Mieć wspólne hobby

Dzielić się pasją życia z najukochańszą osobą na świecie, czyli własnym dzieckiem, to wielkie szczęście.
/ 11.07.2006 13:11
Próbując je osiągnąć, łatwo przedobrzyć. Zamiast rozpalić miłość do hobby, zgasić żar w zarodku. Jak tego uniknąć, opowiadają ci, którym się udało.

Krzysztof Olejnik ma 35 lat. Jest dziennikarzem. Każdą wolną chwilę spędza na wodzie. Kiedyś był zawodnikiem, dziś żeglarstwo to jego wielka pasja.
Paweł Olbrych, 42-latek, to przedsiębiorca, prowadzi stadninę. Jest właścicielem klubu polo. Ponad wszystko jednak koniarzem. Konie są jedną z największych miłości jego życia.
Maciek Zientarski to 36-latek, syn znanego dziennikarza Włodzimierza. On też jest dziennikarzem. Z ojcem prowadzi audycje radiowe, realizuje programy telewizyjne i robi wiele rzeczy, których wspólnym mianownikiem jest motoryzacja.

Pierwszy z bohaterów, Krzysztof, ma ośmioletniego syna Kubę (pół roku temu przyszedł na świat jego drugi syn – Krzysztof junior). Kuba nie widzi świata poza łódkami i jeziorem. Jest jednym z najmłodszych w Polsce żeglarzy regat.
Paweł Olbrych 19 lat temu został ojcem Maćka. Jego syn mógłby bez przerwy jeździć konno. Kocha konie i grę w polo.
Synowie trzeciego z wymienionych ojców, Maćka – 13-letni Kuba i 8-letni Gucio podobnie jak tata i dziadek świata nie widzą poza motoryzacją. Umieją jeździć na motorach i samochodami, chcą się w tym doskonalić. Ich życie, poza szkołą, toczy się na ich własne życzenie wokół dwóch lub czterech kółek.

Jak trzem ojcom udało się zaszczepić w swoich dzieciach pasję do swojej pasji? Jak sprawili, że synowie, miast buntować się, zakochani są w tym samym, w czym ich rodzice? Co zrobić, żeby pójść ich drogą?

Nic na siłę
Maciek Zientarski nauczył się jeździć samochodem, kiedy miał około pięciu lat. – To był Fiat 126p. Na początku jeździłem, siedząc u ojca na kolanach, bo nie dosięgałem do pedałów – opowiada Maciek.
Włodzimierz Zientarski był dziennikarzem TVP, zafascynowanym motoryzacją. Maciek szedł w jego ślady. – To były czasy bez reklam i kolorowych folderów. O samochodach z zagranicy się marzyło, nie jeździło się nimi. Sam robiłem więc prospekty, wycinając i wklejając do zeszytu zdjęcia, które udało mi się zdobyć. Tak zrobiłem tacie katalog Citroena DS, którego chciał kupić – mówi Maciek.
Ojciec brał syna na zawody sportowe i w odwiedziny do fabryk. Jeździł z nim samochodami, które sam kupował, i uczył podstaw mechaniki pojazdowej.

Wiek się nie liczy
Co stało się po 20 z górą latach, kiedy Maciek ożenił się z Beatą i na świat przyszedł najpierw Kuba, a potem Gucio? – Historia zatoczyła koło. Najpierw pierwszy syn, a potem drugi zaczęli brać czynny udział w moim życiu. A moje życie to samochody i motocykle. Obaj zaczęli nasiąkać moją pasją, choć nigdy i do niczego ich siłą nie nakłaniałem. Sami chcieli – zarzeka się „środkowy” Zientarski.
Maciek godzinami cierpliwie tłumaczył Kubie zawiłości konstrukcji silnika, no i w wolnych chwilach uczył jeździć. Najpierw samochodem na kolanach, potem samodzielnie, a wreszcie małym motorem. – Woziłem Kubę motocyklem do przedszkola od zawsze. Najpierw siedział przede mną, a jak troszkę podrósł, to normalnie, już z tyłu. W przedszkolnej szafeczce z misiem miał kapcie na zmianę i wyścigowy kask. Jak mógłby nie zostać wielbicielem motorów? – pyta retorycznie Maciek.

To daje szczęście
Kuba ma 12 lat i umie jeździć samochodem. Ma własny motor. Oprócz tego, jak ojciec, ma bzika na punkcie snowboardu i eksploracji jaskiń. I jak ojciec, nie lubi pieszych wycieczek i spacerów. – Dlaczego dzielimy wspólną pasję? Bo zamiast go do czegoś nakłaniać, pokazałem mu, że hobby sprawia, że jestem w życiu szczęśliwy. On też postanowił być – wywodzi Maciek.
Z Krzysztofem i jego synem Kubą było niemal identycznie, wyjąwszy fakt, że pasję miał inną od Maćka. Od najmłodszych lat żeglował. Kiedy zaczął pracować, także nie odpuścił. Każdy urlop, wszystkie wolne dni i weekendy, poświęcał kultywowaniu hobby. Tym chętniej, że było to również hobby jego żony.
Pierwszy urlop Kuba spędził na łódce, na Mazurach, gdy miał... półtora roku! Mama zrobiła w weki potrawy dla dziecka, kupili zapas mleka Nutramigen dla alergików (bo okazało się, że Kuba jest alergikiem) i ruszyli wypoczywać. – Do dziś często oglądamy zdjęcia, na których Kuba pije mleko, trzymając się olinowania – mówi Krzysztof.

Mały sternik
Także kolejne urlopy żeglarska rodzina Olejników spędzała na wodzie w komplecie. A Kuba nasiąkał światem swoich rodziców. Szedł keją i zamiast wymieniać samochody, rozpoznawał silniki zaburtowe: Johnson, Mercury, Yamaha, etc. Słowa takie, jak: dziób, rufa, maszt, grot, kokpit, były dla niego równie oczywiste, co: klocki, obiad czy ulica.
– Mając 4–5 lat, był już naszym operatorem silnika. Pewnego razu powiedział nawet: „Jak to dobrze, że wy mnie macie, bo kto sterowałby łódką, gdyby mnie nie było” – śmieje się Krzysztof.
Pasja Kuby nie minęła także wówczas, gdy ojciec zabrał go do klubu żeglarskiego. Najpierw chłopiec asystował w przygotowaniach starszych kolegów, garnął się do pomocy. Po pewnym czasie marzył już tylko o jednym: żeby samemu pływać.
Bałem się tego, ale pozwoliłem. Poszedł z trenerem na wodę. Gdy wracaliśmy do domu, nic nie mówił, siedział w aucie, milcząc. W pewnej chwili przełamał się: „Tato, to był najpiękniejszy dzień w moim życiu”. Miałem łzy w oczach – wspomina Krzysztof.

On ma bzika
Kuba Olejnik jest najmłodszym regatowym żeglarzem w Polsce. Ale nigdy nie zamyka stawki. Na zawodach, na stu żeglarzy mieści się w pięćdziesiątce. – Jako ojciec robię wszystko, żeby go wspierać. Ale czy go zmuszam? Wręcz przeciwnie! Czasami mam dość, jestem zmęczony, chcę odpocząć, a Kuba właśnie wtedy ma ochotę iść na wodę. Mówi tylko o żeglarstwie – mówi Krzysztof.
Pasja ojca przeszła na syna, co sprawia, że obaj są szczęśliwi. Krzysztof liczy, że żeglarskie środowisko ukształtuje syna nie tylko fizycznie, ale również charakterologicznie. – Oprócz żeglarstwa Kuba uprawia inne sporty. Pływa, jeździ na nartach, na rolkach i rowerze. Ma wybór, ale żagle są najważniejsze – mówi Krzysztof.
Jaką ma receptę na podzielenie się pasją z dzieckiem? – Nic na siłę i nic udawanego. Styl życia rodziny stał się stylem życia Kuby. Spodobało mu się to, co podoba się nam, choć nie był do tego nakłaniany – zdradza Krzysztof.

Wspólna jazda
Także Paweł Olbrych nie namawiał syna, który miał 5–6 lat, żeby chodził z nim pojeździć konno. Nie musiał, bo mały Maciek sam się garnął do pomocy przy stajennej pracy. – To były jego pierwsze doświadczenia z końmi. Właśnie wówczas zorientowałem się, jak należy postępować, żeby nie zrazić dziecka do swojej pasji. Nie wolno odrzucać naturalnej chęci dziecka do pomocy rodzicowi i chęci do przebywania razem. Nie robiłem tego, syn pomagał zawsze, kiedy chciał i w ten sposób, niechcący, wychowałem zapalonego koniarza – mówi Olbrych.
Paweł przyznaje, że hippika i sporty związane z końmi to pasja, którą łatwiej zainteresować dzieci. Konie są żywe, można je głaskać i żyć z nimi, spędza się przy nich mnóstwo czasu. Do tego dochodzi cała otoczka, siodła, buty i mnóstwo gadżetów, które interesują dzieci. – Jednak największą frajdę z jazdy konnej dziecko ma z innego powodu – wywodzi. – Kiedy w pewnym wieku pojawia się naturalna potrzeba imponowania rówieśnikom, młody jeździec budzi podziw. Nie musi popisywać się piciem winka w ukryciu i zaciąganiem się papierosami.

Wszystko razem
Olbrych nie mówił synowi, że fajnie jest jeździć, tylko jeździł z nim. Nie kazał czyścić konia, butów i siodła, tylko pokazywał, jak to robić. – Wielu ojców chce, żeby ich dzieci się czymś wspaniałym zajęły. Ale nic w tym kierunku nie robiąc, napotykają na opór – mówi. – Moim zdaniem zamiast gadać, trzeba samemu dać przykład zaangażowania!

Tekst: Marcin Kowalski