„Matka chciała zniszczyć mi życie i związek. Wymyśliła podły podstęp i dostała to, na co zasłużyła”

Zła matka fot. Adobe Stock
– Proszę zadzwonić, jeśli znajdzie się w szpitalu. W innym wypadku proszę nie zawracać mi tą kobietą głowy – rzuciłam chłodno i wyszłam, nie patrząc jej nawet w oczy. Tamtego dnia poczułam się wolna.
/ 20.01.2021 15:10
Zła matka fot. Adobe Stock

Cześć, ma… Ja… Ale, no co ty… Ba… No, rozum… Ależ… Zaw… Nie… Tak… Nie… Ta… Ale… Przecie… Myśl… Nie… Dobr… Mam… Rozumiem, przep… Pa.

– Mamusia dzwoniła? – zarechotał mój mąż, słysząc moją nierówną walkę z rodzicielką. – A czego chciała, bo ty jakoś nie zdążyłaś się wysłowić.
– Nic, jak zwykle miała pretensję, że do niej nie dzwonię, że w ogóle mnie nie widuje. A kiedy już ją odwiedzamy to wpadamy, jak po ogień. Czuje się taka samotna i odtrącona. No i pogroziła mi, żebym się nie łudziła, że skoro mam dokoła siebie dzieci i męża, to moja starość nie będzie wyglądać tak samo jak jej – westchnęłam, bo zrobiło mi się przykro.

– No to niedobra z ciebie córka, a kiedy do niej dzwoniłaś ostatnio? Przypomnij sobie kochanie – dopytywał mój mąż.
– Wczoraj – przyznałam się.
– Ile razy? – nie odpuszczał.
– Dwa, rano w czasie przerwy w pracy i wieczorem – czułam się głupio. – Ale telefon to nie wszystko.

Powinniśmy do niej pojechać. Być z nią. Ona tak źle znosi samotność. Odkąd ojca nie ma, stale wisi na telefonie.
– I stale ją odwiedzamy. Przypominam ci, że robimy to raz w tygodniu i zawsze też pomagamy jej uzupełnić lodówkę, czy to mało?
– Ale może powinniśmy wpadać do niej częściej? Co ona ma ze sobą począć w tej małej mieścinie? Tutaj wyszłaby do kina, poznała kogoś, a tam? – biadoliłam.

Mąż pocałował mnie w czoło

– Kochanie, dajesz z siebie wszystko. Pamiętaj, że twoja mama to niezła manipulantka – przytulił mnie do siebie.
– Mówisz tak, bo jej nie lubisz.
– Mówię tak, bo ją znam. To samo zresztą twierdził twój świętej pamięci tata i anielskiej cierpliwości człowiek. Ona po prostu lubi wpędzać bliskich w poczucie winy. Robi z siebie schorowaną niedołęgę, zawiedzioną życiem artystkę. Gdy ciebie poznałem 20 lat temu, już była prawie kaleką, a wciąż chodzi i trzyma się nieźle.

Kacper pewnie miał rację, ale jemu było łatwiej. Bo to nie jego matka była emocjonalną terrorystką. Niby wiedziałam, że umiejętność manipulacji mną i ojcem opracowała do perfekcji, lecz nie umiałam się wyzwolić spod jej wpływu.

Tak samo zresztą, jak mój tata, który odszedł od nas cztery lata temu. Ale nawet gdy żył, mamie wciąż brakowało mojej uwagi, troskliwości i wizyt. Cieszyłaby się, gdybyśmy mieszkały obok siebie. Niestety, ku jej rozpaczy, na studiach poznałam Kacpra. Wyszłam za niego i oboje zamieszkaliśmy w mieście, w którym skończyliśmy uczelnie. Niby dzieliło nas tylko 150 km, ale dla niej była to cała wieczność.

Nie tylko Kacper żartował sobie z teściowej terrorystki, ale i moje dzieci dawno się połapały w jej zagrywkach. Po każdym jej telefonie pytały, na co dzisiaj zapadła i czy musiała wzywać pogotowie.

– Strasznie schorowana ta twoja mama. Cud, że żyje, uprawia ogródek i wyjeżdża do sanatorium – kpiła przyjaciółka.
Jednak ja wciąż czułam się winna.
– Miałam dziecko, miałam rodzinę, teraz żyję w pustce – powtarzała moja rodzicielka, dobijając mnie.

Nie wiedziałam, jak sobie poradzić z wyrzutami sumienia. A może rzeczywiście żyła w osamotnieniu? Tylko ja tego nie zauważałam? Nie wytrzymałam i następnego ranka, zamiast kolejny raz dzwonić, zmobilizowałam mojego małżonka do wizyty u teściowej.

Przekonywałam go, że mama z pewnością się ucieszy, widząc nas, my zaś będziemy mogli się przekonać, jak jest naprawdę.
– Wiesz, podejrzewam, że na każdą naszą wizytę ona bardzo się stara wypaść dobrze. Maluje się, czesze, ładnie ubiera. Nasz przyjazd to dla niej święto, więc wreszcie będziemy mogli się przekonać, czy rzeczywiście jest o co się bać – perorowałam w czasie podróży. – Rozumiem, Kacper, że moja mama nie należy do łatwych, ale muszę wiedzieć, na czym stoję.

Mąż tylko kiwał głową zrezygnowany

-  Ona zawsze była inna. Odstawała od rówieśniczek. Miała plany, marzenia, tylko ciąża je pokrzyżowała, no i miejsce, w którym się urodziła… Chciała zostać śpiewaczką operową. Miała wspaniały głos, a tu nagle dobiło ją życie. Nie dziw się, że jest taka, jaka jest. Nikt jej tam nie rozumie. Mogę się tylko domyślać, co czuje, żyjąc w takiej izolacji.

Wreszcie dojechaliśmy do mojej rodzinnej miejscowości. Wysiadłam wcześniej, bo Kacper pojechał zatankować. Szłam do mamy z duszą na ramieniu i głową wypełnioną najstraszliwszymi wizjami. Bałam się, że zobaczę mamę w jakichś starych ubraniach, nieświeżą, zapuszczoną, zmęczoną, skuloną na fotelu przed telewizorem. A najbardziej obawiałam się, czy dam radę zmierzyć się z tą wizją. „Pewnie trzeba będzie zabrać ją do nas. Niedługo Jasiek pójdzie na studia i jego pokój będzie wolny. Do tego czasu jakoś sobie poradzimy” – myślałam, otwierając furtkę.

Weszłam na podwórko. Minęłam przysypane śniegiem rabaty. Gdzieś w połowie drogi usłyszałam znajome dźwięki. „Mieczysław Fogg, wielka miłość mamy” – uśmiechnęłam się do siebie, bo oznaczało to, że ma dzisiaj dobry humor. Podeszłam do domu, spojrzałam na ganek, który dawno temu mój tata zabudował, tworząc z niego przytulną, oszkloną werandę. I stanęłam jak wryta.

Rzeczywiście – humor mamie dopisywał. Przez firanki zobaczyłam, jak siedzi przy stoliku w towarzystwie starszego pana i dwóch pań w jej wieku. Przebijali się kartami, więc domyśliłam się, że pewnie grają w brydża. Podeszłam bliżej zaciekawiona. Mama piszczała jak nastolatka, pan się śmiał i prawił jej komplementy.

Ona – zawsze taka zziębnięta – teraz siedziała ubrana tylko w sweterek i wełniane spodnie. Na jej szyi lśniły perły, których nigdy dotąd u niej nie widziałam. „Ciekawe, co ją tak rozgrzało?” – zadałam sobie pytanie i w tym samym momencie zauważyłam na stoliczku obok – butelkę winiaku. Było też ciasto i talerzyki, jakich używała tylko z okazji świąt.

– Kochani, robimy przerwę – zarządziła w pewnym momencie. – O tej porze zawsze dzwoni moja córka, więc pozwólcie, że się oddalę i odegram małą scenkę – puściła do nich oko, a rodzynek w tym towarzystwie na pożegnanie ucałował jej dłoń. Zarumieniła się niczym panna na wydaniu. „Niech cię szlag, mamo!” – pomyślałam i pchnęłam drzwi z impetem, stając twarzą w twarz z rodzicielką.

– Dzień dobry – rzuciłam wściekła do wszystkich, mierząc ją wzrokiem. – Nie musisz się fatygować. Możesz już teraz odegrać swoją scenkę. No dalej? Co powiesz? Na co dzisiaj będziesz narzekać? Czym mnie sterroryzujesz?

Matkę wbiło w ziemię.
– Ale… To nie tak… – próbowała złapać oddech, a potem chwytając się teatralnie za serce, runęła na krzesło. Byłam jednak zbyt wkurzona, żeby dać się nabrać na te gierki. Za to jej adorator, owszem, poszedł na to jak w dym.
– Co też pani robi?! Zabije ją pani – zdenerwował się.
– Proszę na siebie uważać, bo wykończyła już mojego ojca i pana też przeżyje – mówiąc to, pochyliłam się nad mamą.

Rzeczywiście zbladła, ale długo nie wytrzymała mojego milczenia i lekko podniosła powieki, żeby sprawdzić, czy nadal tu jestem. Byłam i gdyby nie była moją matką, to nie wiem, na jakim oddziale znalazłaby się teraz. Powstrzymałam się ostatkiem sił. Wzięłam głęboki oddech, policzyłam do dziesięciu i zapytałam:
– Czemu udajesz? Co z tego masz? Te wszystkie opowieści o nieszczęśliwym życiu? Terroryzujesz mnie! Dzieci i Kacper mają rację – jestem głupia, wierząc ci, ale od dzisiaj już nie będę.

Sięgnęłam po kartkę i długopis, napisałam na niej mój numer telefonu i wręczyłam maminemu adoratorowi.
– Proszę zadzwonić, jeśli znajdzie się w szpitalu. W innym wypadku proszę nie zawracać mi tą kobietą głowy – rzuciłam chłodno i wyszłam.
Uśmiechnęłam się do siebie i ruszyłam w stronę samochodu męża. Po raz pierwszy wolna od poczucia winy.

To też może cię zainteresować:Nie wierzę, jak on mógł polecieć na taką gówniarę!
Moja wychowanka zawsze w ciążę na obozie. Teraz jej rodzice domagają się ode mnie alimentów
Pracowałam w agencji towarzyskiej. Miałam żyć jak w bajce, ale cudem wyrwałam się z koszmaru

Redakcja poleca

REKLAMA