Telewizja – ułomny substytut realności

Co zrobić, jeśli dziecko jest uzależnione od telewizji? /fot. Wynand Delport, sxc.hu fot. www.sxc.hu
Na co dzień nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo wirtualny świat szklanego ekranu wpływa na wyobraźnie naszych pociech. Małe dziecko nie rozumie, dlaczego nie może dotknąć „telewizyjnego” śniegu, czy pogłaskać szczeniaczka z audycji dla dzieci. Nie odróżnia też świata wirtualnego od realnej rzeczywistości.
/ 12.01.2012 09:51
Co zrobić, jeśli dziecko jest uzależnione od telewizji? /fot. Wynand Delport, sxc.hu fot. www.sxc.hu

Ostrożnie ze „srebrnym ekranem”

Jeśli zależy nam na stworzeniu przyjaznego otoczenia dla małych dzieci, takiego, które odpowiada ich możliwościom poznawczym i sposobowi postrzegania świata, to musimy się bardzo krytycznie przyjrzeć temu, co oferują telewizja i inne media (nawet jeśli weźmiemy pod uwagę wyłącznie programy dziecięce!). Pisałam już wcześniej o ogromnej otwartości i wrażliwości małego dziecka na doznania zmysłowe, o całkowitym braku umiejętności krytycznego zdystansowania się wobec tego, co widzi i słyszy, o przemożnej potrzebie ruchu, o potrzebie naśladowania otaczającego świata i ludzi. Wobec powyższego wniosek, że częste obcowanie z mediami nie może korzystnie wpływać na rozwój małego dziecka, nasuwa się sam.

Zobacz też: Jakie znaczenia ma temperament?

Ułomny substytut rzeczywistości

Zwróćmy poza tym uwagę na różnicę między obrazami pochodzącymi z mediów ekranowych a obrazami wewnętrznymi, które tworzymy sami. Na pewno przeżyliśmy nieraz rodzaj szoku czy przynajmniej porządnego rozczarowania po obejrzeniu filmowej wersji znanej nam już książki. Obrazy, które podczas lektury stworzyła fantazja, były zupełnie inne. Teraz, po obejrzeniu filmu, te „obce” obrazy trzymają nas na uwięzi, nie pozwalają powrócić do dawnych obrazów wewnętrznych. Kolejność może być zresztą odwrotna: najpierw obejrzeliśmy film, a dopiero potem czytamy książkę i stwierdzamy, że z najwyższym trudem przychodzi nam uwolnienie się od przymusu obejrzanych uprzednio obrazów filmowych.O ileż większą władzę mają takie obrazy nad małymi dziećmi!

Małe dziecko ma świadomość magiczną: myśli obrazami. Gdy mu coś opowiadamy, stwarza własne, plastyczne, bardzo żywe i wciąż zmieniające się obrazy, jest kreatywne. Owa dziecięca fantazja jest jedną z najpotężniejszych sił okresu dzieciństwa. Bez niej kreatywność myślenia w późniejszych latach życia jest właściwie niemożliwa. Obrazy pochodzące z mediów paraliżują i stopniowo wyniszczają siły dziecięcej fantazji.

Obrazy, których źródłem są media (to samo można powiedzieć o dźwiękach pochodzących z głośników), są światem iluzji, namiastek. Informacje, jakie zawierają, nie należą do świata bezpośrednich przeżyć małego dziecka i jako takie nie stymulują właściwie jego rozwoju. Można to stwierdzić nawet w odniesieniu do tak często chwalonych za swą zawartość informacyjną filmów przyrodniczych.

Wirtualna „nie-rzeczywistość”

Gdy rzeczywiście wokół dziecka jest mroźna zima i leży świeżo spadły śnieg, to rączki aż swędzą od przemożnej chęci chwytania go i robienia śniegowych kul. I mogą to czynić, mogą dotykać i chwytać, doznawać zimna, a nóżki mogą zapadać się w śniegowy puch i mocno przytupywać dla rozgrzewki i z wielkiej radości.Gdy na ekranie telewizora widać pejzaż podbiegunowy ze śniegiem, którego nie można dotknąć, i siedzi się wygodnie w ciepłym pokoju, pogryzając łakocie, to dla małego dziecka tworzy się w miniwymiarze sytuacja rozdźwięku między różnymi rzeczywistościami. Pojawia się więc wrażenie „niestrawne”, którego dziecko nie może przyswoić. Długie i częste dostarczanie tego rodzaju wrażeń małym dzieciom prowadzi do zaburzeń w organizmie i w psychice.

Na temat niekorzystnego wpływu częstego i długiego oglądania telewizji na zdrowie dzieci (i to zupełnie niezależnie od treści programów) wiele się już od dawna wie i wiele się pisze. Dlatego powstrzymuję się w tym miejscu od wyliczania całej listy zaburzeń i uzależnień, jakie mogą być skutkiem tego nawyku. Najbardziej alarmujące są jednak trwałe zmiany w systemie nerwowym i w strukturze mózgu u dzieci, które są stałymi konsumentami programów telewizyjnych i komputerowych. Świadczą o nich wyniki neurofizjologicznych badań mózgu ostatnich dziesięciu-piętnastu lat. Zachęcam do zapoznania się z dwiema znakomitymi publikacjami na ten temat.

Mama, tata, telewizor i ja

Dobrze znany jest też ujemny wpływ stałego oglądania telewizji oraz siedzenia przy komputerze na jakość kontaktów w rodzinie. Włączony telewizor przykuwa uwagę wszystkich obecnych, a dotyczy to zwłaszcza najmłodszych. Argument, że rodzinne oglądanie telewizji jest zajęciem wspólnym i zacieśnia więzy rodzinne, jest ewidentnie chybiony, bo to ekran (a nie członek rodziny) absorbuje całą uwagę. Dopiero po wyłączeniu odbiornika zaczynamy się wzajemnie widzieć i słyszeć.

Zobacz też: Kupki niemowlaka – co mówią o zdrowiu dziecka?

Świadome podejmowanie rodzinnych decyzji dotyczących częstości oglądania telewizji czy siedzenia przy komputerze i ustalanie obowiązujących w tym zakresie zasad jest najtrudniejsze w rodzinach wielodzietnych, w których oprócz małych dzieci jest również dorastająca młodzież. Jeśli telewizor stoi w pokoju, w którym przebywają też najmłodsze dzieci, to opowiadałabym się zdecydowanie za zasadą, że włącza się go dopiero wtedy, gdy maluchy już śpią.

Rozmowa z nieobecnymi

Na zakończenie jeszcze mała refleksja na temat pewnego aparaciku, który ma subtelny, ale niezaprzeczalny wpływ również na dzieci. We wszystkich możliwych i wydawałoby się niemożliwych miejscach publicznych oraz prywatnych ludzie rozmawiają z niewidzialnymi ludźmi. Gestykulujemy, śmiejemy się, czasem nawet krzyczymy – przez cały czas uwagą i słowem zwróceni ku nieobecnym. Często towarzyszą nam małe dzieci. Czy nie rozmywa się dla nich wówczas poczucie rzeczywistości?

Czy nie czują się odsunięte za każdym razem, gdy zadzwoni telefon komórkowy, raptownie wyłączone ze wspólnego z rodzicem świata? A gdy dla dzieci staje się w końcu normalne i zwyczajne, że przebywają w towarzystwie dorosłych, którzy stale przemawiają do nieobecnych, to czy możemy oczekiwać, że będą nas słuchać, gdy zwrócimy się do nich?

Fragment pochodzi z książki: "Mam czas dla dziecka. Pedagogika waldorfska dla najmłodszych. Propozycja alternatywnej kultury wychowania w domu, przedszkolu i w żłobku", Barbara Kowalewska (Wydawnictwo Impuls). Publikacja za zgodą wydawcy.

Redakcja poleca

REKLAMA