„Kochanice króla” – We-Dwoje recenzuje

Dwie siostry, jeden kochanek (co najważniejsze, z koroną na głowie i znanym nazwiskiem!)… oraz dworskie intrygi w tle. Powinno być ciekawie. Co z tego, ze powinno, skoro zamiast szekspirowskiego dramatu mamy współczesny, nudnawy melodramat, ubrany jedynie w szesnastowieczne kostiumy?
/ 05.09.2008 22:36

Dwie siostry, jeden kochanek (co najważniejsze, z koroną na głowie i znanym nazwiskiem!)… oraz dworskie intrygi w tle. Powinno być ciekawie. Co z tego, ze powinno, skoro zamiast szekspirowskiego dramatu mamy współczesny, nudnawy melodramat, ubrany jedynie w szesnastowieczne kostiumy?

Nawet wspaniałe suknie Anny i Marii Boleyn czy też bogate stroje Henryka VIII (bez wątpienia wzorowane na malarstwie Hansa Holbeina Młodszego), nie potrafiły na dłużej zatrzymać mojej uwagi. „Kochanice króla” zamiast wciągnąć mnie w dworski wir wydarzeń, mocno rozdrażniły - fabułą, która spłyciła przełomowe wydarzenia z historii Anglii… do kilku łóżkowych rozgrywek!

Nie pierwszy raz filmowcy sięgnęli po historię, starając się opowiedzieć ją językiem kina. Tym razem jednak nie zawiedli jedynie kostiumolodzy i kilku aktorów. Scenariusz, oparty na powieści Philippy Gregory (oryg. „The Other Boleyn Girl”), jest wymyśloną przez autorkę opowieścią, która łączy w sobie fakty z fikcją literacką. Nazwiska bohaterów filmowych zgodne są ze źródłami historycznymi. Stroje – wzorowane na autentycznych. Wydarzenia, jakie obserwujemy na ekranie, to już nie zapisane w kronikach dzieje Henryka VIII, a wyobraźnia pisarki i scenarzysty, przeplatana jedynie wzmiankami o tym, co kiedyś się wydarzyło… choć niekoniecznie w takiej kolejności.

Przyznaję, że nie wiedziałam za bardzo, czego mogę oczekiwać po filmie. O ile, podobnie jak w przypadku „Elizabeth: Złoty Wiek”, z początku starałam się nie doszukiwać niezgodności historycznych, tak w pewnym momencie szerzej oczy otworzyłam. Ze zdumienia… co też z moim ulubionym królem zrobili twórcy tego filmu! Ekranowy Henryk VIII (grany przez nie pasującego mi do tej roli Erica Banę) to nie silny i potężny władca, co nie boi się nawet sprzeciwić papieżowi, ale uległy kobiecie mężczyzna, który poświęci dobro państwa, by przespać się z jedną z dam dworu. Co ciekawsze, czekając latami na wytęsknionego następcę tronu, w chwili narodzin syna… zakochany król odchodzi do tej drugiej. Jak się okazuje tylko po to, by po jakimś czasie - nie doczekawszy się potomka rodu męskiego - kazać ściąć jej głowę. Sam Szekspir by tego lepiej nie wymyślił! Tylko że… Anna Boleyn to dużo słabsza wersja Lady Makbet.

Logiki w tym filmie nie ma. Szans, by ktoś, bez dobrej znajomości historii, zrozumiał, o czym momentami aktorzy rozmawiają, również. Kim był Artur, którego wspomina Katarzyna Aragońska? Dlaczego Annę nazywano wiedźmą? Co się stało z mężem Marii (jest, chwilę później go nie ma)? Takich pytań można zadać sobie wiele - w „Kochanicach króla” odpowiedzi na nie znajdziemy. Ot, chwilę popatrzymy sobie na stroje z minionej epoki. Poczujemy klimat dworskiej intrygi. Damy się, w mniejszym lub większym stopniu, oszukać opowiadanej historii. Zachwycimy obrazem, jeśli przymkniemy oczy na płytką treść. Tyle!

Pomysł był ciekawy. Niestety reżyser filmu, Justin Chadwick, nie potrafił wykorzystać ani możliwości aktorów, ani potencjału scenariusza. Gdyby film skoncentrował się na relacjach między rodzeństwem, pokazał namiętności i emocje, jakie targały bohaterami, skupił się na manipulacji i pragnieniu władzy, mógłby być naprawdę dobry. Niepotrzebnie twórcy tak mocno spłycili problem oderwania Anglii spod wpływu papieża. Nadmiar wątków, o których jedynie słyszymy wzmiankę w rozmowach powoduje, że ten film jest słabo czytelny. Również postacie Anny i Marii nie mają szerszego rysu psychologicznego, a motywy ich zachowań są tak niewiarygodne, że trudno uwierzyć w rozgrywany na ekranie, jakby nie było, DRAMAT! Może powoduje to tempo, jakie narzucili nam twórcy? W opowiadanej historii nie widać w ogóle przepływu czasu – o ile z początku akcja długo się nawiązuje, tak w najciekawszym momencie mamy teledyskowy skrót, w którym ciężko się połapać.

Warto jednak, po oglądnięciu filmu, zerknąć do źródeł historycznych. Dowiemy się wtedy, że Maria faktycznie była przez krótką chwilę kochanką króla (zastąpiła Bessie Blount, z którą Henryk VIII miał nieślubnego syna, Henryka Fitzroya). Zanim jednak przybyła na dwór angielski, reputację zepsuła sobie we Francji. Prawdopodobnie (tak przynajmniej twierdzi wielu historyków brytyjskich) już po zakończeniu swej dworskiej przygody poślubiła Williama Careya, któremu urodziła dwoje dzieci. W chwili, kiedy Henryk VIII chciał anulować małżeństwo z Katarzyną, wcześniejszy romans króla z Marią okazał się kolejną przeszkodą, by władca mógł oficjalnie związać się z Anną (po dworze krążyła plotka, że Henryk sypia i z ich matką – Lady Boleyn. Zainteresowany zaprzeczył!). Nowa królowa okazała się zaś niewygodna, gdy Henryk VIII zakochał się w Jane Seymour – Anna została więc oskarżona o cudzołóstwo, udział w spisku na życie króla i… ścięta!

Osoba, która zna dobrze losy dynastii Tudorów zwróci uwagę, że twórcy filmu chcieli trzymać się faktów historycznych… ale połączyli je z sobą w przedziwny sposób! Tak ciężkostrawny dla mnie, że ledwo przełknęłam „Kochanice króla” do końca. Jedynie postać Anny bliska jest moim wyobrażeniom o tej, tak pragnącej władzy, przyszłej królowej.
Anna Boleyn…

„Świeża młoda panienka, pełna gracji w chodzie
W śpiewie i tańcu równych nie miała wśród młodzi.
Miłość ją swymi wdziękami obdarzyła hojnie;
Mówiła po francusku prosto i dostojnie”
(„Opowieść o drugiej Gryzeldzie”, William Forrest, za: „Sześć żon Henryka VIII” Antonii Fraser)

Fot. Filmweb.pl

Redakcja poleca

REKLAMA