Seksting – sposób na rozpalenie zmysłów?

Seksting? Starsze pokolenie może nie znać tego pojęcia, jednak młodsze doskonale powinno się orientować, o co chodzi. O tzw. autopornografię, czyli rozsyłanie własnych, roznegliżowanych zdjęć drugiej osobie. Skala zjawiska, odkąd telefony komputerowe i Internet stały się czymś powszechnym, mocno się nasiliła.
/ 30.05.2009 09:22
Seksting? Starsze pokolenie może nie znać tego pojęcia, jednak młodsze doskonale powinno się orientować, o co chodzi. O tzw. autopornografię, czyli rozsyłanie własnych, roznegliżowanych zdjęć drugiej osobie. Skala zjawiska, odkąd telefony komputerowe i Internet stały się czymś powszechnym, mocno się nasiliła.

To już nie te czasy, gdy z rumieńcem na twarzy szliśmy do fotografa z sąsiedniego miasta, by wywołał nam lekko nieprzyzwoite zdjęcia. Dziś akty robione w domowym zaciszu już tak nie bulwersują jak kiedyś, jednak zaskakuje wciąż naiwność (a potem zdziwienie!) niektórych osób. Rozsyłając swoje zdjęcia na prawo i lewo, bez chwili zastanowienia, musimy się liczyć z tym, że trafimy na nieuczciwą osobę. Ktoś, nawet po wielu latach, może chcieć wykorzystać nasze zdjęcia do zemsty czy szantażu.

Seksting – sposób na rozpalenie zmysłów?

O sekstingu w szkołach się nie mówi. Szkoda, ponieważ bardzo często to właśnie nastolatki bezmyślnie pozwalają się fotografować swoim chłopakom. Kolonijna miłość z reguły kończy się wraz z zamknięciem sezonu i powrotem do domu – dopiero po jakimś czasie osoba zainteresowana dowiaduje się, że jej zdjęcia, czy też filmik z miłosnych igraszek, krążą po sieci. Chociaż wykorzystanie wizerunku drugiej osoby bez jej zgody jest karane, w praktyce sądy dość bagatelizują problem. Kary są nieduże, stąd niektórzy czują się bezkarnie. Wrzucenie erotycznego zdjęcia dawnej partnerki jest w ich odczuciu uczciwym (?) aktem zemsty… a jeśli sytuacja wymknie się spod kontroli, trudno!

Kto tu jest winny? Czy tylko osoba, która posłużyła się zdjęciem, czy także ta, co pozwoliła się sfotografować? Opinie naszego społeczeństwa są podzielone, jednak można spotkać głosy: „Głupia ma, co chciała! Trzeba było myśleć głową…” Na wyrozumiałość osoba pokrzywdzona nie ma więc co liczyć. Niestety, zniszczyć komuś opinię, mając za sobą tak potężne źródło przekazu informacji jak Internet, łatwo – znacznie trudniej odbudować z powrotem naszą nadszarpniętą pozycję w społeczeństwie. Wykonując niektóre zawody (tzw. zaufania społecznego) również musimy pamiętać, że liczy się nasz wizerunek. Co to za sędzia czy nauczyciel, którego akty ogląda pół miasta? I tutaj nikt nie patrzy na to, że zdjęcia zrobione były choćby 10 lat wcześniej – jeśli widać naszą nagość, nieprzyzwoitą pozę czy wulgarność, przyjdzie nam zapłacić za błędy młodości. Nawet jeżeli już nie pamiętamy, kiedy, gdzie i przez kogo byliśmy sfotografowani…

A jednak, będąc w wieloletnim związku, wciąż szukamy sposobu, by nieco podgrzać atmosferę sypialnianego życia. Mąż w pracy? Kusi nas, by wysłać mu pikantnego, pobudzającego wyobraźnię MMSa. Jeśli ufamy partnerowi, telefon czy Internet mogą okazać się przydatnym narzędziem do rozpalenia naszych zmysłów. Dlaczego więc nie skorzystać z tego, co mamy pod ręką? Jednak i tutaj nie należy przesadzać, pokazując zbyt wiele. Nigdy też nie wysyłajmy aktów w pośpiechu – łatwo pomylić adresata (co stwierdzam po ilości wiadomości, które zamiast do mężów, koleżanki przesyłają do mnie). Zanim zdecydujemy się na nakręcenie filmiku, pomyślmy, co będzie, jeśli trafi w niepowołane ręce. Niekoniecznie z winy partnera, jednak wystarczy chwila nieuwagi, a ktoś laptopa skradnie. Z wszystkimi plikami!

Lato już za kilka tygodni, a to taki czas, gdy niekiedy wyłączamy myślenie. Gorące SMSy, zmysłowe MMSy… - kto by tam myślał o tym, co będzie za kilka miesięcy? Liczy się zabawa, flirt i szybkie bicie serc. Może jednak wcześniej, dla ochłody, wskoczyć do zimnego Bałtyku? Myślmy czasem o konsekwencjach…

(a.)

Redakcja poleca

REKLAMA