Z życia wzięte - prawdziwa historia miłosna

Z życia wzięte fot. Fotolia
Fajnego faceta można poznać tam, gdzie coś się dzieje, choćby na imprezie. Do biblioteki tacy raczej się nie zapuszczają...
/ 05.06.2019 08:04
Z życia wzięte fot. Fotolia

Zawsze uwielbiałam czytać, dlatego bardzo się ucieszyłam, kiedy okazało się, że w bibliotece w pobliskim miasteczku jest wakat.
– Zależałoby mi, żeby osoba, którą zatrudnimy, podjęła się także prowadzenia raz, a może nawet dwa razy w tygodniu popołudniowych zajęć z najmłodszymi – powiedziała szefowa biblioteki podczas rozmowy kwalifikacyjnej.
Nie widziałam w tym żadnego problemu. Po pierwsze, bardzo lubiłam dzieci. Sama miałam aż trójkę sporo młodszego rodzeństwa, którym nieraz się zajmowałam w domu. A przy tym uważałam, że warto od najmłodszych lat zachęcać dzieciaki do czytania. Proponowane zajęcia popierałam całym sercem.
– Z przyjemnością będę prowadziła takie kółko – zapewniłam szefową i na poczekaniu wymyśliłam kilka propozycji tematycznych, które moim zdaniem powinny przypaść dzieciom do gustu.

Już kilka dni później otrzymałam informację, że przeszłam rozmowę kwalifikacyjną z najlepszym wynikiem. Mój entuzjazm też się spodobał i zostałam zatrudniona. Bardzo się cieszyłam!
– Wreszcie będziesz robiła, co kochasz – pogratulowała mi moja przyjaciółka. – Szkoda tylko, że do bibliotek raczej nie wpadają fajni faceci... Przydałby ci się jakiś rycerz na białym koniu, co?
To prawda. Od dawna już nikogo nie miałam i czułam się samotna. Ale do pracy nie idzie się przecież po to, żeby złapać męża. Poza tym moje przeznaczenie na pewno zostało gdzieś zapisane…
– Jeśli mam kogoś poznać, to w końcu poznam – odparłam. – To się może zdarzyć wszędzie. W kinie, teatrze, na przystanku albo właśnie w bibliotece.
– No nie wiem... – mruknęła Baśka.

Pewnego dnia, jakby na zaprzeczenie słów koleżanki, do biblioteki wszedł dobrze zbudowany mężczyzna w czapce z daszkiem i torbą pełną książek.
– Chciałem je oddać – powiedział i popatrzył na mnie z niejakim zaskoczeniem. – Chyba jest pani tutaj nowa... – dodał, lekko się uśmiechając.
– Pracuję tu od niedawna – odpowiedziałam zdawkowo, bo widziałam kątem oka, że moja szefowa obserwuje mnie zza uchylonych drzwi swojego pokoju.
– Tylko pan oddaje czy coś wypożycza? – spytałam profesjonalnym tonem.
– Tylko oddaję – odparł rzeczowo, wyraźnie tracąc chęć na pogawędki.

Wyjął książki na blat, pożegnał się grzecznie, odwrócił na pięcie i wyszedł.
– Naprawdę był bardzo przystojny...Wysoki, dobrze zbudowany, miał piękne brązowe oczy – opisałam go wieczorem przyjaciółce, bo ta nie chciała uwierzyć, że do bibliotek chodzą też przystojniacy.
– I nawet się do niego nie uśmiechnęłaś?! – Baśka złapała się za głowę. Wyjaśniłam jej, że się nie uśmiechnęłam i w sumie bardzo się z tego cieszę, bo kiedy sięgnęłam po książki, które ten facet położył na blacie, o mało nie spadłam z krzesła. To były same bajeczki!
– Ha! Czyli żonaty i dzieciaty!
– Na to wygląda. Chyba miałaś rację… Jak jakieś ciacho pojawi się w bibliotece, to musi być zajęte – westchnęłam.

Kilka dni później prowadziłam zajęcia z grupką dzieciaków. Siedzieliśmy na dywanie po turecku i rozmawialiśmy sobie o Koziołku Matołku. Wtedy zobaczyłam go znowu. Stanął w drzwiach i przyglądał się nam z uśmiechem. Już chciałam zareagować, gdy dwie dziewczynki pomachały do niego, a jedna z nich poprosiła:
– Poczekasz na nas w samochodzie?
Po skończonych zajęciach, kiedy dzieci pobiegły po swoje rzeczy, zajęłam się układaniem książek na półce. Wtedy tuż za plecami usłyszałam jego głos:
– Da się pani zaprosić na kawę?
Odwróciłam się i spojrzałam na niego. Uśmiechał się uwodzicielsko, ewidentnie mnie podrywał. Poczułam gniew.
– Wybaczy pan, ale z żonatymi mężczyznami się nie umawiam. Ja nie z tych... – odpowiedziałam oschle. „Co on sobie w ogóle wyobraża? Przychodzi po dzieci, w domu pewnie żona czeka z obiadem, a on sobie flirtuje w najlepsze! – pomyślałam poirytowana.
– Mam na imię Szymon i nie jestem żonaty od kilku dobrych lat – odparł spokojnie. – Samotnie wychowuję dziewczynki. Żona zostawiła mnie dla jakiegoś żołnierza. Nie dzwoni, nie pisze, w nosie ma nawet swoje dzieci – dodał suchym tonem, chociaż nie pytałam go o takie szczegóły.

Spuściłam wzrok, bo głupio mi się zrobiło, że tak go potraktowałam. Wymamrotałam pod nosem jakieś „przepraszam” i szybko uciekłam do drugiej sali. Nie poszedł za mną, a kiedy wróciłam, już go nie było. Co za idiotka ze mnie! Przeklinałam w duchu własną głupotę, lecz godzinę później zadzwonił telefon na moim biurku, a gdy odebrałam, w słuchawce znów zabrzmiał głos tego gościa:
– Może jednak da się pani namówić na jakieś małe cappuccino? Zawiozłem dziewczynki na basen i mam teraz co najmniej godzinkę wolną. Jakie to szczęście, że akurat skończyłam pracę! Tym razem się zgodziłam.

Kawę wypiliśmy w przytulnej knajpce na obrzeżach naszej miejscowości. Szymon od razu stwierdził, że dużo pracuje, w zasadzie nie ma życia prywatnego poza czasem, który spędza z córkami,
i czuje się samotny. W ogóle dużo mówił o dzieciach – widać było, jak bardzo je kocha. Może chciał wybadać, jak ja to widzę? Opowiadał też ogólnie o sobie, o tym, co go sprowadziło w te strony...
– Mieszkam tu od niedawna – usłyszałam. – Ciotka miała w tym miasteczku domek, który chciała sprzedać, a mnie denerwowało życie w bloku. Postawiłem wszystko na jedną kartę, kupiłem dom od ciotki i tak tu trafiłem.

Podobał mi się i miło mi się z nim rozmawiało, ale fakt, że był ojcem, i to w dodatku wychowującym dzieci samotnie, zdecydowanie studził mój entuzjazm. Uśmiechałam się do niego z sympatią, ale nie robiłam ani jemu, ani sobie wielkich nadziei. Jakoś nie wyobrażałam sobie siebie w roli macochy dwóch obcych dziewczynek. Szymon jednak nie dał po sobie poznać, czy widzi, że coś nie gra.
Po tej pierwszej kawie umówiliśmy się na następną, a potem kolejną. Choć najpierw uznałam, że lepiej nie myśleć o tym człowieku, szybko weszłam w tę znajomość, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Z Szymonem wiele rzeczy działo się w sposób bardzo naturalny. Po prostu byliśmy ze sobą, nie robiąc żadnych planów. One robiły się same.

– Dziewczyny, dajcie Anecie jakieś pantofle – poprosił, kiedy pewnego razu zaproponował, żebym go odwiedziła. Między córeczkami Szymona a mną szybko nawiązała się nić sympatii. Szybko się okazało, że dziewczynki, pozbawione matczynej miłości, uwielbiają spędzać ze mną popołudnia i wieczory, a i mnie odpowiadało ich towarzystwo. Gadałyśmy o wszystkim: o szkole, ich ulubionych zabawach, no i oczywiście o książkach.
Lubiłyśmy wylegiwać się na kanapie i czytać nowości, które przynosiłam z biblioteki. Również Szymon spędzał długie godziny nad książkami – podobnie jak ja pasjonował się historią i sporo o niej czytał. Był szczęśliwy, widząc nas trzy w dobrej komitywie, i tego nie krył.

Czułam przez skórę, że nasze zaręczyny są tylko kwestią czasu, i nie pomyliłam się. Pewnego marcowego popołudnia Szymon ukląkł przede mną i poprosił mnie o rękę. Byłam tak szczęśliwa, że kazałam mu wstać i rzuciłam mu się na szyję. A kiedy po chwili lepiej przyjrzałam się zaręczynowemu pierścionkowi – aż popłakałam się ze wzruszenia.
– Nie mógł być przecież inny, skoro połączyła nas pasja czytania – powiedział Szymon i dodał, że naprawdę długo szukał jubilera, który podjąłby się zrobienia prezentu pasującego do jego projektu.
Pierścionek był w kształcie rozłożonej książki z wygrawerowaną datą naszego poznania się. Wyglądał po prostu niebiańsko! I tak bardzo do nas pasował!

Ale to nie wszystkie niespodzianki, które mnie tego dnia spotkały.
– Oboje uwielbiamy historię, pomyślałem więc, że może wzięlibyśmy ślub w strojach z epoki? Znalazłem już nawet w Katowicach bardzo dobrze wyposażoną wypożyczalnię – powiedział, co było w jego stylu, bo nim coś zaproponował, zwykle miał już cały plan w głowie. Od razu spodobał mi się ten pomysł. Ileż to razy, zaczytując się w historycznych powieściach, wyobrażałam sobie, jak też musiały się czuć ówczesne kobiety w swoich obszernych, eleganckich sukniach! Zawsze chciałam włożyć na siebie coś takiego. Zwykła biała sukienka ślubna wydawała się przy tamtych kreacjach nieciekawa. A poza tym chętnie bym zobaczyła mojego ukochanego wystrojonego jak XVI-wieczny książę… Pomysł ze strojami z wypożyczalni był po prostu strzałem w dziesiątkę!
– A tak na marginesie, będzie nas to kosztowało dużo mniej niż kupowanie sukni i garnituru – ucieszył się mój chłopak i nieśmiało zaproponował, żebyśmy zaoszczędzone w ten sposób pieniądze przeznaczyli na podróż poślubną.
– Oczywiście, ale pod warunkiem, że pojedziemy w nią… we czwórkę! – odparłam, bo nie wyobrażałam sobie, że moglibyśmy zostawić dziewczynki na całe dwa tygodnie z którąś z babć czy cioć.

Tacy właśnie jesteśmy… Trochę niekonwencjonalni. Jeżeli pierścionek zaręczynowy, to w kształcie książki; jak ślub, to w strojach z epoki; a jeśli podróż poślubna, to tylko z córeczkami narzeczonego! A Baśka się śmieje, że to cała ja – na przekór wszystkiemu udało mi się poznać przystojniaka we własnej bibliotece.