Prawdziwa historia - Życie po życiu - Śmierć kliniczna

niebo fot. Fotolia
Liliana była po drugiej stronie... widziała niebo. Jej życie się zmieniło
/ 30.03.2017 10:17
niebo fot. Fotolia

Potwierdzam: jest życie po życiu. Udało mi się dotrzeć na tamtą stronę. I już nie czuję się tak przeraźliwie samotna i opuszczona. Spotkałam ją tam!

Widziała mnie, coś mówiła… muszę do niej wrócić! inaczej zeżre mnie tęsknota. Zawsze byłam bardzo związana z mamą. To do niej przychodziłam ze wszystkimi dziecięcymi problemami; to jej wypłakiwałam się w rękaw, gdy jako nastolatka przeżywałam pierwsze zawody miłosne. Nie zmieniło się to nawet wtedy, gdy dorosłam i zaczęłam samodzielne życie. Kiedy było mi źle lub coś mi nie wychodziło, natychmiast wsiadałam w samochód i jechałam do mamy. A ona przytulała mnie, pocieszała, wspierała. 

Dwa lata temu mama zmarła. Jeszcze poprzedniego dnia byłam u niej na obiedzie – rozmawiałyśmy, śmiałyśmy się – a następnego dostałam wiadomość, że pogotowie zabrało ją do szpitala z rozległym zawałem. Nie mogłam w to uwierzyć. Nigdy przecież nie narzekała na zdrowie. Łudziłam się jeszcze, że z tego wyjdzie, lecz gdy dotarłam na miejsce, już nie żyła. Nawet nie zdążyłam się z nią pożegnać. Byłam wściekła na los, że zabrał mi ją tak nagle. Śmierć mamy była dla mnie strasznym ciosem. Wpadłam w depresję.

Nie mogłam normalnie funkcjonować

Całymi dniami leżałam w łóżku i płakałam. Nie miałam siły chodzić do pracy, z nikim rozmawiać. Przerażały mnie kroki na schodach, pukanie do drzwi, dzwonki telefonu. Pamiętam, że marzyłam wtedy tylko o jednym: ukryć się przed światem w jakimś ciemnym kącie, gdzie nikt nie będzie niczego ode mnie chciał. 

Nie chcę ochrzcić swojego dziecka, czy to takie straszne?

Przyjaciele namówili mnie na leczenie. Broniłam się długo, utrzymując, że to nie ma sensu, ale się uparli. Zwłaszcza Beata.  – Nie będę dłużej patrzeć, jak zapadasz się w czarną otchłań – oświadczyła mi kategorycznym tonem któregoś dnia. Tak za mną chodziła, tak mnie męczyła, że w końcu zgłosiłam się do poradni psychologicznej. I całe szczęście, bo inaczej pewnie by już mnie nie było na tym świecie. 

Pobyt w szpitalu, psychoterapia i wreszcie leki przyniosły pewne efekty. Czułam się coraz lepiej, powoli wracała mi chęć do życia. Po roku wróciłam do rzeczywistości. Myślę jednak, że ostatecznie udało mi się pokonać chorobę za pomocą medytacji i autohipnozy. Wprowadzałam się w trans raz dziennie, niedługo przed snem. Nie wiem, co się ze mną wtedy działo, ale było mi tak dobrze, że wcale nie miałam ochoty wracać do teraźniejszości. Jednak wracałam. Czułam się wtedy silniejsza i spokojniejsza. Któregoś dnia, gdy po raz kolejny wprowadziłam się w ten stan, stało się coś dziwnego.

Otworzyła się w mojej głowie jakaś furtka. Trafiłam do nieznanej mi krainy, w której wszystko falowało, migotało, zmieniało barwy. Wokół mnie krążyły zwiewne, niematerialne istoty o płynnych konturach. Wydawało mi się, że nie mają wobec mnie złych zamiarów. Nagle wśród nich pojawiła się moja mama. Zauważyłam, że jest zdenerwowana. Coś do mnie mówiła, ale nie miałam pojęcia co. Wytężałam słuch i nic. Byłam załamana. Gdy ocknęłam się z transu, aż się popłakałam. Od razu zadzwoniłam do Beaty.  – Spotkałam mamę… Ale nie mogłam z nią porozmawiać. Nie umiałam jej zrozumieć – chlipałam w słuchawkę.  – Uspokój się! Przecież wiesz, że to niemożliwe. Ciągle za nią tęsknisz i twój mózg płata ci figle. Błagam cię, nie nakręcaj się, bo znowu wpadniesz w dołek… Ton jej głosu wskazywał na to, że się zaniepokoiła moimi słowami. – Masz rację, to był tylko sen – powiedziałam, żeby ją uspokoić. – Przepraszam, że zawracam ci głowę. 

Człowiek chce czasem uciec od wszystkiego. Ja tak zrobiłam

Ale tak naprawdę nie dałam się przekonać. Byłam pewna, że udało mi się wejść do świata duchów. I zamierzałam tam wrócić. Bardzo chciałam znów spotkać się z mamą. Następnego wieczoru odbyłam kolejny seans. Zwiewne istoty na szczęście ponownie się pojawiły. W pewnej chwili zorientowałam się, że odbieram słabe echa ich myśli, wspomnień i uczuć. To nie był przyjemny przekaz, lecz nie zwróciłam na to szczególnej uwagi. Skupiłam się na szukaniu mamy. I wreszcie się pojawiła.

Znowu była zdenerwowana. – Słyszysz mnie, córeczko? – zapytała.  – Słyszę, słyszę! Aż podskoczyłam z radości – To dobrze – ucieszyła się, a potem nagle spoważniała. – Po co tu przyszłaś? – Nie wiem… – zaczęłam tłumaczyć. – Tak jakoś wyszło. Nie mam pojęcia jak… Ale jestem szczęśliwa, że…   – Tak? To nie rób tego więcej! – przerwała mi mama. – Ale dlaczego? – jęknęłam zawiedziona. Nie takiej reakcji się spodziewałam. Byłam przekonana, że podobnie jak ja ucieszy się z naszego spotkania. – Bo to niebezpieczne! – usłyszałam. – Niebezpieczne? Chyba żartujesz!

Znalazłam drogę do ciebie i nie zamierzam z niej zawracać

Znowu możemy być razem… Wyciągnęłam ręce, żeby się do niej przytulić, lecz ona się odsunęła.  – Córciu, kiedyś będziemy – zapewniła mnie gorąco. – Jednak nie teraz. – Ale… – Żadnego ale – ucięła zdecydowanie. – Nie dasz sobie z nimi rady!  – Z kim? – No z nimi – odparła niecierpliwie i rozejrzała się wokół. Zrozumiałam, że mówi o otaczających nas istotach. – Z nimi? One nic mi nie zrobią. Są przecież przyjazne i łagodne – uśmiechnęłam się. – To tylko tak wygląda. Uwierz mi. One potrzebują pomocy. Ale ty im nie pomożesz. Za słaba jesteś – stwierdziła i nagle znikła. Ze wszystkich sił próbowałam ja przywołać, jednak już się nie pojawiła.

Mąż umierał, a ja poznałam kogoś nowego. Czy to straszne?

Nie rozumiałam, dlaczego odeszła

Byłam tym tak rozżalona, że aż obudziłam się z transu. W pierwszej chwili chciałam jak zwykle zadzwonić do Beaty, lecz w końcu zrezygnowałam. Znowu pomyśli, że choroba wróciła. Wcale nie zamierzałam zrezygnować z wizyt w zaświatach. Marzyłam, by jak dawniej mama służyła mi radą i wspierała mnie w trudnych chwilach. A skoro nie było jej tu, na ziemi, ja musiałam iść do niej. Zatem następnego wieczoru ponownie wprowadziłam się w trans. Chciałam dokończyć rozmowę z mamą, powiedzieć, jak bardzo ją kocham i jak bardzo jej potrzebuję. 

Bez problemu znalazłam się po drugiej stronie. Szybko zorientowałam się jednak, że coś jest nie tak. Barwy straciły ostrość, światło przybladło. Zwiewne istoty też zachowywały się inaczej. Nie świeciły już jasnym blaskiem. Przypominały raczej mroczne cienie… Na dodatek nie opływały mnie już łagodnie, tylko zaczęły otaczać coraz ciaśniej, prawie się ocierając o moje ciało. Miałam wrażenie, że chcą mną zawładnąć. Nagle poczułam, jak jedna z nich do mnie przywarła. A potem kolejna, i jeszcze jedna. Tego, co się potem stało, nie zapomnę do końca życia…

Czy mogę być w związku z niepełnosprawnym mężczyzną?

Nagle ujrzałam w swojej głowie przerażające obrazy. Najpierw dziewczynę o ciemnych oczach i czarnych włosach. Mówiła, że ktoś ją skrzywdził: siedziała zamknięta w ciemnym pokoju, była bita, gwałcona a w końcu zatłuczono ją na śmierć. Zaraz potem pojawił się chłopak potrącony przez samochód. Kierowca odjechał, a on powoli się wykrwawiał w samotności. I wreszcie mężczyzna wypchnięty z okna. Kurczowo trzymał się framugi, błagał o życie, lecz jego morderca był niewzruszony. Uderzył go w palce łomem. No i biedak poleciał w dół. Zanim roztrzaskał się o chodnik, krzyczał rozpaczliwie…

Wszystkich łączyło jedno: ich mordercy nigdy nie zostali złapani i ukarani. Wszystkie ofiary tych okrutnych zbrodni chciały, żebym to ja wymierzyła sprawcom sprawiedliwość. 

Byłam przerażona. Próbowałam tłumaczyć duchom, że nie mogę im pomóc, że jestem tylko zwyczajną, zagubioną kobietą. Nie słuchały. Naciskały coraz mocniej, oplatały mnie swoimi emocjami. Wręcz czułam ich ból, strach, bezradność… To było nie do wytrzymania.  – Mamo, ratuj! – wrzasnęłam rozpaczliwie ostatkiem sił. I wtedy się pojawiła. Jej aura była zniekształcona, ledwie ją słyszałam, ale była.  – Dziecko, uciekaj! Dasz radę! I pamiętaj, zawsze jestem przy tobie! – krzyczała. Skupiłam się, zebrałam wszystkie myśli  – i się… obudziłam.

Byłam sama, w swoim mieszkaniu. Bezpieczna…

Po tamtym wydarzeniu nigdy już nie próbowałam przenosić się w zaświaty. Na wszelki wypadek zrezygnowałam z medytacji i autohipnozy. Oznaczało to ostateczne pożegnanie z mamą, ale przyjęłam je bez słowa sprzeciwu. Nie muszę z nią rozmawiać, by wiedzieć, że nade mną czuwa…

Mam 24 lata i jestem prawiczkiem. Cieszę się, że czekałem!

Redakcja poleca

REKLAMA