„Jestem kochanką żonatego faceta z dwójką dzieci dla wygody. Nie pytam o jego żonę, żeby nie mieć wyrzutów sumienia”

Jestem kochanką żonatego faceta fot. Adobe Stock
„Spotykamy się od tamtego czasu. Zazwyczaj raz, czasem dwa razy w tygodniu. Zawsze u mnie. Marcin czasem opowiada o swoich dzieciach. Widać, że bardzo je kocha i jest z nich niesłychanie dumny. Nie pytam, co mówi żonie. Jak jej tłumaczy, że nie ma go w domu. W ogóle o niej nie rozmawiamy. Boję się, że usłyszę coś, co w końcu wywoła u mnie poczucie winy”.
/ 28.02.2022 17:16
Jestem kochanką żonatego faceta fot. Adobe Stock

Mieszkam sama, odkąd skończyłam 20 lat. Wyprowadziłam się wtedy od rodziców do mieszkania po babci. Jak to się stało, że nigdy nikogo do siebie nie zaprosiłam? To proste. Propozycje typu: „Może zamieszkajmy razem”, składane mi po tygodniu znajomości przez kolesi, którzy waletowali w akademiku lub wynajmowali kąt od starszej pani na Pradze, musiały wzbudzać moją podejrzliwość. A jakoś nie doczekałam się niczego takiego od kogoś, kto miał gdzie mieszkać i niekoniecznie chodziło mu o wprowadzenie się do mnie.

Przyzwyczaiłam się do niezależności

I długo nie spotkałam nikogo, dla kogo byłabym skłonna z niej zrezygnować. A gdy w końcu wydało mi się, że to ten jedyny, zostałam ze złamanym sercem. I postanowieniem, że koniec z poważnymi związkami.

Stworzyłam listę czynności, do których potrzebny jest współlokator. Pierwszą pozycją na niej jest zapinanie bransoletki na nadgarstku (zęby nie pomagają). Następną zamiatanie liści na tarasie (przydaje się ktoś do trzymania szufli). Po ostatniej Wigilii dopisałam także wieszanie choinkowego wianka na kinkiecie (bo brakowało mi palca do przytrzymania supełka). Jak więc widać, trudno na mojej liście znaleźć poważne argumenty za zamieszkaniem z kimś. Lubię być sama i robić, co mi się podoba. I nie ma szans, żebym kiedykolwiek zmieniła zdanie.

Wiem, trochę dziczeję i czasem zaliczam przez to różne towarzyskie wpadki. Na przykład potrafię u kogoś w domu nalać sobie elegancko wody do szklanki, a potem i tak odruchowo napić się z butelki (w domu nie chce mi się zazwyczaj brudzić szklanki). Albo łapię się na tym, że choć mam u siebie gości, zapominam zamknąć drzwi od toalety, kiedy idę się załatwić. Natomiast kiedy ktoś pomieszkuje u mnie dłużej niż dwie doby, zaczynam na niego warczeć.

Kiedy już zdecydowałam, że nie chcę męża, dzieci ani wspólnego gospodarstwa, zaczęłam, być może podświadomie, szukać mężczyzn, którym na pewno nie przyjdzie do głowy próbować mnie zmienić.

Pierwszy był Sławek

Kolega z firmy, ale z innego miasta. Spotykaliśmy się na wyjazdach integracyjnych, szkoleniach. Ja pracuję w Warszawie, więc za każdym razem, gdy Sławek bywał w centrali, zostawał jedną noc dłużej. Wiedziałam, że ma dzieci, więc nie będzie mnie namawiał na żadne potomstwo, ale byłam przekonana, że jest rozwodnikiem. No, w końcu mieszkał sam.

Po roku dowiedziałam się, że ma żonę, tyle że w jeszcze innym mieście. Gdy firma przeniosła go do większego ośrodka – przeprowadził się sam. Do domu dojeżdżał tylko na weekendy.
– Dzieci kończyły szkoły, mieliśmy zadbany dom, który szkoda było zostawić. Uznaliśmy, że tak będzie wygodniej – tłumaczył mi.

Może gdybym wiedziała od razu, nie wdałabym się w ten romans. Ale kiedy zostałam postawiona przed faktem dokonanym i zaczęłam się zastanawiać, jak się z tym czuję, okazało się, że wcale nie aż tak źle.

Ze Sławkiem skończyło się nie z powodu jego żony. Po prostu się skończyło. Byłam w pewnym sensie jego przełożoną i kiedyś okazało się, że mamy o różnych służbowych sprawach inne zdanie. Po kilku awanturach rozstaliśmy się. Kilka miesięcy później, ku obopólnej uldze, Sławek zmienił pracę.

Z tego związku wyniosłam więc lekcję, że mam unikać romansów biurowych, choć niekoniecznie z mężczyznami żonatymi.

Zdecyduję na związek tylko z żonatym

Gdyby moje zamężne przyjaciółki wiedziały to, co teraz napiszę, pewnie by się ode mnie odwróciły. I dlatego od dawna się im nie zwierzam. Otóż po historii ze Sławkiem  postanowiłam, że jeżeli jeszcze kiedyś zdecyduję się na związek, to tylko z żonatym. Dla mojej własnej wygody.

Jednak kiedy nie jesteś 20-letnią seksbombą, to upolowanie odpowiedniego faceta wcale nie jest łatwe, nawet gdy się wygląda o 10 lat młodziej, niż się ma w metryce, jak ja. Bo wielu mężczyzn pewnie chciałoby skoku w bok, ale najchętniej z ciałem bardzo młodym. Ślinią się na widok lolitek w spódniczkach za pupę. Albo plastikowych Barbie z tlenionymi włosami. A z kolei na panów w wieku mojego taty to ja nie miałam ochoty.

Na szczęście nigdy nie byłam desperatką, na siłę szukającą faceta. Samotność specjalnie mi nie przeszkadzała. Co najwyżej brak seksu. Czekałam więc cierpliwie. Marcina znam od kilku lat. Jest właścicielem warsztatu samochodowego, w którym naprawiam moją Toyotę.

Nigdy nie brałam, go pod uwagę jako potencjalnego kochanka. Owszem, miło się gawędziło, bardzo mi zawsze pomagał; kiedyś się okazało, że oboje uprawiamy windsurfing. Ale to wszystko. No i wiedziałam, że ma żonę i dzieci, bo trzymał ich zdjęcie na biurku w swoim gabineciku.

Ostatniego lata zupełnie przez przypadek spotkałam go w Jastarni w pubie. Byłam ze znajomymi, on też w towarzystwie. Wymieniliśmy pozdrowienia i każde poszło w swoją stronę. Kilka godzin później po szalonych tańcach wyszłam ochłonąć na taras. Gdy oparłam się o barierkę, usłyszałam z tyłu znajomy głos:
– Proszę, proszę, to znowu pani.
Odwróciłam się. Marcin stał z piwem w ręku oparty o ścianę. Dokładnie za mną. Opierając się o barierkę, wypięłam się prosto na niego. Do dziś, gdy się droczymy, wmawia mi, że to wszystko zaplanowałam.
– Dobry wieczór – wyprostowałam się, zaskoczona ponownym spotkaniem.

Wieczór spędziliśmy już razem

Z parkietu zeszliśmy, gdy było już jasno. Nie jest to powód do dumy, ale prawda jest taka, że z naszej pierwszej wspólnej nocy w przyczepie na kempingu niewiele pamiętam. Obudził mnie za to zapach świeżo zaparzonej kawy i to jest zdecydowanie przyjemne wspomnienie.

Do końca tygodnia szaleliśmy na deskach. Nie rozmawialiśmy o przyszłości. O tym, co się stanie, gdy wrócimy do realnego życia. Ostatniego dnia on wsiadł do swojego auta, ja do swojego – i wróciliśmy do Warszawy. Zastanawiałam się, czy się odezwie, chociaż nie czekałam na to jakoś specjalnie.
Zadzwonił po trzech dniach.
– Co słychać? – zagaił jak gdyby nigdy nic.
– W porządku – odparłam lekko.
– Masz dziś czas koło szóstej? – zapytał.
– Może na jakąś kawę wpadnę.
– Zapraszam, powinnam już wrócić. Najwyżej poczekasz – odparłam.

Pierwsza randka?

Mówiłam spokojnie, ale moje serce zabiło mocniej. Gdy tylko się rozłączył, zaczęłam gorączkowo myśleć. Czy mam w domu porządek? Czystą pościel? Czy zdążę się wykąpać, przebrać? Muszę wyglądać dobrze.

Wyrwałam się z pracy po piątej. Biegałam jak szalona po mieszkaniu i chowałam ubrania, stare gazety. Puściłam wodę do wanny i zaczęłam zmieniać pościel. Po kąpieli rzuciłam się do szafy. „Jezu, został tylko kwadrans, co na siebie włożyć?!”.

Chodziło o to, żeby wyglądać seksownie, ale normalnie. Żeby nie pomyślał, że się dla niego jakoś specjalnie starałam. W końcu wciągnęłam obcisłe czarne spodnie i luźną koszulkę, kusząco odsłaniającą jedno ramię. Pociągnęłam łyk wina dla kurażu i wtedy zadzwonił dzwonek.

– Cześć, ja właśnie weszłam, ledwie zdążyłam kurtkę zdjąć – trajkotałam i rzucałam się po korytarzu, żeby ukryć zdenerwowanie.

Hel to jednak było co innego. Tam wszystko przychodziło jakoś naturalnie. Teraz nie bardzo wiedziałam, jak się zachować.
– Halo – Marcin złapał mnie za rękę.
– Może się przywitasz? – i zanim zdążyłam coś mądrego odpowiedzieć, przyciągnął mnie do siebie i pocałował.

Nie porozmawialiśmy tego wieczoru. Prosto z przedpokoju trafiliśmy do sypialni i wszystko znów było jasne i proste.

Na dziś to mi wystarcza

Spotykamy się od tamtego czasu. Zazwyczaj raz, czasem dwa razy w tygodniu. Zawsze u mnie. Rozmawiamy o pracy, o świecie, o filmach. Marcin czasem opowiada o swoich dzieciach. Widać, że bardzo je kocha i jest z nich niesłychanie dumny.

Nie pytam, co mówi żonie. Jak jej tłumaczy, że nie ma go w domu. W ogóle o niej nie rozmawiamy. Oczywiście interesuje mnie, jak on sobie to wszystko poukładał w głowie. Czego nie znajduje w domu, co daję mu ja? Ale nie mam odwagi na takie rozmowy. Boję się, że usłyszę coś, co w końcu wywoła u mnie poczucie winy. Bo na razie go nie mam i czuję się z tym naprawdę świetnie.

Być może jestem złym człowiekiem. Na pewno niektórzy tak by mnie ocenili. Ale mnie jest dobrze. Mam i swoją niezależność, i trochę bliskości, i seks. Na dziś to mi wystarcza. A co dalej? Nie myślę o tym. Moje plany w tej chwili sięgają najdalej lipca, kiedy pojedziemy na Hel. Osobno. Ale razem.

Czytaj także:„Przez prawie 20 lat nie miałem pojęcia, że mam córkę. Nie zdążyłem jej poznać, bo.... zmarła”„Moją córkę zabił na pasach pijany kierowca. Zatraciłam się w swojej żałobie i odtrąciłam bliskie mi osoby”„Mam żonę, dwójkę dzieci i kochankę. Żyję tak od kilku lat bez wyrzutów sumienia, bo żona wie o wszystkim”

Redakcja poleca

REKLAMA