Z życia wzięte - prawdziwa histroia o moście zakochanych

Z życia wzięte fot. Fotolia
Nie lubię wyjazdów. Wolę zaszyć się samotnie w domu. Lecz raz przyjaciółka wyciągnęła mnie na wycieczkę – i jestem jej za to wdzięczna…
/ 13.05.2015 06:58
Z życia wzięte fot. Fotolia

Jedna z legend o moście Karola w Pradze opowiada o tym, że pod mostem bije źródło mocy. Wystarczy, że jeśli dwoje gotowych na miłość ludzi wejdzie na ten most i spojrzy sobie w oczy, to od tej pory będą już ze sobą na wieki. Pewnego dnia zweryfikowałam tę legendę.

Nie lubię podróżować. Jestem klasyczną domatorką. Mam niewielki domek odziedziczony po rodzicach, otoczony sporym ogrodem. Późna wiosna to moja ulubiona pora roku: uwielbiam grzebać w ziemi, pielić, sadzić i przesadzać. No i kocham róże – mam ich z 50 odmian. Miałabym pewnie więcej, ale nie zmieściłyby się w ogrodzie. Moja przyjaciółka Eliza wie, że jeśli można mnie z domu wyciągnąć na jakiś wyjazd, to tylko poza sezonem wegetacyjnym. Od listopada do końca marca. Dlatego zupełnie nie rozumiałam, dlaczego na początku maja wpadła do mnie znienacka i powiedziała:
– Musisz mnie uratować i pojechać ze mną na cztery dni do Pragi.

Zamknęłam laptop, na którym właśnie kończyłam nowy wpis na moim blogu i zaproponowałam jej mrożoną herbatę z miętą. Jestem blogerką ogrodniczo-kuchenną i między innymi tym zarabiam na życie, nie ruszając się nawet z domu.
– Nie zagaduj tu mnie, tylko ratuj!
I opadła z westchnieniem na hamak. Od kilku dni pogoda nas rozpieszczała, więc niemal nie wychodziłam z ogrodu.
– Nie bardzo rozumiem, co tu robisz. Może pomyliłaś przyjaciółkę – odparłam, mimo wszystko nalewając jej herbatę.
– Niestety nie – pokręciła głową i natychmiast zaczęła wyjaśniać.

Otóż Eliza od 15 lat ma męża. Chociaż wolałaby nie mieć, gdyż od lat kocha się w innym mężczyźnie. Który ma żonę. I który kocha Elizę, ale nie może odejść od żony, bo ta jest chora na alzheimera. Dzieci by się go wyrzekły. Więc od dziesięciu lat Eliza i ten człowiek są tajnymi kochankami. Spotykają się w wynajętej kawalerce, czasem wyjeżdżają na kilka dni niby to w sprawach służbowych. Wiecie, jak to jest. O tajemnicy Elizy dowiedziałam się kilka lat temu całkiem przypadkiem, a że podobno z pokaźnego grona przyjaciółek Elizy jestem jedyną, która wie, więc siłą rzeczy stałam się dla niej pewnego rodzaju powiernicą. Rękawem do płakania i falochronem. Raz czy dwa kochankowie spotkali się nawet u mnie. Bardzo lubiłam Krzysztofa, bardziej niż męża Elizy. Kiedyś już zdecydowałam, że będę im kibicować. Tyle słowem wyjaśnienia.

Obecny problem wyglądał tak: Eliza i Krzysztof wykupili sobie wycieczkę do Pragi na połowę maja. Ponieważ w wyjazd służbowy do Pragi mąż by nie uwierzył, skłamała, że jedzie z przyjaciółką. I właśnie usłyszała, że mąż musi coś załatwić służbowo w Pradze w tym właśnie czasie, dlatego chce zaprosić ją i jej przyjaciółkę na kolację.
– Tylko ty wchodzisz w rachubę – podsumowała. – Krzysztof przyjechałby pociągiem. Wynajmie sobie pokój w tym samym hotelu pod Pragą co my, więc będziemy razem, ale na tę kolację muszę koniecznie pójść z tobą. Znasz sytuację – skrzywiła się. Znałam aż za dobrze.
– Musisz coś z tym zrobić – powiedziałam. – Nie możesz żyć z mieczem Damoklesa nad głową. On się kiedyś dowie. Dzieci Krzysztofa się dowiedzą. Macie tylko jedno życie, a cały czas jesteście nieszczęśliwi i w ukryciu. Powinniście żyć razem, oficjalnie. Jesteście dla siebie stworzeni. Wzruszyła tylko ramionami.
– Inni mają gorzej.
Wkurzyłam się.
– Ale jeszcze inni mają lepiej. Czemu nie równać w górę? – spytałam.
– Dobra, nie irytuj się. Pojedziesz?
– Nie ma mowy…
Oczywiście, pojechałam. Taki już mam charakter, że nie potrafię odmawiać. Poza tym co miałam odpowiedzieć na zarzut, że rośliny są dla mnie ważniejsze niż człowiek, albo że przyjaźń polega na wyrzeczeniach, że przyjaciela poznaje się w biedzie…?!

Praga mnie zauroczyła. Z zazdrością patrzyłam na przepiękne secesyjne kamienice, które przetrwały wojnę. Tak wyglądałaby Warszawa – zwana przecież przed wojną Paryżem Północy – gdyby nie została zniszczona przez Niemców za karę za Powstanie. Pomyślałam, że czasami bohaterstwo i honorowa walka kosztują zbyt drogo, zwłaszcza gdy nic z nich nie wynika. A najpiękniejszy był most Karola, zwany też mostem Zakochanych. Patrząc na tłumy turystów, na figury świętych i aniołów odcinające się na niebie, słuchałam opowieści przewodnika o powstaniu mostu.
– Sam monarcha położył kamień węgielny – mówił. – Dokładny dzień i godzinę wyznaczyli astrologowie: 9 lipca 1357 roku o 5.31. W dacie nie mogła znaleźć się liczba parzysta, co miało zapewnić mostowi trwanie przez wieki. Przez następne 384 lata most Kamienny, jak początkowo go nazywano, był jedynym połączeniem między Malą Straną i Starym Miastem. W budowie mostu wzięli udział wolnomularze. Znak ich bractwa można znaleźć na jednej z przypór mostu. Mieli wiedzę tajemną; o kamieniach i zaprawach wiedzieli takie rzeczy, o których my wciąż nie mamy pojęcia. Niech sobie państwo wyobrażą, że przed kilkudziesięcioma laty wymieniono kilka głazów, które zostały obite przez przepływające statki. Nowe kamienie powoli się rozpadają, a stare, które mają już 657 lat, trwają nienaruszone przez nurt Wełtawy.
Przewodnik ruszył do przodu.

– Z mostem wiąże się wiele innych legend. Jedna z nich mówi, że wystarczy dotknąć którejkolwiek z licznych rzeźb, jakie stoją na moście, żeby zapewnić sobie szczęście i wielokrotnie wracać do Pragi. Ale jest jedna płaskorzeźba, dzięki której nazywają go mostem Zakochanych. To właśnie ta – wskazał na mosiężną płaskorzeźbę poczerniałą od upływającego czasu i brudu.
– Legenda mówi, że jeśli ktoś dotknie psa, pozna, czym jest wieczna i wierna miłość.
Patrzyłam na złotego psa, którego przez wieki dotykały tysiące dłoni ludzi, żywiących nadzieję na prawdziwą miłość.
– Dotknij – szepnęła mi do ucha Eliza. Wkurzyła mnie. Od lat kłóciłyśmy się właściwie tylko na jeden temat – ja i miłość. A właściwie jej brak w moim życiu. Ja mówiłam, że nie jest mi do niczego potrzebna, dobrze mi się żyje samej i na diabła mi pałętający się po domu facet. Ona zaś twierdziła, że ja się po prostu boję. Wyciągnęłam dłoń i dotknęłam psa. W tym samym momencie ktoś inny chciał go dotknąć i nasze dłonie spotkały się. Poczułam dziwny prąd i jeszcze dziwniejsze uczucie, które przeniknęło moją skórę… Było zbyt słabe, abym mogła je jakoś nazwać, a jednak na tyle wyraźne, że zapragnęłam, by się nie kończyło i było silniejsze.

Uniosłam wzrok. Przystojny, szpakowaty brunet o ciepłych, piwnych oczach patrzył na mnie z dziwnym wyrazem twarzy. Przez długą chwilę nic się nie działo, czas zastygł, fale dźwiękowe też znieruchomiały, a ja czułam tylko bicie swojego serca. Dopiero po chwili dłoń mężczyzny cofnęła się – ale nie szybko, jakby poczuł oparzenie, tylko powoli, jak gdyby dawał szansę opuszkom swych palców na ostatnią pieszczotę grzbietu mojej dłoni. W chwili gdy dotyk zniknął, zatęskniłam za nim. Chciałam więcej. Natychmiast. Postanowiłam uciec. Ale jak tylko się ruszyłam, poczułam silny uchwyt ręki Elizy na ramieniu. Drugą dłoń wyciągnęła do faceta.
– Eliza – przedstawiła się z uśmiechem. – Do you speak English?
– Tak, ale po polsku też mówię – uśmiechnął się i uścisnął jej dłoń, jednak nie spuszczał wzroku z mojej twarzy. – Karol.
Milczałam. Serce waliło mi mocno. Eliza szturchnęła mnie w bok.
– Magda – powiedziałam. – Muszę iść…
– A to Krzysztof – przerwała mi Eliza i wskazała na swego kochanka. – Mamy dwie godziny przerwy w zwiedzaniu. Może wybierzesz się z nami na kawę?
– Z przyjemnością. Byliście już w muzeum Franza Kafki? Właśnie się wybieram.
– To cudownie! – zawołała Eliza. – Magdalena jest miłośniczką Kafki. My wolimy kawę! – roześmiała się perliście.

Siła złego na jednego. Gdybym jeszcze naprawdę chciała uciec… Okazało się, że Eliza miała rację – bałam się miłości. Dlaczego? Nie wiem. Bólu złamanego serca? Rozczarowania romantycznym uczuciem skonfrontowanym z codziennością? A może tym, że nagle już nie jestem tylko ja, bo jest jeszcze ktoś, o kogo muszę się troszczyć, martwić, kto czasami bywa ważniejszy ode mnie… A może bałam się tego, że kiedy miłość się skończy, będzie to z mojej winy?

Minęło pięć lat. Od trzech jestem żoną Karola, który przeprowadził się do Warszawy z Gdańska. Dla mnie, bo nie chciałam opuszczać mojego domu i ogrodu. Co roku w maju jedziemy na weekend do Pragi, na most Karola. Dotykamy razem złotego psa, jak za pierwszym razem, i patrzymy sobie
w oczy. Jestem pewna, że tak jak w legendzie będziemy już na zawsze razem.

Więcej prawdziwych historii:

Redakcja poleca

REKLAMA