Prawdziwe historie - Ożywiająca moc miłości

Z życia wziete - moc miłości fot. Fotolia
Przed wypadkiem miałam wszystko: zdrowie, urodę, powodzenie. Ale nie byłam szczęśliwa. Teraz, dzięki Arkowi, przepełnia mnie radość.
/ 26.06.2015 12:30
Z życia wziete - moc miłości fot. Fotolia
Pięć lat temu uważałam, że świat ściele mi się do stóp. Byłam ładną, zgrabną i wysoką 25-latką. Pracowałam jako fryzjerka, ale miałam niewzruszoną pewność, że to zajęcie nie na moją miarę. Chciałam być modelką, wysyłałam zdjęcia do agencji fotograficznych i pozwalałam się rozbierać znanym i mniej znanym fotografom. Efekt? Dwa razy mignęłam w telewizyjnej reklamie, trzykrotnie zaistniałam na fotkach w magazynach o modzie, raz umówiłam się na randkę z aktorem popularnego serialu. Wiem. Wątłe były te sukcesy, ale wtedy myślałam, że czerpię z życia garściami.
– Masz w sobie potencjał – powtarzali mi na zamkniętych imprezach w modnych warszawskich klubach (byłam tam zwykle tylko hostessą, ale od czegoś trzeba przecież zacząć) podchmieleni szefowie agencji reklamowych, mało znani reżyserzy czy fotograficy. A ja chciałam im wierzyć. Nawet jeśli po wspólnej, szalonej zabawie, przestawali odbierać moje telefony...

Wypadek

Uważałam się za lepszą od dziewczyn, które łapały pracę w sklepie i od razu zakładały rodziny, czy facetów, którzy nie mieli kluczyków do nowego bmw. Dla takich nieudaczników nie znałam litości.
– Nie zawracaj mi głowy żenującymi umizgami – powiedziałam Arkowi, koledze z podstawówki w Jabłonnie, kiedy odszukał mnie w Warszawie i stanął pod moimi drzwiami z naręczem czerwonych róż.

Tamtej nocy, kiedy TO się stało, nawet nie pamiętam. Byłam zamroczona proszkami, jakie dał mi mężczyzna, z którym wsiadłam do samochodu. Muzyk, napisał parę taktów do reklamówki kremu czy jogurtu – nie wiem dokładnie. Jak wszyscy obiecywał, że "coś mi załatwi w show-biznesie". Później dowiedziałam się od policjantów, że jego auto uderzyło w drzewo. Wyszedł z wypadku bez szwanku, a ja... zostałam sparaliżowana od pasa w dół. W szpitalu próbowałam podciąć sobie żyły...

Moje nowe życie

Do domu rodziców wróciłam jako wrak człowieka. Trzeba było mnie myć, nosić do toalety, ubierać. Od ciągłego leżenia groziło mi zapalenie płuc, osteoporoza i odleżyny. Umierałam. I wtedy w drzwiach znów pojawił się facet z bukietem kwiatów.
– Skoro przegoniłaś mnie z różami, teraz przyniosłem tulipany – uśmiechnął się Arek. – Mogę wejść i trochę się poumizgiwać?
Od tamtej pory przychodził codziennie. Tylko on potrafił mnie rozbawić i zmusić do ćwiczeń. Dzięki niemu zaczęłam poruszać się na wózku.
– Dlaczego to robisz? – spytałam, kiedy pewnego wieczoru masował mi stopy. – Z litości?
– Z miłości – odpowiedział.
– Ty mnie kochasz?! Taką... pokrakę?
– Po prostu cię kocham. Muszę to jakoś uzasadniać?
Nasz ślub odbył się na początku tego roku. Ale to wcale nie koniec historii. Trzy miesiące później, w kwietniu, musiałam iść do ginekologa. Nie miałam miesiączki, czułam się wyczerpana, miałam nudności. "Czyżby przedwczesna menopauza? To się zdarza po takich przejściach jak moje" – myślałam.
– Jest pani w ciąży. 
– Lekarz silił się na profesjonalny ton, ale i tak w jego głosie słyszałam zdumienie. – Czy... czy jest pani na to gotowa?
Czy jestem gotowa? Rety, to przecież najwspanialsza wiadomość, jaką mogłam usłyszeć! Tak, wiem, że będzie ciężko. Ale to nic, damy radę. 

I wiecie co? Pomyślicie, że oszalałam, ale to właśnie teraz, na inwalidzkim wózku, czuję się szczęśliwsza i bardziej kobieca niż wtedy, gdy byłam modelką. Nareszcie jestem sobą. I wiem, po co żyję.

Redakcja poleca

REKLAMA