„Moja żona to niewierna kłamczucha. Nakryłem ją z kochankiem w naszym mieszkaniu. Płakała i mówiła, że to moja wina”

Kobieta, która zdradza męża fot. Adobe Stock
„Zdradzała mnie na naszej nowej skórzanej kanapie, przed naszym wypasionym telewizorem. Ależ ja byłem głupi… Myślałem, że to dla mnie tak się stroi, maluje i perfumuje”.
/ 15.02.2022 10:20
Kobieta, która zdradza męża fot. Adobe Stock

Uparłem się na sprzedaż naszego mieszkania i tak wylądowałem w tej dziurze. Rozejrzawszy się niechętnie po nowym lokum, zakląłem kilka razy. Użyłem najbardziej obelżywych słów, jakie znałem. Tylko w ten sposób mogłem opisać swoje uczucia do żony. Ach, przepraszam, do byłej żony.

Jak mogłem dać się omamić komuś takiemu?!

Przez cały okres narzeczeństwa i sześcioletniego małżeństwa widziałem wyłącznie jej zalety, które – bądźmy szczerzy – ograniczały się głównie do bujnych krągłości jej ciała. Nie patrzyłem na jej charakter, a powinienem. Bo okazała się kłamliwą, niewierną zdzirą. Byłem idiotą. Życie dało mi lekcję, której nigdy nie zapomnę. Tata często powtarzał, że należy uczyć się na błędach. Mawiał, że gorycz doświadczeń pozwala dostrzec prawdziwe oblicze świata. No tak… Dostrzegłem to oblicze dwa lata temu. Wróciłem do domu z podróży służbowej dzień wcześniej, niż zapowiadałem.

Otworzyłem drzwi, szczerząc się jak dureń, na myśl o piątkowym wieczorze z ukochaną żoną. Tymczasem kobieta mojego życia obściskiwała się z naszym sąsiadem. Zdradzała mnie na naszej nowej skórzanej kanapie, przed naszym wypasionym telewizorem. Ależ ja byłem głupi… Myślałem, że to dla mnie tak się stroi, maluje i perfumuje…

Kiedy przypomnę sobie, jak płakała, jak przepraszała, jak błagała, żebym wybaczył jej ten jeden fatalny błąd, chwilę zapomnienia – to śmiech mnie pusty bierze. Śmiała twierdzić, że to też moja wina, bo nie poświęcałem jej dość czasu i uwagi, bo ją zaniedbywałem, bo nawet na seks byłem zbyt zmęczony… Na litość boską. Oczywiście, że nie miałem czasu, skoro musiałem tyrać na te cholerne wycieczki, torebki, narzuty, patelnie, buty i płaszcze. Przecież ona zarabiała grosze w tym swoim biurze. I co dostałem w zamian za poświęcenie? Ciemną kawalerkę i zrujnowane poczucie własnej wartości. O nie, nie.

Już żadna mnie tak nie urządzi

Jeśli w przyszłości trafi się jakaś zainteresowana, od razu ustalimy zasady. Możemy się spotykać, póki jest miło i bez zobowiązań, ale jak się zrobi poważnie, podamy sobie ręce i pożegnamy się jak dorośli ludzie. Z takim podejściem zacząłem swoje nowe, cudowne życie. Nie brakowało mi żonki ani trochę. Nawet się cieszyłem, że nikt mi już nie gdacze nad głową. Mogłem pić, jeść i ubierać się, jak chciałem. No i oczywiście nikt mi nie przyprawiał rogów, co było największym plusem bycia singlem. Nie brakowało mi zapachu jej balsamu do ciała, który przenikał całą pościel. Nie myślałem o jej jasnozielonych oczach, które tak pięknie kontrastowały z oliwkową cerą. Nie rozpamiętywałem chwil, kiedy kładła głowę na mojej piersi i wzdychała słodko… Nie. W ogóle za tym nie tęskniłem. To nie miało już dla mnie żadnego znaczenia. Przecież i tak wszystko było jednym wielkim kłamstwem.

Skupiłem się na pracy, której poświęcałem teraz naprawdę każdą chwilę. Zostawałem po godzinach, oddając życie nowej, krwiożerczej partnerce: korporacji. Po dwóch miesiącach szaleństwa moje wyniki poszybowały w górę i stałem się ulubionym człowiekiem dyrektora regionu. Praca, praca i jeszcze raz praca. Nie lubiłem swojej kawalerki, więc praktycznie zamieszkałem w firmie. Współpracownicy kręcili nosem, bo podbiłem efektywność do absurdalnego poziomu, przez co i oni musieli się bardziej starać. Szło mi tak dobrze, że w trzecim miesiącu awansowałem. Szczerze mówiąc, wcale tego nie chciałem, ale nie wypadało odmówić, skoro awans uważano tu za osiągnięcie na miarę Nobla.

Sukces trzeba oblać. Już miałem zaprosić na piwko paru kolegów z działu, gdy uświadomiłem sobie, że przecież nie mogę pić alkoholu ze swoimi podwładnymi. No pięknie. W nagrodę za ciężką pracę dostałem jeszcze więcej pracy i straciłem kumpli. Znudzony wpatrywałem się w ekran komputera. No dobrze… Przecież zawsze mogę sobie znaleźć nowe towarzystwo do zabawy. Przejrzałem kilka stron i zarejestrowałem się na kilku portalach randkowych. Poczułem się jak dziecko w sklepie z cukierkami.

Brunetki, blondynki, szatynki i rude. Niskie, wysokie, grube i chude. Do wyboru, do koloru. Świetnie. Znajdę kompletne przeciwieństwo Anity, zabawię się, a później znajdę kolejną zdobycz. I jeszcze jedną, i znowu… Zemszczę się na nich wszystkich za moją krzywdę. Może wtedy gorycz zniknie. Zacznijmy od wyglądu. Oczywiście to musiała być blondynka, bo Anita była szatynką. Miała piękne, długie włosy, miękkie i delikatne jak jedwab.

Czasem w nocy, gdy leżeliśmy w łóżku, gładziłem te jej ciemne pasma, rozsypane na poduszce i odcinające się brązem od bieli poszewki. Myślałem wtedy, że tak będzie wyglądał mój raj. Spokojna letnia noc i piękna żona obok. Na wieczność. Naprawdę byłem głupi. Zatem moja przyszła „ofiara” powinna mieć krótkie włosy blond. Przewinąłem parę stron z profilami użytkowniczek portalu i znalazłem kilka kobiet zupełnie niepodobnych fizycznie do mojej byłej żony. Potem skupiłem się na charakterze. Anita była przebojowa i dość śmiała.

Moja nowa koleżanka powinna być subtelnym aniołem

Uznawszy, że wszystkie kobiety, bez względu na temperament, są płytkie i próżne, postanowiłem wybrać stosownie zdjęcia do profilu i wpisać odpowiednie informacje, tak aby zainteresować każdą, do której napiszę. Mogłem nieskromnie uznać siebie za przystojnego gościa, choć nie miałem w arsenale gładkiej buźki aktora z Hollywood ani wyrzeźbionego brzucha.

Wystarczyło jednak wstawić fotkę, na której prezentuję się w nowym, sportowym samochodzie i sukces murowany. U faceta kasa zawsze wynagradzała niedostatki sylwetki i urody. Nieważne, że zdjęcie zrobiono na targach motoryzacyjnych. Żadna kobieta nie wyłapie subtelnych podpowiedzi drugiego planu. Dodatkowo trzeba pochwalić się jakimś niecodziennym męskim hobby. Wstawiłem więc fotkę z zajęć ze wspinaczki i czekałem na odzew.

Po dwóch godzinach moja skrzynka nadal była pusta, więc zacząłem się zastanawiać, w czym tkwi problem. Żadna z kobiet, do których się odezwałem, nie odpisała. Poczułem się dziwnie. Może zasługiwałem tylko na niewierną Anitę? Może żadna inna nie zainteresowałaby się kimś takim jak ja? Te myśli zniknęły, kiedy odkryłem, że największe szanse na to, żeby być zauważonym, mają ci, którzy są bez przerwy zalogowani na portalu. Niewiele kobiet wysłało sensowne wiadomości.

Za najciekawszą uznałem tę od Roberty. Mieszkaliśmy w tym samym mieście, co znacznie ułatwiało sprawę. Lubiła malować akwarelami, ćwiczyła jogę i uwielbiała swoje dwa koty. Miała nie tylko oryginalne imię, ale też ładną buzię i filigranową budowę nastolatki. Inaczej niż posągowa Anita.  Zdjęcia Roberty były skromne. Najwyraźniej myślała, że swoją cichą, acz skomplikowaną naturą podbije serce jakiegoś mistyka z Bieszczad. Stanowiła idealne przeciwieństwo Anity, która ze zwierząt domowych akceptowała jedynie rybki, a z kultury Dalekiego Wschodu znała tylko kaczkę po pekińsku. Po paru dniach gadki o niczym, wykorzystując znajomość kobiecej psychiki, która tak naprawdę bazowała wyłącznie na emocjach, zdołałem namówić Robertę na spotkanie. 

Wybrałem najbardziej snobistyczną restaurację w mieście, wystroiłem się jak paw i ruszyłem na łowy. Zdusiłem w zarodku podrygi sumienia. Żadnej litości. Od dzisiaj będę czerpał z życia garściami, bez względu na przyzwoitość i zasady. Roberta okazała się dokładnie taka, jak sobie wyobrażałem. Zapięta pod szyję, w białej, męskiej koszuli i żółtej, dziwacznej, hipisowskiej spódnicy. Była piękna na swój naturalny, nieco surowy sposób, ale czegoś mi w niej brakowało. Może makijażu? Pomalowała jedynie usta. Mówiła ciekawe rzeczy, jednak nie potrafiłem się zmusić do udzielania równie interesujących odpowiedzi. – Ile czasu minęło od twojego rozwodu?  – zapytała, oparłszy podbródek na dłoni. 

Anita, kiedy chciała się czegoś dowiedzieć, przechylała głowę na prawo. Była niebywale zmysłowa w tym geście. W ogóle była jak ogień. „I niewierna” – przypomniałem sobie.
– Pół roku – odpowiedziałem.
– I już jesteś gotowy na następny związek? – spojrzała na mnie podejrzliwie.
Wzruszyłem ramionami.
– Ach! Jasne. Nie ma mowy o żadnym związku, prawda? – uśmiechnęła się.
– Jestem otwarty na to, co przyniesie mi przyszłość – oznajmiłem dumnie.
– Czyżby? - W jej szarych oczach nie znalazłem cienia zrozumienia, wyłącznie rozczarowanie.
– Ja po rozwodzie zmieniłam fryzurę i zostałam wegetarianką – powiedziała. Spłoszony, zacząłem się rozglądać na boki, szukając jakiegoś ratunku. – Zmieniłam wiele rzeczy, ale nie dlatego, że mój były lubił długie włosy i steki na obiad. Przez małżeństwo przestałam być sobą. Rozwód pozwolił mi odzyskać dawną siebie. Stał się nowym początkiem. Z tobą to jednak zupełnie inna historia.
– Aha – przytaknąłem, zastanawiając się, czy wyjdę na tchórza, jeśli wstanę od stołu i ucieknę bez słowa pożegnania.
– Rozwód to dla ciebie życiowa porażka, niemal tragedia, z którą nie umiesz się pogodzić – ciągnęła. – Żal mi ciebie. Próbujesz zacząć od nowa, chcesz być inny, ale jesteś w tym strasznie sztuczny. Bo to przed rozwodem byłeś szczęśliwy…
– Okej. Chyba nie chcę tego słuchać.

Nie zatrzymywała mnie, kiedy wstałem od stolika. Rzuciłem na stół parę banknotów i wyszedłem. Nogi same mnie gdzieś niosły, a ja zastanawiałem się, czemu słowa akwarelowej kapłanki z internetu tak bardzo mnie zdenerwowały. Byłem silnym mężczyzną. Wiedziałem,  że chcę być szczęśliwy. Wiedziałem, też że… kocham tylko jedną kobietę i nigdy nie pokocham żadnej innej. Z nikim innym szczęścia nie znajdę. Wybaczyłbym jej wszystko… Czemu więc tego nie zrobiłem?! Zatrzymałem się, zaskoczony tym, co właśnie powiedział mój wewnętrzny głos.

Głos, którego wcześniej nie chciałem słuchać

Wolałem kierować się dumą, urazą, goryczą. Z jeszcze większym zdziwieniem zdałem sobie sprawę, że dotarłem na osiedle, na którym obecnie mieszkała Anita. Restauracja, którą wybrałem na spotkanie z Robertą, znajdowała się w sąsiedztwie mieszkania mojej byłej żony. Czy to tylko zbieg okoliczności, czy sprawka mojej podświadomości?

Anita wprowadziła się do kawalerki swojej siostry, która na jakiś czas wyjechała do Kanady. Zastanawiałem się, czy ją zastanę, a jak zastanę, to co jej powiem, jak zacznę rozmowę. Nie widziałem Anity od rozprawy. A jeśli poznała jakiegoś faceta? Była taka piękna, zjawiskowa, jedyna na świecie…

Niepewnie zapukałem do drzwi. Bałem się, że robię błąd. Zdrady nie można wybaczyć, bo kto raz zdradził, zdradzi znowu. Tak mawiał mój ojciec, który nigdy nie wybaczył mojej matce tego, że miała romans. Nie pozwolił jej wrócić, choć nigdy nie związał się z nikim innym. A kiedy mama umarła, niemal zamieszkał na cmentarzu. Więc może się mylił? Może trzeba było wybaczyć, zamiast karać i ją, i siebie? Bo prawdziwa miłość zniesie i wybaczy wszystko… Nagle stanęła przede mną Anita.

Obcięła włosy i bardzo schudła, ale jej oczy nadal były zielone i przepiękne. Choć teraz przeraźliwie smutne. Patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Nie wiedziałem, jak zacząć, co powiedzieć. Ona jednak doskonale mnie znała. Wiedziała, po co przyszedłem. Po jej policzkach potoczyły się łzy. Pociągnęła nosem jak dziecko. Nie mogłem jej nienawidzić. Nie mogłem o niej zapomnieć. Nie mogłem jej nie kochać.
– Przepraszam cię, Paweł. – wyszlochała.
Ostrożnie przytuliłem ją do siebie. Tego mi było trzeba. Tylko tego.

Czytaj także: „Mój ojciec ma 51 lat i romans z dziewczyną, która ma 21 lat. A moja biedna mama niczego się nie domyśla”„Poślubiłam wdowca z dwiema córkami i... wredną matką zmarłej żony, która buntuje przeciwko mnie dzieci”„Moja żona jest w ciąży, ale nie ja jestem ojcem. Nie sypiam z nią od 2 lat”

Redakcja poleca

REKLAMA