazuje się bardzo często, że niektórzy zastępują brak umiejętności, talentu, czy pracy taką agresywną postawą – zdobywania, walki... To się widzi. Ludzie wrażliwi to widzą i im się to nie podoba. To jest podyktowane przez żarłoczne zwierzę komercji. Tak jak rozmawialiśmy, z podziwem przyglądam się koleżance Musze. Ciekawe, czy ona z kimś konsultuje swoje pomysły...

Rozmawiał Tomasz Piekarski

Redakcja poleca

REKLAMA