Prawie suspens

Prawie suspens fot. AKPA
Z cyklu: "Pod prąd".
/ 19.11.2007 12:49
Prawie suspens fot. AKPA
Film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem napięcie musi nieprzerwanie rosnąć – tłumaczył Alfred Hitchcock, mistrz suspensu.

Nie śmiałabym wymagać tego od twórców telenowel, bo one zgodnie z zasadami serialowej "sztuki" pewne sytuacje, ważne dla akcji i fabuły wątki oraz zdarzenia powtarzają dopóty, dopóki widz ich nie przyswoi.
Pani Kazia powinna przecież wiedzieć, że pani Ziuta ma zapamiętać, że na przykład Marta Walawska spędza życie w pracy lub na kanapie koniecznie z lampką czerwonego wina w ręku. Jeśli jednak scenarzysta wprowadza do serialu to tak ważne dla akcji trzęsienie ziemi, to powinien uczynić wszystko, by z odcinka na odcinek napięcie rosło.

W "Barwach szczęścia" tych suspensików ( bo chyba nie suspensów) jest stanowczo za dużo. A to przeszłość Pawła Zwoleńskiego, jeśli można w ogóle mówić o przeszłości tak młodego człowieka (co on takiego uczynił, że Marczakowie go nie trawią), to znów historia Adama Jakubika, z którym w bliskich stosunkach była Kaśka Górka. Trzęsienie ziemi ma miejsce tuż po powrocie Kasi do Warszawy, kiedy niszczy kartę SIM w swoim telefonie i w ten sposób zrywa z londyńską przeszłością i Adamem. Napięcie niestety z odcinka na odcinek nie rośnie, bo nawet mało rozgarnięty widz się domyśla, że Adam wpakował się w mafijne tarapaty. Nie zaskoczy go więc wizyta łysego osiłka w domu pani Basi, matki Adama, co najwyżej zaskoczyć może dziecięca naiwność Jakubikowej, co w dzisiejszych czasach raczej niemożliwe.

Nie sprawdzi się chyba w dalszych odcinkach powiedzenie mistrza suspensu, że "film to życie, z którego wymazano plamy nudy". Obawiam się raczej, że do "Barw.." i innych seriali o tak zwanej naszej codzienności pasować będzie inne powiedzenie Hitchcocka. "Film jest zły wtedy, gdy ktokolwiek z publiczności chociaż na chwilę może odwrócić oczy od ekranu". Ja odwracam bez przerwy.

PS. Nauczono mnie odpowiadać na listy, więc odpowiadam. Panu internaucie, który zarzucił mi babską zawiść i pouczył, że Daniel Olbrychski studiował aż siedem lat i wyrósł z niego wielki aktor, a inni w ogóle nie skończyli szkoły i też są dobrzy, dedykuję sceny z "Ziemi obiecanej", jednego z najlepszych filmów polskich i nie tylko, które świadczą o ogromnym talencie (!) pana Daniela. Cichutko natomiast przypominam, że Katarzyna Cichopek miała na naukę aktorstwa też siedem lat, bo tyle czasu trwa emisja "M jak miłość", i nic z tego nie wyszło. Gdyby była aktorsko utalentowana, nauczyłaby się na planie od swoich starszych kolegów. Może się niefortunnie wyraziłam, ale w dalszym ciągu uważam, że w tym zawodzie warsztat się przydaje. Szkoda mi po prostu tych młodych absolwentów chyba zbyt wielu jak na nasze możliwości szkół teatralnych, którzy nie mają się gdzie zaczepić po uzyskaniu dyplomu. Kasia pięknie tańczy, więc bez szkody dla serialu mogłaby się poświęcić tańcowi. Ma też dyplom z psychologii. Czy to mało?

Redakcja poleca

REKLAMA