Z życia wzięte - prawdziwa historia o hazadrowych długach

Z życia wzięte fot. Fotolia
Mąż klientki – niepozorny właściciel sklepu z elektroniką. A jednak ktoś go nęka. I raczej nie bez powodu...
/ 20.03.2015 06:58
Z życia wzięte fot. Fotolia
Sprawa była dość typowa, a w każdym razie taka wydawała się na początku. Całkiem często się bowiem zdarza, że o pomoc prosi nie sam bezpośrednio zainteresowany, ale ktoś z jego otoczenia. Tym razem była to żona. Sam problem również wydawał się dosyć typowy.
– Mam już tego dość – powiedziała kobieta. – W ciągu ostatnich dwóch miesięcy pięć razy wybijano nam szybę, i to tę największą, witrynową, bo żeby chociaż w drzwiach… – Machnęła ręką.
– A jaką działalność państwo prowadzicie? – zapytałem.
– Mąż prowadzi – uściśliła. – Ja pracuję na etacie w dużej firmie farmaceutycznej. I to ja zasadniczo utrzymuję dom. A interes mojego ślubnego to sklep z elektroniką. Kokosów z tego nie ma, ale zawsze jest te parę groszy do wspólnego budżetu. Tyle że teraz trzeba dokładać do interesu, bo okna sporo kosztują.
– Zawiadomiliście państwo policję? – zadałem oczywiste w tej sytuacji pytanie.
– Tak. Ale co oni niby zrobią? Przecież nie postawią patrolu pod sklepem. I wie pan, czego się obawiam?
– Wiem – odparłem. – Że pewnego pięknego dnia najpierw poleci kamień, a potem butelka z benzyną.
– Właśnie czegoś w tym rodzaju – pokiwała głową. – Albo jeszcze gorzej. Bo ten wandal może to zrobić nie w nocy, jak do tej pory, ale w dzień, albo w ogóle wejść i zrobić krzywdę Pawłowi…

W tej chwili nieco się rozkleiła na myśl, że mąż mógłby ucierpieć, ale zaraz wzięła się w garść. Twarda bizneswoman. Miała rację – takiego rozwoju wypadków nie można wykluczyć. Ale też i policja rzeczywiście nie może zaciągać straży przy każdym tego typu przypadku. Musiałoby być co najmniej dwa razy więcej funkcjonariuszy. Oczywiście, obiecali wzmóc patrole w rejonie, ale przestępca, jeśli miał choć trochę oleju w głowie, powinien się tego spodziewać.
– Najbardziej mnie jednak niepokoi – uzupełniła klientka – że mąż jakby niechętnie podchodził do zawiadamiania policji. Dziwnie lekceważąco traktuje tę sprawę, mówi, że to pewnie mszczą się jakieś łebki, od których nie chciał kupić kradzionego sprzętu i zaraz to ustanie. Ja jednak sądzę, że takie rzeczy należy traktować bardzo poważnie.

Musiałem się z nią zgodzić. Rzecz jasna, zapytałem od razu, kto może mieć pretensje do męża. Okazało się, że nie przychodzi jej do głowy nikt, z wyjątkiem szwagra, który uważał, że coś mu się od poszkodowanego należy.
– Wie pan, ten sklep mąż założył z pieniędzy ze spadku. Porozumiał się z bratem i wziął wszystko, żeby rozkręcić interes. Umówili się, że spłaci Michała w ciągu trzech lat plus dziesięć procent. I tak zrobił. Fakt, że zajęło mu to półtora roku dłużej, ale oddał, co był winien. Tyle że jego brat żądał uregulowania pokaźnych odsetek za zwłokę. Mąż się nie zgodził, bo w umowie nie zawarli takiego zapisu.
– Może to on? – spojrzałem pytająco.
– Chciałoby mu się? Przecież chodzi o jakieś parę tysięcy, nie więcej.
Westchnąłem w duchu. No tak, dla pani zarabiającej nawet kilkadziesiąt tysięcy miesięcznie to mógł być drobiazg. Ale dla przeciętnego Polaka taka suma jest warta zachodu. Nie ma to jak stracić kontakt z rzeczywistością.
– Może mi pani dostarczyć materiały z monitoringu sklepu? Bo, jak rozumiem, na współpracę pana Pawła nie bardzo mogę liczyć. Oczywiście, że mogła je dostarczyć. Wyglądało na to, że właśnie klientka – jak to się mówi – nosiła w domu spodnie.

Zapisy monitoringu nie powiedziały mi wiele. Właściwe nic mi nie powiedziały. Sklep nie miał kamery zewnętrznej. Właściciel nie uznał za stosowne takiej montować, gdyż na budynku obok umieszczono monitoring miejski. A do tego z kolei nie miałem dostępu. To znaczy, pewnie bym znalazł jakieś dojście, korzystając ze starych znajomości, ale też z doświadczenia wiedziałem, że jeśli tylko sprawca zachował podstawowe zasady bezpieczeństwa, nikt go nie pozna. No i jakość tych kamer pozostawiała sporo do życzenia. W dodatku nie mogłem zwrócić się o pomoc do zainteresowanego. Klientka podejrzewała, że coś jest w tej sprawie mocno nie tak i zabroniła mi jakichkolwiek prób kontaktowania się z jej mężem. Widocznie podejrzewała coś, o czym mi nie powiedziała. Albo po prostu nie chciała go drażnić. Na razie nie mogłem tego stwierdzić.
Tymczasem dwa dni po naszej rozmowie szyba poleciała po raz kolejny. Zawiadomiła mnie o tym telefonicznie klientka. Kiedy pojechałem na miejsce koło południa, zobaczyłem już ekipę, która wstawiała nowe okno.

Pomyślałem, że taka usługa musi całkiem sporo kosztować. Jeśli odpowiednio często robić podobne szkody, można znacznie uszczuplić dochody sklepu. Jeśli brat poszkodowanego miał żal, mógł się posunąć do takich metod. Postanowiłem z nim porozmawiać, namiary uzyskałem od klientki.
– Wybijają mu szyby? – wyglądał na zadowolonego, kiedy go poinformowałem o tym, co się dzieje. – Widocznie znowu się komuś naraził.
Był tak autentycznie ucieszony, że od razu uznałem, iż to nie on stoi za tymi szkodami. Ale mógł wiedzieć coś, co mi się przyda.
– Jak to „znowu”? – spytałem.
– Przecież mój szanowny braciszek nie tylko mnie zrobił w konia w swoim szlachetnym życiu – odpowiedział mężczyzna. – Mnie naciął na dwa i pół czy trzy tysiące, już dokładnie nie pamiętam. Ale, jak go znam, wpakował się w coś, co go teraz sporo kosztuje.
Niestety, nie potrafił powiedzieć, co to by mogło być. Jak stwierdził, jeśli chodziło o zadzieranie z ludźmi, Paweł mógł się ubiegać o mistrzostwo świata.
– Ta jego Emilka nie ma pojęcia, jak on potrafi nadepnąć na odcisk człowiekowi i jakie głupoty wykombinować – podsumował. – Szkoda, że nie wiem, kto mu to robi, bo bym wysłał podziękowanie.
„Nie ma to jak miłość braterska” – pomyślałem. Jednak moje podejrzenia względem brata ofiary z miejsca wygasły. Mój nos starego gliny mówił wyraźnie, że kto jak kto, ale ten facet nie dokonywał aktów wandalizmu. Oczywiście, nie mogłem zupełnie wykluczyć jego udziału, ale prawdopodobieństwo uznałem za minimalne. To ucieszone spojrzenie na wieść o tym, że bratu coś idzie pod górę, autentyczne zaskoczenie na wiadomość o tym. Chyba aż do dzisiaj nic nie wiedział.

Natychmiast po rozmowie zadzwoniłem do klientki.
– Pani Emilio, myślę, że powinienem zainstalować własny monitoring przed sklepem pani męża.
– To coś da? – spytała. – Ten gość na pewno ma zasłoniętą twarz.
– Mogę też każdą noc spędzać pod sklepem – uśmiechnąłem się. – Ale moje honorarium chyba się wtedy pani nie bardzo spodoba, szczególnie jeśli przez dłuższy czas nic się nie będzie działo.
Tak, jak się spodziewałem, nie miała ochoty ponosić dodatkowych kosztów. A ja też nie bardzo bym się cieszył, zarywając noce na takiej obserwacji. Sprzęt umieściłem w domu naprzeciwko, a konkretnie pod oknem klatki schodowej. To była niewielka kamera, praktycznie niewidoczna już z paru metrów, ale o niezłej rozdzielczości. Niedogodność polegała na tym, że odbiornik i rejestrator musiał znajdować się najwyżej pięćdziesiąt metrów od niej. Ponieważ nie było mowy, aby zainstalować to w sklepie, wieczorem podjeżdżałem w pobliże, zostawiałem samochód i szedłem do domu piechotą. Na szczęście nie było to zbyt daleko, dwadzieścia minut marszu. Pewnie – mógłbym brać taksówkę i wliczać to w koszty, ale wiosną takie spacery były całkiem przyjemne.

Po niecałych dwóch tygodniach zerwał mnie o świcie telefon.
– Mąż właśnie pojechał do sklepu – poinformowała klientka. – Straż miejska zawiadomiła, że szyba jest znów wybita i wyje alarm.
Natychmiast poderwałem się z łóżka i tym razem wezwałem taksówkę, żeby jak najszybciej dotrzeć na miejsce. Samochód ustawiłem jakieś trzydzieści metrów od sklepu, moje przybycie nie zwróciło uwagi właściciela, zajętego sprzątaniem. Przeszedłem się więc drugą stroną ulicy, obserwując męża klientki. Miał ściągniętą twarz, ale brakowało mi w jego zachowaniu czegoś więcej… Miałem wrażenie, jakby był bardziej zmartwiony i przestraszony niż wściekły. To mnie nieco zdziwiło. W takiej sytuacji człowiek raczej się złości, klnie na czym świat stoi. Mogłem się mylić, ale ten facet chyba wiedział, dlaczego go to spotyka. To był moment, w którym przestałem uważać dochodzenie za zupełnie rutynowe. Wyczuwałem tu coś więcej – jakąś tajemnicę, która dotyczyła właśnie tego faceta zbierającego szkło z wystawy. Który to raz? Siódmy w ciągu dwóch miesięcy. Każdy inny już by ściągał policję, pienił się i żądał wyjaśnienia sprawy. A ten zachowywał się, jakby małoletni chuligani wytłukli mu co najwyżej okienko w komórce za dziesięć złotych, a nie witrynę za dobre półtora tysiąca.
Wróciłem do samochodu i pojechałem do biura.

Miałem materiał filmowy do przejrzenia. Patrzyłem na zbliżenie gościa, który rzucił solidnym kamieniem prosto w wystawę. A konkretnie nie na zbliżenie całej sylwetki, ale wyciągniętego przedramienia. Ciepło panujące późną wiosną sprawiło, że podwinął rękawy bluzy. Twarzy nie widziałem, nie było na to szans, zresztą pod naciągniętym głęboko kapturem miał chyba kominiarkę. Ale to przedramię… A konkretnie tatuaż… Znałem tylko jednego człowieka, który nosił taki wzór – wąż o rozszerzonych nienaturalnie szczękach, wgryzający się w jabłko zwieńczone koroną cierniową.
Mój sprzęt był na szczęście o wiele dokładniejszy niż monitoring miejski. Na nagraniu z kamery magistratu może byłoby widać dziarę, ale na pewno jako zamazany rysunek nie do rozpoznania.
Znałem ten wzór. Jeszcze parę lat temu, jako funkcjonariusz policji, dość regularnie przesłuchiwałem właściciela tatuażu. To był kombinator i gangster. Co prawda gangster kieszonkowego formatu, ale zadomowiony w półświatku, potrafił być groźny. I często działał na zlecenie jako podrzędna żulerka. Ciekawe, co miał do właściciela sklepu?

Skontaktowałem się z klientką. Przyjechała dość szybko do mojego biura.
– Czy męża nikt nie szantażował? – spytałem. – Nie dostawał anonimów? Dziwnych głuchych telefonów w nocy?
Pokręciła głową, zmarszczyła brwi, patrząc na mnie uważnie.
– Nic o tym nie wiem, dlaczego pan pyta? Coś pan już wie?
– Złapałem pewien ślad. – Wzruszyłem lekko ramionami. – Nie chcę kombinować z domysłami, tym bardziej że na razie sam nie wiem, co o tym myśleć. A tego kolesia widziała pani kiedyś? Chodzi mi o sylwetkę, bo twarzy nie widać.
Pokazałem jej zrzuty ekranowe, ukazujące sylwetkę zakapturzonego gostka.
– Nigdy w życiu nie widziałam kogoś takiego. – Innej odpowiedzi się nie spodziewałem. – To jakiś obszczymurek, nie mam podobnych znajomości.
„Może i obszczymurek, a jednak ma coś wspólnego z twoim mężem” – pomyślałem, ale zostawiłem to dla siebie.
– Porozmawiam sobie z nim – poinformowałem ją.
– Pan go zna? – zdziwiła się.
– Kiedy się wykonuje taki zawód jak mój, trzeba schodzić na same doły miasta, gdzie żyją najgorsze szumowiny…

Litwin patrzył na mnie, zdziwiony. Nie spodziewał się zapewne, że jeszcze mnie kiedyś zobaczy. Wiedział, że nie pracuję już w policji, ale nie miał pojęcia, że zostałem prywatnym łapsem.
– Nie muszę z panem rozmawiać – burknął. – Nie jest pan już władzą.
Mówił z charakterystycznym, twardym akcentem. Przebywał w Polsce od kilkunastu lat, ale wciąż dało się w nim poznać obywatela byłych państw Związku Radzieckiego. Nie pochodził wprawdzie z Litwy, tylko z Białorusi, ale jakoś przylgnęła do niego taka ksywka. Nie mam pojęcia, dlaczego, a co więcej – absolutnie mnie to nigdy nie interesowało.
– Nie musisz – zgodziłem się. – Ale jeśli zawiadomię chłopaków z kryminalnego, będziesz musiał.
– Nic mi nie udowodnią. – Wydął pogardliwie wargi. – Ty też mnie możesz w dupę pocałować.
Wtedy chwyciłem go nagle za przedramię. Próbował odskoczyć, ale wykręciłem mu rękę, a potem założyłem dźwignię na nadgarstek. Podciągnąłem rękaw, odsłaniając charakterystyczny tatuaż.
– Porównaj sobie – powiedziałem, puszczając go i rzucając mu w twarz zdjęcie, wydrukowane z komputera.
– Każdy może mieć taką dziarę – powiedział wciąż wyzywająco, ale jakby mniej pewnie.
– Jasne, jasne – zaśmiałem się. – Każdy może. Ale w tym mieście gliny znają tylko jednego typa z taką ozdóbką. Nie wydaje mi się, żeby sędzia zastanawiał się nad recydywą twojego rodzaju.
– Czego pan chce? – znów przeszedł na formę grzecznościową.
– Chcę wiedzieć, o co w tym chodzi. Po jaką cholerę wybijasz okno wystawowe temu facetowi?
– Jest komuś winien hajs.

W sumie spodziewałem się mniej więcej takiej odpowiedzi, ale dla mnie to było jeszcze stanowczo za mało.
– Opowiadaj – zażądałem. – Albo od razu wzywam patrol i następne parę dni spędzisz sobie spokojnie na dołku. A może nawet parę lat, jak cię podliczą za straty.
– A jak powiem, co jest grane, zostawi mnie pan w spokoju?
– To się okaże. Zależy, co usłyszę i czy uwierzę. Tylko na początek jedna rzecz. Nie próbuj mi wkręcać, że to był twój autorski pomysł. Ty byś od razu wrzucił granat, jak cię znam.
Klientka zaniemówiła, gdy usłyszała moją relację rozmowy z Litwinem. Nie dziwiłem się. Mogła się spodziewać jakiegoś zazdrosnego faceta uwiedzionej żony, mogła przypuszczać, że to konkurencja chce likwidacji sklepu. Albo podejrzewać w tym wszystkim rękę mafii wymuszającej haracz. Mnie samego zaskoczyło to, co powiedział Litwin.
– Ten z tatuażem – mówiłem – to rzeczywiście taki sobie, jak to pani określiła, obszczymurek. Osobiście nic do pani męża nie miał…
– Dlaczego więc wybijał szyby? Na zlecenie?
– Na zlecenie – potwierdziłem. – Dostał zadanie od wierzycieli pani męża…
W tym momencie ją nieco zatkało.
– Ale Paweł nie zaciągał ostatnio długów! Nic nie wiem o jakichś pożyczkach.
– Proszę mnie wysłuchać bez przerywania – poprosiłem. – Jako przedstawiciel koncernu farmaceutycznego wyjeżdża pani w delegacje, nieraz wielodniowe.
– Zgadza się. – Oczywiście nie wytrzymała, musiała się wtrącić. – I co? Naraził się komuś? Poderwał panienkę jakiemuś facetowi? A może…
– Proszę słuchać! – zirytowałem się. – Niech się pani nie martwi, mąż jest wierny. A przynajmniej nic nie wiem o tym, żeby skakał na boki! Sprawa przedstawia się nieco inaczej. Pani mąż jest hazardzistą. A konkretnie grywa namiętnie w pokera.

Milczała. To ją zaskoczyło na tyle, że przynajmniej raz nie miała nic do wtrącenia. Mogłem spokojnie mówić dalej.
– Jak pewnie jest pani w stanie to sobie wyobrazić, w takich nielegalnych spotkaniach uczestniczą nie tylko grzeczni chłopcy z gatunku pani męża. W dodatku można spotkać szulerów działających na zlecenie różnych gangsterów.
– Chce pan powiedzieć, że mój mąż uczestniczył w czymś takim? – odzyskała wreszcie głos.
– Właśnie – potwierdziłem. – I to dość regularnie. Przegrał poważną sumę, a ponieważ zwleka z uregulowaniem długu, jeden z wierzycieli wynajął tego całego Litwina, żeby przypominał mu
o należności.
– Ile tego jest? – spytała z ciężkim westchnieniem. Musiałem przyznać, że szybko wzięła się w garść.
– Z tego, co mi powiedział Litwin, jakieś sześćdziesiąt tysięcy.
To ją zdrowo rąbnęło. Znów oniemiała. A ja czekałem, bo nie miałem nic więcej do powiedzenia.
– Powinnam zawiadomić policję? – spytała w końcu.
– Może pani. – Wzruszyłem ramionami. – Aresztują Litwina, ale problem pozostanie, zleceniodawca wynajmie innego żula. A kiedy wyjdzie na jaw, że mąż brał udział w nielegalnym hazardzie… Będą dodatkowe kłopoty.
Nabrała głęboko powietrza i wypuściła je ze świstem. Przypominała teraz nie atrakcyjną kobietę, ale raczej boksera zbierającego się do walki.
– Zapłacę za tego barana – oświadczyła. – Wezmę kredyt i zapłacę. Nie chcę, żeby policja się nas czepiała. Ale życie tak mu później osłodzę, że odechce się durniowi pokera!

Życzyłem jej wszystkiego najlepszego i powodzenia. Ale, znając życie, prędzej czy później ten jej Pawełek znów narobi kłopotów, kiedy tylko żona spuści go z oka. Jednak to już będzie zupełnie inna historia.

Poznaj więcej prawdziwych historii:

Redakcja poleca

REKLAMA