Z życia wzięte - prawdziwa historia o miłości do przyjaciela

Z życia wzięte, prawdziwe historie miłosne fot. Fotolia
Dwóch chłopaków i dziewczyna to dość osobliwy trójkąt. Nic dziwnego, że na uczelni wszyscy o nas plotkowali.
/ 04.11.2014 06:58
Z życia wzięte, prawdziwe historie miłosne fot. Fotolia
Poznaliśmy się w dziekanacie. Studenci tłoczyli się w korytarzu, usiłując stworzyć coś w rodzaju kolejki pod drzwiami. Dwóch chłopaków przysiadło pod ścianą z gitarami. Nawet szybko się zestroili i rozpoczęli koncert. Piosenki Wolnej Grupy Bukowina popłynęły nad rozkrzyczanym tłumem. Popychana przez kolegów wywalczyłam sobie miejsce w pierwszym rzędzie.
– Siadaj, bo zasłaniasz – czyjaś dłoń pociągnęła mnie gwałtownie ku ziemi. Zachwiałam się, i ratując przed upadkiem, oparłam całym ciężarem na gitarze jednego z koncertujących.
– Jestem Paweł – uśmiechnął się gitarzysta, wykonując zapraszający gest.

Usiadłam koło niego i nieśmiało przyłączyłam się do śpiewających. Słowa piosenki miały moc oswajania rzeczywistości. Poczułam się swojsko w tłumie zupełnie nieznajomych osób, choć jeszcze przed chwilą wcale tak nie było. Przyjechałam do Warszawy z całkiem innego świata, małego miasteczka, w którym wszyscy się znali. W stolicy byłam jedynie anonimowym przechodniem, bez rodziny i przyjaciół. Dostałam się na politechnikę na Wydział Inżynierii Lądowej, co stanowiło dość nietypowy wybór jak na dziewczynę. Byłam bardzo dumna z takiego osiągnięcia, ale też czułam się nieco samotna i przez pierwsze dni zajmowałam się głównie tłumieniem łez. Ale teraz siedziałam z nowymi kolegami na podłodze, śpiewając ile sił w płucach.

Po tym naszym małym koncercie Paweł zaproponował, że odprowadzi mnie do domu, i od razu okazało się, że mieszkamy w tym samym akademiku.
– A co ze mną? Samego mnie tu chcecie zostawić? – drugi gitarzysta poderwał się na nogi. – Idę z wami. Zbyszek jestem – ujął moją dłoń, a ja zarumieniłam się jak głupia, kiedy na mnie spojrzał. Przystojny brunet z błękitnymi oczami od pierwszej chwili zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Miał w sobie coś takiego, co mnie do niego przyciągało.
– On nie mieszka w akademiku – wyjaśnił Paweł. – Kolega jest tutejszy, to pan hrabia z koneksjami, dziedzic budowniczych Warszawy, rozumiesz? Uważaj na niego, dziewczyny go lubią.

Maszerowałam raźno ulicami Warszawy, zaśmiewając się z wygłupów nowych kolegów. Paweł gadał jak najęty. Od pierwszego wejrzenia poczułam do niego sympatię. Dobrze się czułam w jego towarzystwie, ale to Zbyszek wydawał mi się intrygujący, choć niewiele mówił. Następnego dnia znów się spotkaliśmy. Wypatrzyli mnie już z daleka. Stali pod plakatem zapraszającym studentów pierwszego roku na otrzęsiny.
– Będzie grała superkapela. Ewka, chyba nie zrezygnujesz z takiej okazji? Przyjdziesz? – zajrzał mi w oczy Zbyszek.
– Jasne, że przyjdzie! Czekaj przed wejściem, będę po 20.00 – rzucił Paweł, który miał błyskawiczny refleks.

Na imprezę zostałam „dostarczona” przez Pawła punktualnie. Zbyszek wyszedł nam naprzeciw i razem weszliśmy do studenckiego klubu. Po obowiązkowej fuksówce, z której udało nam się wyjść prawie bez szwanku i w jednym kawałku, rozpoczęła się zabawa. Tańczyłam raz z Pawłem, raz ze Zbyszkiem i po pewnym czasie zorientowałam się, że na innych partnerów raczej nie mam co liczyć. Chłopaki pilnowali mnie jak oka w głowie, a każdy, kto zmierzał w moją stronę, był skutecznie odstraszany. Panowie nie odstępowali mnie na krok. Bawiłam się fantastycznie! Właśnie wywijałam ze Zbyszkiem, kiedy nieoczekiwanie w pełnym obrocie poślizgnęłam się i straciłam równowagę. Sufit mignął mi w oczach, ale nie upadłam. To Paweł zaasekurował mnie z tyłu, chwytając w mocny uścisk.
– Dziękuję – wymamrotałam, z trudem dochodząc do pionu.
– Nie ma sprawy, zawsze jestem tuż za tobą – odparł pół żartem, pół serio. Jego słowa dziwnie zapadły mi w pamięć i tam zostały mimo upływu lat.
Staliśmy się paczką zgranych przyjaciół. Przez całe studia byliśmy nierozłączni. Razem zakuwaliśmy do egzaminów, bawiliśmy się, wyjeżdżaliśmy na piesze wyprawy w góry. Zbyszek praktycznie przeprowadził się do naszego akademika i opuszczał go tylko na noc, a i to raczej z konieczności, wiedliśmy więc wspólne życie. Świetnie się uzupełnialiśmy. Każde z nas miało pozostałym do zaoferowania co innego. Paweł był doskonałym organizatorem. Odpowiedzialny i konkretny – sterował wszelkimi naszymi poczynaniami, a robił to delikatnie i z wyczuciem, więc nie narażał na szwank niczyich uczuć. Uroczego Zbyszka delegowaliśmy do zadań specjalnych. Był niezastąpiony, kiedy należało oczarować surową portierkę w akademiku czy wyżebrać u pani docent dodatkowy termin zaliczenia zajęć. Natomiast ja odpowiadałam za to, żeby nasza trójka nie umarła z głodu, a było to trudne zadanie, zważywszy na szczupłość naszych portfeli (z wyjątkiem Zbyszka).

Ta przyjaźń wywoływała wśród kolegów liczne komentarze. Dwóch chłopaków i dziewczyna? Za tym musi się coś kryć! Nie mieli racji. Między nami nie było nic prócz prawdziwej sympatii. Jednak dziwnym trafem żadne z nas nie mogło sobie znaleźć stałego partnera. Owszem, przytrafiały się nam krótkie zauroczenia, lecz zanim przekształciły się w coś więcej, blakły i umierały jak niepodlewane kwiaty. Dlaczego? Odpowiedź była prosta. Żadna normalna dziewczyna nie zniesie ciągłego widoku „przyjaciółki” swojego faceta, ani żaden normalny chłopak nie wytrzyma nieustannej obecności dwóch innych, którzy w dodatku roszczą sobie prawo do „życzliwych” komentarzy na temat tego, co mówi i robi. Toteż nie wytrzymał żaden z moich wielbicieli. Żaden zresztą nie wydał mi się na dłuższą metę bardziej interesujący niż Paweł i Zbyszek. Z każdym już po kilku tygodniach zaczynałam się nudzić
i porównywać go z chłopcami.

Teraz, jak o tym myślę, wydaje mi się, że moi przyjaciele robili dokładnie to samo. Porównywali swoje sympatie ze mną. Schemat był zawsze identyczny. Najpierw Paweł lub Zbyszek nagle znikali z horyzontu. To był etap romantycznych randek sam na sam z nową wybranką. Nigdy nie trwał on jednak długo. Prawdę mówiąc, każdą dziewczynę udało mi się łatwo przepłoszyć – przy minimalnym proteście zainteresowanego. Cóż... chyba po prostu nikt nam nie był potrzebny do szczęścia. Dobrze nam było razem i nie chcieliśmy tego zmieniać.

Pod koniec studiów coś się w naszych relacjach zaczęło zmieniać. Najpierw zauważyłam dziwne napięcie, które zrodziło się między chłopakami.
– Pożarli się o coś? – zainteresowała się Iwona, moja współlokatorka, podnosząc wzrok znad garnka z bigosem od jej mamy, który właśnie odgrzewałyśmy.
– A może raczej o kogoś – znacząco spojrzała na mnie Mania, chyba największa plotkarka w akademiku.
– Nic o tym nie wiem – ucięłam jej insynuacje. – Dziewczyny, błagam was, my jesteśmy tylko przyjaciółmi! Pamiętajcie o tym z łaski swojej.
– Tylko albo AŻ przyjaciółmi, różnie to w życiu bywa – zauważyła filozoficznie Mania, przezornie wynosząc się z kuchni i zasięgu mojego wzroku. Byłam na nią zła, ale wkrótce okazało się, że w swych domysłach miała rację.

Najpierw zniknął Paweł. Wyjechał bez słowa do domu, co nigdy przedtem mu się nie zdarzało. Zawsze informował nas o swoich zamiarach, a teraz...
– Co mu się stało? – spytałam Zbyszka. Siedzieliśmy w moim pokoju w akademiku nad książkami. Nie było jak zwykle. Brakowało Pawła i... coś się zmieniło.
– Ewka, musimy porozmawiać – Zbyszek przesiadł się do mnie na wąski tapczan. – Tak dalej nie może być. Chyba wiesz, że od dawna cię kocham?
Zamarłam. Na początku naszej znajomości urok Zbyszka wywoływał szybsze bicie mojego serca, lecz prędko wytłumaczyłam sobie, że nie mam u tak atrakcyjnego chłopaka żadnych szans. Nauczyłam się traktować go jak przyjaciela, a potem romantyczne myśli wywietrzały mi z głowy. Teraz wszystko wróciło. „Kocha mnie – powtarzałam sobie w myślach. – Mania miała rację, przyjaźń może łatwo przekształcić się w miłość”.
– A Paweł? – bąknęłam bez sensu.
– Co Paweł?! – zdenerwował się Zbyszek. – To ja cię kocham, nie on. Odpowiedz mi, będziemy razem?
– Tak – odparłam oszołomiona.

Bo co miałam powiedzieć jednemu z dwóch najważniejszych dla mnie mężczyzn na świecie? Inna odpowiedź nie wchodziła chyba w grę. Zbyszek tymczasem przytulił mnie i westchnął z ulgą.
– Zamieszkajmy razem, już chyba dostatecznie długo się znamy... – w jego oczach pojawiły się figlarne błyski. Zaskoczył mnie. Nie wiem, dlaczego znowu pomyślałam o Pawle. Przecież zawsze byliśmy we trójkę, nierozłączni. Teraz bałam się nawet o niego zapytać, no i musiałam podjąć ważną decyzję.
– Dobrze – odparłam z wahaniem. Dziwnie się czułam. Powinnam być szczęśliwa, że Zbyszek, mój przyjaciel, najatrakcyjniejszy chłopak, jakiego znałam, chce dzielić ze mną życie… Ale wszystko potoczyło się zbyt szybko, nie mogłam nadążyć za własnymi uczuciami.

Wkrótce wypadki nabrały jeszcze większego tempa, a ja dałam się im ponieść. Okazało się, że mamy zamieszkać razem szybciej, niż myślałam, bo Zbyszek chciał zorganizować moją przeprowadzkę z akademika w ciągu miesiąca. Od kilku lat miał własne mieszkanie, które kupili mu rodzice. Nic o tym nie wiedziałam, a wydawało mi się, że jako przyjaciele nie mamy przed sobą tajemnic! Byłam tym nieprzyjemnie zaskoczona, choć tłumaczyłam sobie, że powinnam skakać z radości. Dręczył mnie też niepokój o Pawła. Nadal nie dawał znaku życia, nie odbierał telefonu, a dzwoniłam do niego chyba z milion razy.

W końcu postanowiłam napisać do jego mamy. Może ona przekaże mu to, co chciałam powiedzieć, a on będzie musiał tego wysłuchać, skoro z jakiegoś powodu nie chciał rozmawiać ze mną. Niewiele myśląc, wysmażyłam długi list. Sama się zdziwiłam, kiedy go przeczytałam. Zaczęłam pisać do jego matki, ale dalej mówiłam już wprost do niego. Wylałam na papier cały żal do Pawła. Jak mógł tak bez słowa mnie zostawić?! Przecież jest moim najlepszym przyjacielem! Kiedyś powiedział, że zawsze będzie tuż za mną. To były puste słowa? Wysłałam list i czekałam, obojętna na to, co się ze mną dzieje. Nic mnie interesowało. Cała byłam oczekiwaniem.

Pewnego wieczoru w listopadzie siedziałam na tapczanie w akademiku owinięta w koc. Było zimno i ciemno. Nie zapaliłam światła, nie chciało mi się wstawać. Pomyślałam, że warto się rozgrzać gorącą herbatą, ale nie ruszyłam się z miejsca. Jakbym się bała, że jeśli opuszczę stanowisko, coś mnie ominie. Nagle drzwi się otworzyły i stanął w nich Paweł. Nawet się nie zdziwiłam. Cały czas właśnie na to czekałam.
– Mama powiedziała, że tak może pisać tylko zakochana dziewczyna – powiedział, patrząc mi prosto w oczy.
– Twoja mama jest mądrą kobietą – uśmiechnęłam się do niego.
– Zbyszek powiedział mi, że od dawna się kochacie i chcecie być razem. On wiedział, co do ciebie czuję. Postanowiłem się usunąć, żebyście byli szczęśliwi.

Podeszłam do Pawła i oparłam głowę na jego piersi. Objął mnie i przytulił.
– Ja też się pomyliłam – wyznałam.
– Wiem, Ewuniu, ale teraz wszystko się wyprostowało. I pamiętaj – spojrzał mi w oczy – Zawsze będę... obok ciebie. To lepsze miejsce niż z tyłu.

Redakcja poleca

REKLAMA