„Osiedlowy pijaczyna miał u mnie przykleić kafelki, a ubzdurał sobie, że go podrywam. Boję się wyjść z mieszkania...”

kobieta która się boi obcego mężczyzny fot. Adobe Stock
Nigdy nie wiadomo, czy nasze szczęście nie czeka tuż za rogiem. Czasem wcale nie trzeba go szukać…
/ 11.02.2021 10:36
kobieta która się boi obcego mężczyzny fot. Adobe Stock

Od niespełna roku mieszkałam w swoim pierwszym, własnym mieszkaniu na nowo wybudowanym osiedlu. Kiedy postanowiłam je kupić, rodzice początkowo byli przeciwni mojej decyzji, ponieważ nie brakowało miejsca w naszym dużym rodzinnym domu. Ale widząc moją determinację, zmienili zdanie: zaoferowali nawet pomoc finansową. Co do reszty pieniędzy, wzięłam kredyt, który bank rozłożył mi na 35 lat.
Gdy mama to usłyszała, załamała ręce:
– Dziecko, sama przejdziesz na emeryturę, zanim to wszystko sama spłacisz! Wyszłabyś najpierw za mąż, a dopiero potem pomyślałabyś o mieszkaniu. We dwoje łatwiej zmagać się z takim obciążeniem finansowym.

Według mojej mamy powinnam zatem znaleźć sobie męża, aby wyprowadzić się z domu… Niedoczekanie! Nie chciałam szukać miłości na siłę. Od stałego związku i dzieci wolałam wolność. Potrzebowałam własnego kąta, swojego miejsca na ziemi, a nie obowiązków! Chciałam, żeby z mężczyzną mojego życia łączyło mnie szczere i gorące uczucie, a nie kredyt. I dopięłam swego. Wreszcie zamieszkam we własnym gniazdku

Pamiętam dzień, gdy fachowcy na dobre opuścili moje progi. Wszystko w mieszkaniu było nowe i urządzone dokładnie tak, jak chciałam. Nareszcie! Wprost upajałam się myślą, że odtąd będę żyć we własnych czterech ścianach. Na skromną parapetówkę zaprosiłam tylko kilka najbliższych przyjaciółek. O panach nie pomyślałam w ogóle, ponieważ przeżyty ostatnio zawód miłosny skutecznie mnie od nich odstraszył.

Facet mnie porzucił, gdyż podobno poświęcałam mu za mało czasu. Rzeczywiście, kiedyś nie mogłam pojechać z nim na Mazury, bo koleżanka z pracy się rozchorowała i musiałam ją pilnie zastąpić. A mój ukochany? No cóż – pojechał, tyle że z inną, bardziej dyspozycyjną ode mnie. Gdy to do mnie dotarło, zadzwoniłam do niego, zarzucając mu niewierność. I co? Tylko mnie wyśmiał i całą winę za swój postępek zrzucił na mnie!
Mijały miesiące, a ja ciągle jeszcze lizałam rany po tej historii. Na wszelki wypadek starałam się unikać płci przeciwnej. Zresztą, na razie żaden mężczyzna nie był mi do szczęścia potrzebny.
Pierwsze tygodnie w moim domu przypominały sielankę. Z radością rozpakowywałam rzeczy, meblowałam pokoje, sadziłam kwiaty w nowe doniczki, kupowałam dodatki do łazienki i kuchni. Nareszcie mogłam żyć tak, jak chciałam.
Jednak pewnej grudniowej nocy… Coś potwornie huknęło w mieszkaniu i wyrwało mnie z błogiego snu. Zamarłam ze strachu, kuląc się pod kołdrą.

Byłam prawie pewna, że się do mnie włamują złodzieje… Naciągnęłam jeszcze bardziej kołdrę na głowę i z drżeniem serca czekałam na dalszy bieg wypadków. Bo cóż innego ja biedna mogłam w takiej sytuacji zrobić?

Tymczasem w mieszkaniu zapanowała grobowa cisza. Nikogo nie słyszałam, więc po ciągnącej się w nieskończoność chwili ośmieliłam się wypełznąć spod kołdry i zobaczyć, co się tak naprawdę stało. Po cichutku, na palcach obeszłam całe mieszkanie, nie natrafiając na ślady włamania. Dopiero w łazience odkryłam przyczynę hałasu – ze ściany odpadły trzy kafelki i rozbiły się na podłodze.
No, pięknie! A to ci dopiero fachowcy… – jęknęłam.
Rano przed wyjściem do pracy zadzwoniłam po pomoc. Po południu miał wpaść do mnie pan Mariusz, osiedlowa złota rączka, i zobaczyć, co da się zrobić.
O umówionej godzinie zadzwonił do drzwi. Pan Mariusz był krępym mężczyzną około czterdziestki. Nosił utytłane spodnie, miał brudne paznokcie i czerwony nos, jakby ciągle prześladował go katar. Fizycznie typ raczej odrażający. Ale czego oczekiwać od fachowca? W końcu przyszedł do łazienki, nie do mnie.

Okiem znawcy obejrzał ścianę i zawyrokował z potępieniem, że musiało dojść do katastrofy, skoro kafelki zostały przyklejone do mokrej powierzchni. Radził poczekać parę dni, bo mogą odpaść następne, i dopiero wtedy zadzwonić po niego ponownie. I tak się stało. Przez kolejny tydzień byłam co jakiś czas bombardowana kawałkami ślicznej ceramiki. Ze łzami w oczach zbierałam okruchy, czekając, aż wszystko się skończy, a gdy już to się stało, znów wezwałam pana Mariusza.

Chciałam być miła, a facet myślał, że na niego lecę

Przygotowałam mu mocną kawę, po której szybko zabrał się do pracy. Muszę przyznać, że naprawdę się starał, a swoją robotę wykonał błyskawicznie i bardzo starannie. Nawet posprzątał po sobie. Chciałam być miła i go pochwaliłam. Słysząc to, pan Mariusz rozpromienił się i zamaszystym ruchem zapisał mi na kartce swój prywatny telefon, zapewniając, że zawsze mogę na niego liczyć. A wychodząc, puścił do mnie oko.
– Nie boi się pani przypadkiem tak tu sama spać? – zapytał niby żartem

Na myśl, że mogę mieć problem z niechcianym adoratorem, aż ciarki przeszły mi po plecach. Pomyślałam sobie, że jednak lepiej byłoby nie mieć więcej do czynienia z tym typem. Niestety, następnego dnia… wysiadła mi pralka. Co miałam zrobić? Zadzwoniłam po pana Mariusza. Przyjechał, zanim minęło pół godziny, a w ręku trzymał paczuszkę z ciastkami z pobliskiej cukierni. Pralkę naprawił, żartując przy tym, że mój telefon odebrał najpierw jako niezły pretekst. Skuliłam się w sobie na te słowa, lecz znowu chciałam być miła, więc po skończonej robocie zaparzyłam kawę i razem zjedliśmy te nieszczęsne ciastka.

Trzeba przyznać, że mój adorator był dobrym fachowcem, a tym razem nie chciał nawet wziąć pieniędzy za swoją usługę. W głębi duszy wznosiłam jednak modły, aby poszedł sobie jak najszybciej. Na szczęście, zadzwonił jego telefon. Ktoś pilnie wzywał go do jakiejś awarii, więc szybko się zmył.

Niedługo cieszyłam się wolnością… Któregoś grudniowego wieczoru do mnie zadzwonił. Mówił niewyraźnie, jakby był po paru kielichach, wypitych pewnie dla kurażu. Pytał, czy wszystko w porządku, czy kafelki już nie odpadają i czy nie potrzebuję jego fachowej pomocy. Podziękowałam za zainteresowanie, stwierdzając, że na razie w domu wszystko działa, jak należy, na co pan Mariusz zastrzelił mnie propozycją:
A czy mógłbym w takim razie zaprosić panią na sobotę do kina?

Oniemiałam. Przez dłuższą chwilę nie wiedziałam, co odpowiedzieć. W końcu zdołałam się wykręcić jakimś służbowym wyjazdem.
– To nic. Może będzie jeszcze jakaś okazja, żeby się bliżej poznać – wyraził nadzieję fachowiec.

„Oby nie!” – pomyślałam sobie i rozłączyłam się. Nie miałam już jednak wątpliwości, że w osobie pana Mariuszu zyskałam natrętnego wielbiciela, który tak łatwo nie da za wygraną. Postanowiłam, że następnym razem będę bardziej asertywna i wyraźnie dam mu do zrozumienia, żeby się ode mnie odczepił. Wkrótce nadarzyła się okazja. Pewnego wieczoru wracałam do domu obładowana zakupami. Zdążyłam otworzyć drzwi do mieszkania, gdy usłyszałam za sobą kroki na schodach. To był pan Mariusz. Oczywiście, na dobrym rauszu

– Witam, witam! Może dziś będzie pani miała dla mnie trochę czasu… Zakupy pomogę rozpakować – wybełkotał. Przestraszyłam się nie na żarty. Nasz majster był dużym i silnym facetem; mógł zrobić ze mną, cokolwiek zechciał. A zmierzał chyba ku jednemu, bo nachylił się nade mną, zionąc mi w twarz oparami wódki…
– Ależ nie trzeba, dam sobie radę. Proszę już sobie iść! Panie Mariuszu, niech mi pan da wreszcie spokój! Tego już naprawdę za wiele! – zaczęłam się z nim szamotać w drzwiach, bo próbował wyrwać mi zakupy.

Kochanie, co tu się dzieje?! Czego chce od ciebie ten pan? – usłyszałam nagle jakiś męski głos.

Oboje z majstrem spojrzeliśmy na chłopaka, który właśnie wszedł na moje piętro. Niewysoki, dobrze ubrany…
– Czy pan ma jakąś sprawę do mojej narzeczonej? – ponowił pytanie, nie spuszczając wzroku z intruza.
Pan Mariusz zaczerwienił się, oddał mi torbę i wymamrotał:
– Nie, nic takiego. Chciałem tylko zapytać, jak pralka. Czy działa.
I poszedł jak zmyty.
– Jestem Darek. I mieszkam dwa piętra wyżej – przedstawił się mężczyzna. – Zauważyłem, że ten natrętny typ panią niepokoi. Przepraszam za tę mistyfikację z narzeczoną, ale tylko to przyszło mi do głowy. Czy wszystko w porządku? Dobrze się pani czuje? – zapytał z troską.
– Tak, wybawił mnie pan, to znaczy ty mnie wybawiłeś z nie lada kłopotu. Mam nadzieję, że po tej lekcji nasza złota rączka da mi wreszcie spokój – westchnęłam. – Facet wymyślił sobie, że jestem kobietą spragnioną męskiego, to znaczy jego, ramienia – uśmiechnęłam się, choć dłonie wciąż mi drżały ze zdenerwowania.

Starając się opanować emocje, postawiłam torby na progu i wyciągnęłam rękę w geście powitania.
– Jestem Mirka – przedstawiłam się.
– Miło mi, może ci pomóc? – Darek przytrzymał moją rękę.
– Będę wdzięczna – odparłam.
Darek wziął torby i wniósł je do środka, do mojej kuchni. Nie pozostawało mi nic innego, jak zaprosić go na herbatę lub kawę. Zresztą po nieszczęsnych zalotach majstra nie chciałam jeszcze zostawać sama. Sąsiad z chęcią przyjął moją propozycję. Mało tego, sam nastawił wodę i przygotował dla nas kubki.
Zajmę się wszystkim, a ty sobie odpocznij – powiedział.
Nie broniłam się przed jego opieką. Jeszcze niedawno takie zachowanie u gościa uznałabym z nietakt, ale dzisiaj nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. Zyskałam dużo więcej niż zaprzyjaźnionego sąsiada

W takich okolicznościach poznałam Darka, mojego sąsiada z góry i wybawcę. Nie przypuszczałam wtedy nawet, że ta drobna historia zmieni się w coś więcej. Po wspólnej herbacie przyszedł czas na kino. Potem było kilka wspólnych kolacji i wiele wypadów za miasto, Była także wzajemna pomoc przy urządzaniu naszych dwóch mieszkań. I wreszcie… pierwsza wspólna noc na jego nowej kanapie.

Z nikim jeszcze nie czułam się tak dobrze jak z Darkiem. Nasze uczucie rodziło się powoli. On również został oszukany i nosił w sobie zadrę, ale wspólnym wysiłkiem pokonaliśmy te lęki.
– Jesteś moim słońcem, wszystkim, co najważniejsze – mówił mój ukochany.
Kiedy więc po roku znajomości poprosił mnie o rękę, nie odmówiłam.
– Chyba wystarczająco się poznaliśmy, żeby sobie zaufać – stwierdził, wsuwając mi na rękę piękny pierścionek.
– A ja cię kocham nad życie.
– Ja ciebie też! I oby zawsze tak było!
– rzuciłam mu się na szyję.
Przygotowując się do ślubu, żartowaliśmy, że powinniśmy zaprosić na niego naszego pana Mariusza, bo się poznaliśmy dzięki jego kulawym zalotom.
– Gdyby nie on, nie byłoby nas. Nie byłoby tego wszystkiego – śmialiśmy się, wypisując dla niego zaproszenie.
Ale dostanie je tylko na nasz ślub. Może nawet przyjdzie do kościoła…

Więcej prawdziwych historii:
„Myślałam, że się przyjaźnimy, a ona powiedziała mojemu mężowi o moim romansie. Żmija zniszczyła mi małżeństwo”
„Żona zabrała całe nasze pieniądze i kosztowności. Czyżby dowiedziała się o moim romansie?”
„Musiałem wybierać między życiem żony a dziecka. Nikomu nie życzę, by musiał podejmować taką decyzję...”

Redakcja poleca

REKLAMA