Waniliowy seks

Brzmi ładnie? Na pewno ładniej niż konwencjonalny, misjonarski, konserwatywny, zwykły…
/ 29.12.2011 07:21

Brzmi ładnie? Na pewno ładniej niż konwencjonalny, misjonarski, konserwatywny, zwykły…

Bo wszystko to określenia pasujące do pojęcia waniliowego seksu, który w praktyce oznacza, że idziemy się kochać, we dwójkę, bez prostytutki, filmu porno, kajdanek, pończoch i analnego dildo. Po prostu dwoje nagich ludzi w łóżku wierzących, że wystarczy dopasować element wypukły do wklęsłego i będzie pięknie.

Waniliowy seks brzmi nudno. Mówi się o nim takim samym tonem jak o kochaniu się po ciemku, na misjonarza, pogodzie czy kłopotach ze zgagą. Proza życia szarych ludzi. Na redtube nie znajdziemy takiej kategorii pomiędzy seksem analnym, wielkimi biustami czy orgiach w miejscach publicznych. No bo kto by się tym podniecał?! No właśnie. Tutaj podnoszą się setki głosów sprzeciwu. Dlaczego nasz świat musi gloryfikować wszystko co zboczone, mocne, na granicy dobrego smaku, wielkie, nieetyczne, bolące? Dlaczego z pogardą pisze się o tych szczęśliwych zakochanych parach, którym wystarczy prześcieradło i spojrzenie w oczy żeby odlecieć na księżyc z ograniczeniem się do prymitywnej praktyki penetracji zwykłej damskiej pochwy zwykłym męskim członkiem? Dlaczego trendy są trójkąty, fetysze i sadyzm, a każdy kto nie czuje w tym drgań jest seksualnym dinozaurem względnie kandydatem na mnicha?

No właśnie, większość ludzi wini za to mass-media. „Nagi instynkt” i Madonnę, internetowe porno i Lady Gagę, seks-shopy oraz wolność słowa. Ludzie ci, zwykle szczęśliwie żonaci czy mężaci, przez dziesięć lat albo więcej, piszą, mówią, a nawet krzyczą, że nic nie pobije seksu w sosie z intymności i miłości. Że im dłużej znasz swojego partnera i jego ciało, im lepiej go słuchasz i rozumiesz, tym gorętsze i lepsze jest współżycie. Oni nie potrzebują „jakiś” dewiacji, zdrad i gadżetów żeby dojść. Phi.

Generalizując z daleka wygląda to tak, że po dwóch stronach granicy zwanej „końcem waniliowego seksu” stoją ludzie stukający się w czoła i mówiący tym drugim, że są na dnie erotycznej dziury i nie wiedzą co to życie. Zupełnie jakby zapomnieli podstawowej prawdy, że jesteśmy różni - liberalni i konserwatywni, wierzący i sceptyczni, spontaniczni i zorganizowani, nastawieni na cel i kochający samą podróż. Do seksu to ma się tak, że na jednym piętrze, drzwi w drzwi, powinny żyć dwie ekstremalnie szczęśliwe pary, z których jedna lubi tylko wanilię, a druga swinguje, eksperymentuje, daje klapsy, krzyczy i kręci domową pornografię. Równowaga świata.

I tym pięknym akcentem można by skończyć rozważania nad preferencjami smakowymi społeczeństwa XXI wieku, gdyby nie psychologiczne pytanie „dlaczego?”. Dlaczego ktoś lubi waniliowy seks? Otóż, są teorie, że tak samo jak niska samoocena, kompleksy i strach przed intymnością pchają nas w stronę anonimowego, wulgarnego czy nawet dewiacyjnego seksu, tak samo wewnętrzne problemy mogą czynić z nas miłośników wanilii. Bo może po prostu boimy się wychylać ponad standard, zwłaszcza przed partnerem, którego kochamy? Może czujemy, że nasze chucie są złe czy zbyt ekscentryczne i wolimy żyć spokojnie pod kołdrą normalności? Może boimy się utraty kontroli nad życiem, ryzyka pytań powstających w związku, a nawet zniszczenia małżeństwa? Jeśli sytuacja ma się właśnie tak, że myśl o zabawie w pana z pejczykiem i niewolnicę w gorsecie paraliżuje nas strachem lub napawa dziwnym obrzydzeniem, to pora odpowiedzieć przemyśleć szczerość fascynacji wanilią…