„Mam 57 lat. Za sobą zdradę męża i ciężki rozwód. Dopiero wakacyjny romans przywrócił mi wiarę w siebie”

Szczęśliwa para fot. Adobe Stock
„W ciągu dwóch kolejnych tygodni staliśmy się parą. Maciej był zabawny i dowcipny, a kiedy trzeba, potrafił być poważny. Mieliśmy mnóstwo wspólnych tematów. Okazało się, że jest o 3 lata starszym wdowcem”.
/ 02.11.2021 10:17
Szczęśliwa para fot. Adobe Stock

Silnik mojego leciwego forda zachrobotał po raz ostatni i zgasł. Samochód stanął mi na środku jezdni, więc w panice zaczęłam przekręcać kluczyk na wszystkie strony i katować rozrusznik, ale nic to nie dało. Kierowcy za mną, najpierw rozjuszeni tym, że nie posuwam się do przodu, zaczęli trąbić na mnie bez opamiętania. Po chwili jednak zrozumieli, że choćby nawet wyszli z siebie, to nie usunę się im z drogi, i dali sobie spokój, omijając mnie szerokim łukiem. Czy któryś z nich chociażby zapytał, czy może mi pomóc? Oczywiście, że nie. Może, gdybym była młodą laską, to któryś by na to wpadł, ale nigdy nią nie byłam…

Kilka lat temu skończyłam pięćdziesiątkę i mam figurę, którą – chyba dla pocieszenia osób takich jak ja – określa się czasami jako kobiecą. Zwyczajnie, jestem pulchna. Nie powiem, żeby mi było z tym wszystkim bardzo źle, ale dla mężczyzn już od dawna jestem przezroczysta. Jednym słowem, nie zauważają mnie. No może nie wszyscy. Na przykład Maciej zwrócił na mnie uwagę już podczas pierwszej kolacji na wczasach, na które wybrałam się we wrześniu.

Lubię wrześniowe morze… Plaży nie okupuje już wtedy tłum golasów, który po południu wylewa się kolorową falą na deptak, i w jakimś wakacyjnym amoku kupuje wszystko, co mu wpadnie w ręce: jedzenie, pamiątki, chińskie badziewie. We wrześniu już prawie wszystkie budki są pozamykane, plaża świeci pustkami, a i w ośrodku wczasowym można spotkać ludzi, którzy raczej przyjechali samotnie, a nie całymi rodzinami. Łatwiej o towarzystwo.

Nie, żebym go szukała. Po ciężkim rozwodzie, który przeszłam kilka lat temu, po odchowaniu dzieci (obie moje córki są już na studiach), wreszcie doszłam do wniosku, że podoba mi się moja samotność. Niczego nie muszę, nikt mi niczego nie każe, robię, co chcę, w swoim czasie i w swoim tempie. Jak potrzebuję towarzystwa, to zawsze mogę się spotkać z którąś z koleżanek. A facet?
No cóż, nie ma mężczyzny w moim życiu i nie będę z tego powodu płakać. Nie szukałam na siłę ani miłości, ani męskiego towarzystwa.

Wiele moich koleżanek po rozwodach natychmiast znów wyszło za mąż, bo nie mogły znieść myśli, że zostały same, podczas gdy eks mieszka z „tą lafiryndą”. No i kilka z nich trafiło z deszczu pod rynnę – drugie, nieprzemyślane małżeństwo okazywało się często jeszcze gorsze niż pierwsze. Nie chciałam tak trafić, nie chciałam niczego robić na siłę. I nic nie mogłam poradzić na to, że przez kilka lat po rozwodzie nie trafił mi się nikt rozsądny, z kim chciałabym zamienić więcej niż tylko kilka słów.

Kiedy Maciej podszedł do mnie podczas kolacji i zapytał, czy miejsce obok mnie jest wolne, także sądziłam, że będzie to tylko taka błaha rozmowa i chwilowa znajomość. Nie to, żeby mi się nie spodobał, bo Maciej zdecydowanie może podobać się kobietom. Jest wysoki, postawny, szpakowaty. Ja po prostu nigdy, nawet jako romantyczna nastolatka, nie wierzyłam w to, że można się wakacyjnie szczęśliwie zakochać, że z takiego uczucia może wyniknąć coś więcej, że może wykluć się jakaś wspólna przyszłość.

Dlatego, gdy Maciej po tej pierwszej kolacji dogonił mnie na spacerze i zapytał, czy może pójść ze mną, nie zabroniłam mu, ale i nie poczułam szybszego bicia serca. Szliśmy tak koło siebie, czasami milcząc, czasami rozwijając jakiś temat… Zmierzchało i pewnie dlatego nie zauważyłam tamtego konaru. Potknęłam się o niego i poleciałam na piasek, boleśnie skręcając sobie kostkę. I to pierwszego dnia wczasów.
– Nic pani nie jest? – zapytał z troską i lekkim przerażeniem Maciej. Bardzo chciałam mu odpowiedzieć, że nic, ale nie skłamać. Ledwie próbowałam zrobić krok, syknęłam z bólu.
– Nie dam rady iść – powiedziałam bezradnie jak małe dziecko.

„Boże, jak daleko jesteśmy od ośrodka? – myślałam przy tym intensywnie. – Może nawet i ze dwa kilometry. Szliśmy przecież tak przed siebie i szliśmy… Jak teraz wrócę?”. Maciej bardzo przejął się stanem mojej kostki, natomiast to, jak dojdziemy do ośrodka, nie stanowiło dla niego żadnego problemu.
– Zaniosę panią – oświadczył i zanim zdążyłam zaprotestować, wziął mnie na ręce i uniósł niemal bez wysiłku.

Może i potem trochę się zasapał, ale nie na tyle, aby postawić mnie na ziemi, chociaż mu proponowałam, aby doniósł mnie do drogi, a tam może tam złapałabym jakąś okazję.
– Nie puszczę pani po nocy z nikim obcym – powiedział takim tonem, jakbyśmy znali się od lat.
Kiedy jakiś czas później usiedliśmy w fotelach w holu ośrodka, a on wyrównał oddech, spojrzał na mnie z troską, po czym zaproponował:
– Mam tutaj samochód, podwiozę panią na ostry dyżur do szpitala. Tę kostkę warto by prześwietlić.
– Nie ma takiej potrzeby! – zaprotestowałam. – Jest tylko skręcona, okład z sody pomoże i nic mi nie będzie.

Widziałam, że nie jest przekonany. Podprowadził mnie, skaczącą na jednej nodze do windy i pilotował na moje trzecie piętro. Kiedy żegnał się ze mną pod drzwiami mojego pokoju, stwierdził żartobliwie, że skoro już mnie przyniósł do ośrodka na własnych rękach, to chyba może zaproponować, żebyśmy mówili sobie po imieniu. Nie miałam nic przeciwko temu, tym bardziej że wydał mi się bardzo spokojnym i kulturalnym mężczyzną…

Mimo przyłożonego kompresu, sodę przyniosła mi z kuchni usłużna pani z recepcji, moja noga rano nie prezentowała się najlepiej. „Będę jednak musiała pojechać na prześwietlenie” – pomyślałam.
Ale nie przyszło mi nawet do głowy, aby angażować w to Macieja. Nie chciałam go aż tak wykorzystywać. Wezwałam taksówkę. Wiem, że widział, jak nią odjeżdżam, bo akurat szedł do holu na śniadanie. I skoro wróciłam z kostką unieruchomioną specjalnym opatrunkiem, to domyślił się także, że byłam w szpitalu.

– Mówiłem ci, że mogę cię zawieźć – powiedział, a ja poczułam, że zrobiłam mu przykrość.
– Przyjechałeś przecież tutaj na wypoczynek, a nie żeby spędzać czas w szpitalu z na wpół ślepą babą, która nie widzi konaru wielkiego jak wieża Eiffla – odparłam.
– A skąd ty możesz wiedzieć, po co tutaj przyjechałem? – uśmiechnął się.
– Może właśnie po to, by poznać taką… jak ty to określiłaś? Ślepą babę.
No, już tego spojrzenia, które mi w tym momencie rzucił, nie mogłam nie dojrzeć, nawet jeśli znowu nie miałam na nosie swoich okularów. Aż mi się od tego zrobiło gorąco!

W ciągu dwóch kolejnych tygodni staliśmy się parą. Rozmawiało mi się z Maciejem idealnie. Był zabawny i dowcipny, a kiedy trzeba, potrafił być poważny. Mieliśmy mnóstwo wspólnych tematów. Okazało się, że jest 3 lata starszy ode mnie, że jest wdowcem. Ma dwóch synów. „A ja dwie córki, więc pasowalibyśmy do siebie” – takie szalone myśli chodziły mi po głowie. Jak bowiem mielibyśmy do siebie pasować, skoro on mieszkał na drugim końcu Polski? „To bez sensu w ogóle zaczynać taką relację” – myślałam. Mimo wielu godzin spędzonych razem, trzymałam Macieja nieco na dystans. Nie pozwoliłam mu się pocałować, ale i tak w końcu dopiął swego. Kiedy poczułam jego usta na swoich wargach, po moim ciele rozlało się cudowne ciepło… Nie odwzajemniłam jednak jego pocałunku, a on nie nalegał.

– Zostańmy przyjaciółmi, Maćku – gdy na koniec turnusu wygłosiłam zwyczajową, gładką formułkę, cień przebiegł przez jego twarz, ale…
– Jak sobie życzysz, Ewo – powiedział szarmancko.
Podałam mu rękę, którą uścisnął, i na tym się skończyło. Nie dał mi swojego numeru telefonu, a i ja o niego nie poprosiłam. Przyznam, że wtedy zrobiło mi się wyjątkowo przykro.

„A jednak miałam rację, do kitu z takimi wakacyjnymi znajomościami” – pomyślałam. W nocy spałam źle, bo rozmyślałam, że może Maciej jednak jeszcze rano, przed wyjazdem, podejdzie do mnie i da mi ten telefon. Ale nie… Rano, jeszcze leżąc w łóżku, usłyszałam warkot silnika samochodu. Wyjrzałam przez okno. Tak, to on odjeżdżał swoją skodą.
– No i po wszystkim – westchnęłam.

Kiedy jednak zeszłam na dół, targając z trudem swoją walizkę, bo noga nadal mi dokuczała, pani z recepcji podała mi jakąś kopertę. Był w niej list od Macieja, w którym podał mi swój numer telefonu i napisał:

„Ewo, zadzwoń – kiedykolwiek, o jakiejkolwiek porze, w jakiejkolwiek sprawie, zawsze, gdy tylko będziesz mnie potrzebowała”.

Jak ja go mogłam potrzebować, skoro mieszkam w Poznaniu, a on w Krakowie? Przecież dojechanie do mnie zajęłoby mu pół dnia. Miałam go wołać, gdy zepsuje mi się kran w domu albo zatnie zamek w drzwiach? A może wtedy, gdy nie mam z kim porozmawiać o przeczytanej książce? Tak, pewnie wtedy zajmująco byśmy sobie porozmawiali, ale… Jakoś po powrocie znad morza nie zadzwoniłam ani razu do Macieja.

Nie, żeby mi go nie brakowało, lecz doszłam do wniosku, że ta nasza wakacyjna znajomość jest naprawdę bez przyszłości, kompletnie bez sensu. Nie będę przecież facetowi zawracała głowy jakimiś książkami, filmami czy Bóg wie czym. To takie pretensjonalne.

Tak więc mijały dni i tygodnie, a ja udawałam sama przed sobą, że zapomniałam o Macieju. Żyłam jak dawniej, organizując sobie wolny czas w rozmaity sposób. Najczęściej po prostu biorąc do domu dodatkową pracę, żeby wolnego czasu nie mieć wcale. Czasami, kiedy dzwoniła moja komórka, rzucałam się do niej jak wariatka z myślą, że może to Maciej dzwoni. No ale to nie mógł przecież być on, bo ja mu nie dałam numeru swojego telefonu… On mi dał, a ja nie zadzwoniłam. I z każdym mijającym dniem było mi coraz trudniej podjąć tę decyzję. Wmawiałam sobie, że pewnie mnie już dawno nie pamięta, więc tylko by się zdziwił.
– Ewa, jaka Ewa? – zapyta, a wtedy ja umrę z upokorzenia.

Aż tamtego dnia, na środku największej i najbardziej ruchliwej ulicy Poznania coś nagle we mnie pękło. Poczułam, że awaria samochodu to już dla mnie za dużo, że nie jestem w stanie wytrzymać tego, że od tylu lat muszę sobie sama radzić także z takimi typowo męskimi sprawami. Moje koleżanki za każdym razem, gdy coś im się dzieje z autem, nawet nie próbują podjechać do warsztatu, nie mówiąc już o wzywaniu pomocy drogowej, tylko dzwonią po męża. Czasami to kompletnie bez sensu, bo przecież mogłyby faktycznie tę pomoc same sobie wezwać, ale…
– Facet musi wiedzieć, że jest potrzebny, a ja lubię poczuć się jak kobieta – mawia na przykład Irena.
„Ja nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz czułam się jak kobieta” – pomyślałam wtedy na środku jezdni.

I nagle zdałam sobie sprawę z tego, że jednak pamiętam: to było wtedy, gdy Maciej niósł mnie na rękach. A nawet wtedy, kiedy tylko rozmawialiśmy, ale on na mnie patrzył tak, że… Poczułam, że robi mi się gorąco na samo wspomnienie jego spojrzenia. A potem jakoś tak bezwiednie sięgnęłam po telefon i wyszukałam numer Macieja. Tak, wpisałam go sobie przezornie, na wypadek, gdybym zgubiła liścik. Odebrał po trzech sygnałach.
– Słucham?
Gdy usłyszałam jego głos poczułam, jak drżą mi ręce. Już wiedziałam, że nie dam rady się odezwać. Ale zanim się rozłączyłam w panice, on zapytał:
– Ewa?
Zamarłam. Skąd wiedział? I dlaczego w jego głosie była taka… nadzieja?
– Tak, to ja… Przepraszam, że dzwonię z taką sprawą, ale powiedziałeś, napisałeś… – zaplątałam się.
– Co się stało? Gdzie jesteś? – zapytał od razu rzeczowym tonem. Opisałam mu sytuację. Unieruchomiony samochód, brak AC.
– Nic się nie martw. Brat mojego kolegi ma warsztat pod Poznaniem, jest dobry i niedrogi, kumpel się u niego serwisuje, mimo że to sporo kilometrów od Krakowa. Pomoże ci na pewno. Poczekaj jeszcze kilka minut, daj mi działać – poprosił. Dałabym mu nawet więcej czasu. Kiedy się rozłączył, poczułam się… błogo.

Istotnie, oddzwonił bardzo szybko i zapewnił mnie, że za pół godzinki podjedzie laweta. A potem dzwonił i do mnie, i do warsztatu dowiadywać się jak przebiega naprawa. W weekend zaś przyjechał do mnie. Cóż mogę powiedzieć? Pierwsza noc spędzona z Maciejem była po prostu cudowna. Żałowałam, że tak długo zwlekałam z tym telefonem do niego, ale i cieszyłam się, że w końcu jednak się zdecydowałam. I okazało się, że Poznań od Krakowa nie jest wcale tak daleko, kiedy korzysta się z tanich lotów. Bilet kupiony wcześniej kosztuje mniej niż podciąg, a my z Maciejem kupujemy je wprost hurtowo. Raz on spędza weekend u mnie, raz ja u niego, i tak zamierzamy dociągnąć do emerytury. A potem? Kto wie? Może oboje przeprowadzimy się do Zakopanego? Bo jak się okazało, chociaż poznaliśmy się nad morzem, to oboje ponad wszystko kochamy góry.

Więcej listów do redakcji:„Wybaczyłam mężowi zdradę, bo przecież ślubowałam mu miłość, wierność i oddanie. Jak mogłabym teraz uciec?”Córka uciekła z domu, bo mąż faworyzował drugie dziecko. „Myślałam, że mnie nie chcecie” - list do redakcji„Pamiętaj, że ON zawsze znajdzie lepszą. Jeśli nie akceptuje twoich niedoskonałości, nie myśl, że nagle mu się odmieni!”

Redakcja poleca

REKLAMA