Z życia wzięte - prawdziwa historia o romantycznych oświadczynach

Z życia wzięte fot. Fotolia
Nasza miłość zaczęła się w miejscu mało romantycznym: w hipermarkecie...
/ 27.01.2016 06:58
Z życia wzięte fot. Fotolia
Tego dnia towarzyszyłem mamie w cotygodniowych zakupach. Tłok, ścisk, kolejki do stoiska z firmową wędliną i jeszcze dłuższe do kas. Nie miałem wyjścia: rodzicielka by mnie zabiła, gdybym porzucił wypchany jedzeniem wózek i uciekł, na co miałem wielką ochotę. Snułem się więc za mamą, starając się zająć czymś myśli.
Przeniosłem się w świat fantasy. Byłem w połowie świetnego serialu tego właśnie gatunku, więc już nie mogłem się doczekać, kiedy znów zasiądę przed kompem. Bardzo się wciągnąłem. Spodobała mi się główna bohaterka – wojownicza księżniczka z tajemniczego plemienia udomowionych androidów. Świetna babka!

Szedłem sobie alejką i nagle… łup! Wózek, który pchałem, marząc na jawie, spotkał się z jakąś przeszkodą.
– O cholera! – głośny okrzyk bólu sprowadził mnie na ziemię. Na podłodze kucnęła kupka nieszczęścia. Dziewczyna. Ból wykrzywiał jej twarz, masowała sobie nogę
w okolicach ścięgna Achillesa. No tak: było oczywiste, co się stało. Niechcący najechałem na nią wózkiem… To się często zdarza w hipermarketach i, niestety, czasem kończy się uszkodzeniem komuś nogi. Szybko pochyliłem się nad dziewczyną, proponując jej pomoc.
– Zjeżdżaj, dupku! – wysyczała przez zęby z wściekłością. – Poradzę sobie sama. Z takimi, co rozjeżdżają ludzi, nie chcę mieć nic wspólnego!

W jej oczach skrzył się gniew. Miała dziewczyna temperament, można się było przestraszyć! Zagapiłem się. Odważna i bojowa, całkiem jak bohaterka fantasy! Zamiast zjeżdżać, jak sobie tego życzyła, przysunąłem się bliżej. Zareagowała natychmiast.
– Zabieraj tę łapę! – warknęła, wstając o własnych siłach, i rozejrzała się  za swoim wózkiem, który gdzieś odjechał, potrącany przez innych klientów.
– Ja zaraz… Poczekaj tu chwilkę!
I ruszyłem po jej zgubę, zostawiając własne zakupy na pastwę losu.
Kiedy wróciłem, holując przed sobą wózek dziewczyny, odnalazła się moja mama, która wysłuchawszy historii, oddelegowała mnie do pomocy poszkodowanej. Tak to się zaczęło. W zatłoczonym sklepie odnalazłem Olę.

Spotykaliśmy się już od roku, a ja nadal nie mogłem się nadziwić, że moja księżniczka jak z filmu fantasy chce być z kimś tak do bólu zwyczajnym jak ja. Uznałem w końcu, że muszę wymyślić coś nadzwyczajnego. Dziewczyny marzą o pierścionku, romantycznych oświadczynach. To trochę głupie, ale chętnie zrobiłbym z siebie idiotę, jeżeli to miałoby uszczęśliwić Olę. Ogólny plan już miałem, pozostało dopracować szczegóły. Dlatego zaprosiłem dwóch najlepszych kumpli na piwo.
– Panowie, chcę się oświadczyć, ale w taki sposób, żeby Ola zapamiętała to na zawsze. Jakieś propozycje?
Kumple najpierw złożyli mi kondolencje należne nieszczęśnikowi, który sam chce założyć sobie pętlę na szyję. Pośmiali się i w końcu spoważnieli.
– Ale co to ma być? – spytał Jarek.
– Coś niebanalnego. Wpadliśmy na siebie w supermarkecie, to znaczy ja wpadłem na nią, zresztą nieważne. Tak sobie pomyślałem, że nie będzie czego po latach wspominać… Wiecie, te wszystkie opowieści, jak to spotkaliśmy się, spojrzeliśmy na siebie i przeleciała iskra. Prawdę mówiąc, Olka mnie wtedy strasznie objechała i gdyby nie moja mama, w życiu nie pozwoliłaby się odwieźć do domu.

Odczekałem, aż kumple się wyśmieją. Słyszeli o tym wydarzeniu pierwszy raz w życiu i nie mogli się uspokoić. Szczególnie bawiła ich rola, jaką odegrała moja mama. Co za barany! Żadnej pomocy, tylko drwiny.
– No dobra, już myślę – Jarek siorbnął z kufla. – Mam kilka opcji, chociaż mało oryginalnych. Oświadczyny na stadionie, w teatrze, pod wodą…
Popukałem się w czoło.
– Zimno jest – zaznaczyłem z naciskiem. – Poza tym Ola nie nurkuje.
– …pod wieżą Eiffla, na Schodach Hiszpańskich – ciągnął Jarek.
– Świetny pomysł, dorzuć jeszcze piramidy egipskie i Dominikanę – zgasiłem go. – Człowieku, nie mam takiej kasy. Tani lot i co potem? Zamieszkamy na ławce, a myć się będziemy w fontannie? Ależ romantycznie!
Zapadła cisza. Kumple myśleli, aż wreszcie Adam oderwał się od piwa.
– Ja bym skoczył ze spadochronem. Nawet niedrogo wyjdzie w porównaniu z Dominikaną…
To było coś! Zawsze marzyłem, żeby wykonać taki skok. Będziemy szybowali w powietrzu jak dwa wolne ptaki, potem wylądujemy, podbiegnę do niej i uklęknę, wyciągając pudełko z pierścionkiem. Ona powie: „tak”, ja włożę jej na palec błyszczące cacko i zaczniemy się namiętnie całować. Pomysł jest super, idę na to!

Wyciągnęliśmy telefony i zaczęliśmy przeglądać oferty. Było ich trochę. Skoki z wieży, skoki z samolotu, dla początkujących z instruktorem.
– Przypinają cię do spadochroniarza i hop! Lecisz. Zero stresu, nie musisz mieć doświadczenia. W sam raz dla was – orzekli koledzy.
Plan był świetny, zatem – do dzieła! To miała być niespodzianka, więc kupiłem podwójny lot w przestworzach i w określonym dniu zaprosiłem przyszłą narzeczoną na przejażdżkę.
– Dokąd jedziemy? – dopytywała się Ola, jednak ja milczałem.

Dziewczyna była coraz bardziej zaintrygowana. Dopiero kiedy zaparkowałem przed hangarem na małym lotnisku, zaczęły się kłopoty.
– Chyba żartujesz? Mamy lecieć takim samolotem? W życiu do niego nie wsiądę! Nawet na karuzeli w wesołym miasteczku robi mi się niedobrze!
Gdy zjawili się instruktorzy z uprzężą i spadochronami, Ola osłupiała. Błagałem ją ze łzami w oczach, żeby zgodziła się skoczyć. W końcu ustąpiła.
– Zrobię to tylko raz, wyłącznie dla ciebie. Nawet nie wiesz, jak się poświęcam. I pamiętaj, już nigdy nie próbuj robić mi niespodzianek, dobrze?
Obiecałem jej to. Zrobiłbym wszystko, żeby tylko wsiadła do samolotu. Pudełeczko z pierścionkiem przez kieszeń paliło mi ciało. Nie mogłem się doczekać, kiedy jej go wręczę.

Mały samolocik wzbił się w powietrze i zatoczył koło nad lotniskiem. Otwarły się drzwi i przesunęliśmy się do otworu. Pod nami ziemia uciekała w zawrotnym tempie. Zawahałem się, nagle poczułem szarpnięcie i już szybowaliśmy. Kolejne szarpnięcie oznaczało otwarcie czaszy spadochronu.
Leciałem przypięty do instruktora i wypatrywałem mojej księżniczki.
– Uwaga na nogi, lądujemy – padło nagle i spotkałem się z ziemią.
Usiadłem niezgrabnie na trawie, słuchając szumu krwi w uszach. Serce biło mi w szaleńczym rytmie, a szalone przeżycia sprawiły, że zacząłem się śmiać. To był prawdziwy odlot!
Rozejrzałem się. Kilka metrów dalej instruktor oswobadzał Olę z uprzęży. Coś było nie tak. Podbiegłem, wyjmując z kieszeni pudełko. Moja dziewczyna nawet nie wstała z trawy.
Leżała tam, gdzie upadła, i wymiotowała jak kot. Zrobiło mi się jej żal. To nie była chwila na oświadczyny.

Schowałem pierścionek i przytuliłem wyczerpaną torsjami Olę. Przekląłem kumpli i siebie za pomysł ze skakaniem. Ależ ze mnie idiota!
– Spadochroniarstwo nie jest dla wszystkich – mruknął instruktor, zwijając czaszę. – Ona naprawdę musi pana kochać, skoro się zgodziła.
Poczułem się jak ostatni głupek.
Do domu wracałem w poczuciu klęski. Ola doszła do siebie i nawet za bardzo nie robiła mi wyrzutów, jednak i tak miałem poczucie winy. A poza tym – co z oświadczynami?
– Wiecie co? Po prostu kupię jakiś wiecheć, zabiorę ją na kolację i poproszę o rękę – powiedziałem do kumpli.
Pokiwali głowami. Chyba też było im głupio, że tak wyszło ze skokiem.
– Nie możesz pokazać się z bukietem – powiedział Krzysiek. – Kupimy kwiaty i będziemy czekać przed wejściem do restauracji. Wyjdziesz na chwilę pod byle jakim pretekstem i odbierzesz go. Reszta w twoich rękach.
– O, znalazłem fajną knajpę, w Łazienkach. Patrz – milczący dotąd Antek pokazał mi ekran smartfona.
Ola z chęcią przystała na kolację.

Szliśmy przez park, a ja obmyślałem, co jej powiem. Tekst, który zapisałem na wszelki wypadek na karteczce, wydał mi się nagle beznadziejnie głupi.
– Dziękuję – usłyszałem zdziwiony głos Oli odbierającej od małej dziewczynki czerwoną różę. Drugą różę wręczyła jej babcia dziecka.
Rozejrzałem się. Wszyscy spacerowicze mieli w ręku kwiaty. I wyraźnie zmierzali w naszym kierunku.
– To dla pani – kolejne róże powiększały bukiet mojej dziewczyny.
Ludzie uśmiechali się do nas i nie odchodzili. Zgromadził się spory tłum.
Ola była zdezorientowana. A ja nagle zrozumiałem – to koledzy dawali mi szansę! Ukląkłem ku radości zebranych. Czując się jak idiota, wyjąłem pudełko i otworzyłem wieczko.
– Wyjdziesz za mnie? – wydukałem.
Przemowa, którą sobie przygotowałem, nagle wyleciała mi z głowy.
– Tak – odparła Ola.
– Brawo, niech żyją! – krzyknął ktoś i wszyscy ludzie zaczęli klaskać.

Jesteśmy małżeństwem od pięciu lat, a historia moich oświadczyn w parku ożywa podczas każdego rodzinnego zgromadzenia. Ola opowiada ją wciąż na nowo. Kobiety wzdychają i  jej zazdroszczą. Czyli było warto!

Więcej prawdziwych historii o miłości:

Redakcja poleca

REKLAMA