„Związałam się z prostakiem, który miał wrażliwość pieca kaflowego. Nie wypada mi przebierać, w końcu mam już 41 lat”

Szczęśliwa kobieta po 40 fot. Fotolia
„Zdawałam sobie sprawę, że facet, który wciąż mnie pożąda i rezerwuje stolik w restauracji na naszą rocznicę to najlepsze, co mogło mi się trafić. Nie ma znaczenia, że nie jest idealny; ważne, że w ogóle JEST".
/ 04.08.2022 12:18
Szczęśliwa kobieta po 40 fot. Fotolia

Przez całe życie czekałam na właściwego mężczyznę. Bardzo dokładnie go sobie wyobrażałam: inteligentny, wrażliwy, umiejący mnie rozśmieszyć, ale przy tym odpowiedzialny i rodzinny. Kiedy puszczałam wodze fantazji, dodawałam mu jeszcze niezłą sytuację materialną, dobry gust i wysoki wzrost. Facet z moich marzeń był ideałem.

Po czterdziestych urodzinach zrozumiałam, że tacy faceci występują tylko w hollywoodzkich komediach romantycznych, więc zamiast nadal czekać na Pana Właściwego, zaczęłam w panice rozglądać się wokół w poszukiwaniu Pana Jakiegokolwiek.

– Na weekend umówiliśmy się z przyjacielem męża z czasów studenckich – odezwała się któregoś dnia Renia, z którą pracuję w sklepie z odzieżą. – Mam problem, bo musimy go gdzieś zabrać na wieczór...

– Co to za problem? – nie zrozumiałam.

– No wiesz, będzie się głupio czuł... Mirek mówi, żebym mu poszukała jakiejś koleżanki, więc tak sobie pomyślałam...

– Rany boskie, jesteś najgorszą swatką pod słońcem. – roześmiałam się. – Ale mogę z wami pójść. I tak nie mam planów.

Romka uznałam za miłego faceta

Fakt, był niższy ode mnie o cztery centymetry, pracował na zleceniu w firmie kurierskiej i łysiał, ale cóż... Nie ma ludzi idealnych.

– ... No więc kumpel pyta, co ma zrobić z tym podbitym okiem – opowiadał z werwą. - A ja mu na to: podbij sobie drugie i udawaj pandę, haha. – zaśmiał się z własnego żartu, a ja pomyślałam, że w sumie inteligentne poczucie humoru też nie jest koniecznym warunkiem, żeby stworzyć udany związek.

Kiedy więc Renia następnego dnia zapytała mnie, czy może dać Romanowi mój numer telefonu, westchnęłam z rezygnacją i się zgodziłam. Byłam zdesperowana.

– Cześć, piękna. – odezwał się w słuchawce dwie minuty później. – Wpadłaś mi w oko. Może jakieś kino razem?

– Chętnie – zmusiłam się do entuzjazmu. – Może na ostatni film Mela Gibsona?

– A kto mówi, że będziemy oglądali film? – zarechotał, a mnie zatkało. – Dobra, żartowałem, mała. Znasz się chyba na żartach, nie? No to grejt. Czyli widzimy się przy kasach jutro o 20:00, okej?

Miałam dość samotnych wieczorów 

Rozłączyłam się, tłumiąc poczucie klęski. Tak, uznałam go wcześniej za miłego, gdy zapytała mnie o to Renia. Doskonale wiedziałam, jak odbierze krytykę pod jego adresem. Jakbym była rozkapryszoną księżniczką czekającą na księcia z bajki, a nie samotną czterdziestolatką, która ostatni raz umówiła się z kimś kilka lat wcześniej.

Nadal jednak zastanawiałam się, czy to wystarczająco dobry powód, żeby iść do kina z tym prostackim kolesiem, pozującym na wyluzowanego nastolatka, który na domiar złego nosił adidasy do spodni garniturowych, co zdecydowanie kłóciło się z moim pojęciem dobrego gustu.

– O, już jesteś. – powitał mnie nieco zbyt mokrym całusem w policzek. – Nieźle wyglądasz – z tymi słowami zmierzył mnie wzrokiem od koka na głowie po noski botków.

– Dzięki – mruknęłam, jakoś specjalnie się nie ciesząc z jego podziwu.

Podczas seansu było jeszcze gorzej: Romek ciągle szeleścił torbą z chipsami, mało skutecznie tłumił beknięcia po coli i trzy razy próbował wziąć mnie za rękę, nie zrażając się wcześniejszymi unikami.

A jednak na pożegnanie powiedziałam, że świetnie się bawiłam i chętnie spotkam się z nim jeszcze raz. Dlaczego? Chyba już wspominałam, że skończyłam czterdzieści lat, a ostatni raz byłam na randce kilka lat wcześniej? I że wszyscy faceci w moim otoczeniu byli żonaci i dzieciaci? I że miałam dość spędzania wieczorów na kanapie z talerzem wysokokalorycznych przekąsek?

– Córuś. Masz wreszcie chłopaka? Tak się cieszę. – wpadła w zachwyt moja mama, gdy zapowiedziałam miesiąc później, że przyjdę do niej na obiad „z kimś”.

No tak, zapomniałam wspomnieć, że rodzice też wywierali na mnie presję, żebym wreszcie sobie kogoś znalazła...

Powoli się do niego przyzwyczajałam

Czas mijał, a ja coraz bardziej przyzwyczajałam się do obecności Romka w moim życiu. Nauczyłam się ignorować jego grubiańskie żarty, brać za dobrą monetę pożądliwe spojrzenia, jakimi mnie mierzył i chodzić na płaskim obcasie, żeby nie podkreślać różnicy wzrostu między nami. To wszystko dawało się znieść, a uznałam, że nie jest to zbyt wygórowana cena za dołączenie
do grona kobiet mających partnera.

– Kochana, mój Mirek ostatnio doprowadza mnie do szału tym graniem na konsoli. – narzekała na przykład Renia.

– Co tam konsola. – przebijała ją natychmiast Wandzia. – Ciesz się, że nie znika ci z domu na całe wieczory, jak mój Sławek.

– A mój Roman... – odzywałam się wtedy, dumna z zaimka „mój” – nic tylko by siedział i oglądał śmieszne filmiki na YouTubie.

Dziewczyny popatrzyły na mnie ze zrozumieniem, a ja przez moment czułam, że mój związek z Romkiem ma jakiś sens. Choćby taki, że dzięki niemu nie czułam się wyrzucona poza nawias towarzyski w pracy. A jednak nie byłam szczęśliwa, choć ze wszystkich sił starałam się sprawiać takie wrażenie. Okłamywałam sama siebie.

Coś we mnie pękło

Któregoś dnia jednak poczułam, że coś we mnie pęka. Zbliżała się rocznica naszej pierwszej randki i Roman uparł się, że koniecznie musimy zrobić z tego święto.

– Rozumiesz, mała, to 365 dni od czasu, kiedy wpadliśmy sobie w oko i 240 od kiedy się bzykamy – uszczypnął mnie w pośladek. – Trzeba to uczcić, nie? Szarpnę się na jakąś knajpę, a ty wskocz w tę seksowną mini, która mnie tak kręci. Zjemy, popijemy, a potem pokażę ci w łóżku, jaką jesteś szczęściarą.

Byłam pewna, że moje zgrzytanie zębami słychać w promieniu kilometra, ale Roman nie był specjalnie wyczulony na niuanse. Prawdę mówiąc, miał wrażliwość pieca kaflowego, na co też starałam się przymykać oko. Ostatnio szło mi coraz gorzej...

Kiedy przyszedł dzień naszej nieszczęsnej rocznicy, przyjrzałam się sobie w lustrze. Dawno minęły już moje 41. urodziny i było to po mnie widać. Patrzyłam ze smutkiem na zmarszczki na czole oraz wokół oczu, rozmiękający kontur twarzy i opadające kąciki ust. Spojrzałam w dół i zobaczyłam cellulit na udach, miękki, wystający brzuch i obwisły biust.

Zdawałam sobie sprawę, że facet, który wciąż mnie pożąda i rezerwuje stolik w restauracji na naszą rocznicę to najlepsze, co mogło mi się trafić. Nie ma znaczenia, że nie jest idealny; ważne, że w ogóle JEST. Bo nie ma nic gorszego od samotności... A jednak coś zaczynało kruszyć to przekonanie. Jakaś nieustępliwa, niedająca się stłamsić myśl wciąż brzęczała mi z tyłu głowy, sprawiając, że coraz trudniej było mi udawać, że wszystko jest w porządku.

– Och, laleczko, ale z ciebie żyleta. – wypalił Roman, stając u mnie w drzwiach (nie mieszkaliśmy razem, bo na samą myśl o tym cierpła mi skór). – Z 10 kilo mniej i byłabyś najlepszą laską w mieście. To co? Zbieraj swój śliczny tyłeczek i jedziemy...

Zerwałam z nim

I wtedy to się stało. Spojrzałam na niego i zobaczyłam to, czego nie chciałam widzieć od roku: łysiejącego, wysilającego się na dowcipy kolesia w prążkowanych spodniach i koszulce polo. Nie był Panem Właściwym, a przynajmniej nie dla mnie. Znosiłam go tylko dlatego, że panicznie bałam się samotności, że rodzice chcieli, abym kogoś miała. I ponieważ czułam się głupio przy zamężnych koleżankach. To nie miało nic wspólnego z miłością czy nawet sympatią...

– Roman, wybacz, ale nic z tego nie będzie... – zaczęłam, a słowa same popłynęły.
Słuchał mnie ze zdziwieniem, ale na zdruzgotanego raczej nie wyglądał.

– No cóż – odezwał się, kiedy skończyłam. – Nie ty jedna jesteś na świecie, a ja wiem, jak uszczęśliwić laskę. Bywaj, mała.

A potem wyszedł, a ja zostałam sama. Przez chwilę czułam strach, że wróciłam do punktu wyjścia: do samotności, obżerania się przed telewizorem i zazdroszczenia zamężnym koleżankom. Kiedy jednak zdjęłam niewygodną sukienkę, rozpuściłam włosy i wyciągnęłam się na kanapie, zrozumiałam, że podczas całego mojego związku z Romanem ani przez chwilę nie czułam się mniej samotna niż teraz. Byłam tylko bardziej zestresowana i ciągle miałam poczucie winy, że nie doceniam tego, co mam.

– Cześć, mamo – zadzwoniłam do najbliższej mi osoby. – Zerwałam z Romanem. Wiem, że będzie ci przykro, ale...

– Przykro? Córcia. Oboje z tatą go nie cierpieliśmy. Okropny facet.

– Serio? – zdziwiłam się. – Przecież ciągle nas razem zapraszaliście i w ogóle...

– Bo myśleliśmy, że ci na nim zależy. Ale w głębi duszy mieliśmy nadzieję, że w końcu przejrzysz na oczy i go zostawisz. Te jego żarty naprawdę nikogo nie śmieszyły... Ale, ale... Córcia, skoro jesteś wolna, to może chcesz poznać syna Marzeny, mojej przyjaciółki? To taki przystojny młody człowiek...

Znowu idę na randkę

Nasza „randka w ciemno” wypada pojutrze, więc jeszcze nie mogę nic napisać o Marku, ale nie obawiam się tego spotkania. Wiem, że nie popełnię drugi raz tego samego błędu i nie zwiążę się z kimś tylko po to, by nie być sama. Bo odkryłam, że kobieta nigdy nie jest tak samotna, jak wtedy, gdy jest związana z niewłaściwym mężczyzną.

Czytaj także: „Mój ojciec ma 51 lat i romans z dziewczyną, która ma 21 lat. A moja biedna mama niczego się nie domyśla”„Poślubiłam wdowca z dwiema córkami i... wredną matką zmarłej żony, która buntuje przeciwko mnie dzieci”„Moja żona jest w ciąży, ale nie ja jestem ojcem. Nie sypiam z nią od 2 lat”

Redakcja poleca

REKLAMA