Seks pod sosnami

Seks pod sosnami
Z cyklu "Pod prąd": Głupi naród kupi wszystko – mawia jeden niezbyt lubiany polityk. I chyba ma rację.
/ 15.10.2007 14:25
Seks pod sosnami
Przekonałam się o tym zasiadając w czwartek o 20.00 przed telewizorem.
Uwierzyłam programowi pisanemu i zarezerwowałam tylko dla siebie pół godziny na "Barwy szczęścia". Nie dlatego, że serial mnie od pierwszego kadru zachwycił, po prostu liczyłam naiwnie, że coś się zacznie dziać, a ja dzięki temu zwyczajnie odpocznę. Tymczasem telewizja znowu zaskoczyła swoich odbiorców i spędziłam z bohaterami z Zacisznej aż pięćdziesiąt minut. Piszę aż, bo kolejne dwa odcinki były równie nudne i rozwlekłe. To prawda, że zarówno Marta Nieradkiewicz jak i mój krajan Marcin Hycnar (serialowi Julia i Paweł) bardzo ładnie i z ogromnym taktem zagrali okrzyczaną już wcześniej scenę utraty dziewictwa, ale w dalszym ciągu nie rozumiem, dlaczego nazywa się ich gwiazdami. Gwiazda to wszak osoba sławna, która odniosła sukces w danej dziedzinie. Poza tym gwiazda nie zamawia pizzy, nie jeździ autobusem i nie chodzi do magla, ani też do sklepu z pościelą, ponadto kręci się przy niej sztab najróżniejszej maści większych i mniejszych cwaniaczków żerujących na jej lenistwie. W naszych polskich warunkach gwiazda to kawał aktora. Jeśli musiałabym nazwać gwiazdami moją ulubioną deklamatorkę Kasię Cichopek lub jej serialowego partnera Marcina Mroczka, to jak powinnam mówić o Krystynie Jandzie, Januszu Gajosie, czy innych osobistościach polskiej sceny?

Podobnie się dzieje z innymi słowami lub słownymi kompozycjami nadużywanymi w serialach. Tak się już w języku dzieje, że każde słowo ma swoje sympatie i antypatie. Czy można powiedzieć "od miłości do szczęścia"? Nie i to zarówno ze względów językowych ("od" i "do" właśnie w takim zestawieniu określa wyłącznie granice zasięgu przestrzennego lub czasowego) jak i logicznych. Tymczasem zestawienie owych wyrazów sugeruje, że szczęście to coś więcej niż miłość.

Odnoszę wrażenie, a nawet mam pewność, że zarówno redaktorzy telewizyjnej Dwójki, jak i twórcy seriali ("M jak miłość" oraz "Barwy szczęścia") postanowili zrobić skok na bank, czyli w prosty sposób wypełnić czas swoim odbiorcom. W poniedziałki, wtorki, środy o 20.00 "M jak miłość", w czwartek o tej samej porze "Barwy szczęścia", a w piątek "Gwiazdy tańczą na lodzie", program, w którym pojawiają się niektórzy bohaterowie wymienionych seriali (marny zresztą okrutnie, trochę z minionej epoki, a właściwie z czasów gierkowskich).

Myślę, że telewizja spełni misyjne zadanie, jeśli również w soboty i w niedziele przygotuje jakieś specjalne programy związane z serialami o szczęściu i miłości. W sobotę mógłby to być na przykład program podróżniczy (Wycieczka do domu Mostowiaków), a w niedzielę kulinarny: Lubczyk – zioło szczęśliwej miłości. Koniecznie z udziałem Kasi Cichopek.

Redakcja poleca

REKLAMA