„Od lat zajmuję się mężem w śpiączce, który pewnie nigdy się nie obudzi. Ja chcę być z kimś innym i normalnie żyć”

Mężczyzna w śpiączce fot. Adobe Stock
„Nawet nie wiem, kiedy minęły kolejne miesiące. W pierwszą rocznicę wypadku męża wreszcie dotarło do mnie, że on naprawdę może się nigdy nie obudzić”.
/ 13.01.2022 12:50
Mężczyzna w śpiączce fot. Adobe Stock

 Wróciłam do domu kompletnie wykończona. Ciężki dzień w pracy nieźle dał mi w kość, potem jeszcze byłam u Jurka, a teraz marzyła mi się tylko ciepła kąpiel. W myślach nalewałam już do wanny płynu pachnącego wanilią, gdy zadzwonił telefon.

Na wyświetlaczu wyświetliło się imię Adam, a moje serce odruchowo zabiło mocniej. Nacisnęłam jednak „Odrzuć połączenie” i poszłam do łazienki. Łzy same cisnęły mi się do oczu. „Stara, a głupia! – syknęłam w myślach. – Coś ty sobie myślała?! Że nic się nie dzieje? Oczywiście, że się dzieje!”. Ciepła kąpiel nie przyniosła ukojenia. Przed oczami ciągle majaczył mi Jurek, mój mąż. Człowiek, którego kocham od 20 lat, czyli od chwili, gdy w liceum dołączył do mojej klasy.

Dokładnie pamiętam dzień, w którym dosiadł się do mojej ławki, a moje nastoletnie serce zabiło mocniej. W sekundę wiedziałam, że przepadłam. Jurek był moją pierwszą miłością. Mężczyzną, któremu oddałam serce, ciało i duszę. W zamian dostałam to samo. Wzięliśmy ślub jeszcze na studiach. Gnieżdżąc się w wynajętym mieszkanku, marzyliśmy o domku za miastem i gromadce dzieci.

Czas płynął, skończyliśmy studia, zaczęliśmy pracę i powoli zaczęliśmy spełniać nasze marzenia. Oczywiście proza życia też nam się dała we znaki, ale miłość nigdy nas nie opuściła. Ciągle patrzyłam na tego szarookiego mężczyznę oczami zakochanej, młodej dziewczyny i nie przeszkadzał mi w tym ani kredyt, ani nuda codzienności, ani nawet to, że latami staraliśmy się o dziecko. – Chyba powinniśmy pogodzić się z tym, że już zawsze będziemy sami – powiedział kiedyś mąż, biorąc mnie w objęcia, a ja wtuliłam twarz w jego koszulę i westchnęłam. – A może… adoptujemy jakieś maleństwo? – zapytałam z nadzieją, a Jurek po chwili milczenia powiedział powoli: – To jest jakiś pomysł… Mamy tyle miłości, że możemy się nią z kimś podzielić – uśmiechnął się, a po moim sercu rozlało się ciepło. – Kochanie, zaczynamy się starać zaraz po przeprowadzce. – klasnął w dłonie. 

Przeprowadziliśmy się do wymarzonego domu kilka tygodni później i zgodnie z naszym postanowieniem zaczęliśmy starania o adopcję dziecka. Mieliśmy spory dom, oboje nieźle zarabialiśmy, więc wydawało się nam, że to wystarczy. Okazało się jednak, że to nie takie proste. Zaczęło się ganianie za formalnościami, wywiady, testy psychologiczne i kursy. Nasza cierpliwość została wystawiona na ciężką próbę, ale nie mieliśmy wątpliwości, że chcemy wytrwać. I wtedy, pewnego dnia, ku mojemu najwyższemu zdziwieniu usłyszałam od swojego ginekologa: – Gratuluję, jest pani w ciąży. – Jak… jak to? – wyjąkałam. – Na pewno? – Na pewno – pokiwał głową, a ja nie  mogłam uwierzyć, że to się stało.

Biegłam do domu uskrzydlona. Byłam przekonana, że nie wycofamy się z planów adopcji, więc oczami wyobraźni już widziałam nas w roli rodziców dwóch szkrabów. Nic złego nie przeczuwałam, bo dlaczego bym miała przeczuwać? Dopiero gdy pod drzwiami domu zastałam zapłakaną siostrę Jurka, niepokój ścisnął moje serce.
Jurek miał wypadek, jest w szpitalu, nie odbierałaś telefonów, więc przyjechałam – szlochała, a pode mną ugięły się nogi.

Do dziś zastanawia mnie, jak wszystko może się zmienić w ciągu jednej zaledwie chwili… Jak bezwolna lalka dałam się zaprowadzić do samochodu, gdzie czekał jej mąż. W drodze do szpitala nikt się słowem nie odezwał, cisza aż dzwoniła w uszach. 

Na miejscu bałam się przekroczyć próg sali – czułam, że od tej chwili nic nie będzie już takie samo. Miałam rację. Na OIOM-ie, podłączony do tysiąca rurek nie leżał mój mąż, tylko jakiś obcy, wymizerowany mężczyzna. Zobaczyłam go i poczułam, jakby ktoś kopnął mnie z całej siły w brzuch. Jak zza szklanej ściany docierał do mnie głos lekarza, który mówił o śpiączce, o tym, że nie potrafią określić zakresu uszkodzeń mózgu i że trzeba czekać. W końcu zemdlałam. Obudziłam się w szpitalnej sali, nade mną pochylała się zatroskana pielęgniarka, niemal w tej samej chwili poczułam ból w podbrzuszu…Wystarczyło, żebym zobaczyła jej oczy, by zrozumieć, co się stało. Poroniłam.

Moje serce rozpadło się na milion kawałków, łzy popłynęły po policzkach. – Ciii, nie płacz, musisz być silna. Twój mąż bardzo cię potrzebuje. Jeszcze zdążycie mieć dziecko, kiedy się obudzi i dojdzie do siebie – mówiła, głaszcząc mnie po dłoni, a ja wiedziałam, że tak się nie stanie. Modliłam się, żeby to wszystko okazało się tylko koszmarnym snem.

Kolejne dni przeżyłam jak w letargu. Czuwałam przy mężu dzień i noc, wypatrując choćby najmniejszych oznak nadchodzącego przebudzenia. Czytałam mu, mówiłam do niego albo po prostu godzinami się w niego wpatrywałam, zaklinając go, żeby na mnie spojrzał. Wszystko na nic. Mijały dni, a lekarze coraz częściej wspominali, że szanse na przebudzenie maleją. Nie chciałam ich słuchać, to nie mogła być prawda. Gdy po raz pierwszy lekarz powiedział mi, że mój mąż jest w stanie wegetatywnym i nie wiadomo, czy w ogóle z tego wyjdzie, zrobiłam mu awanturę, a Jurka zabrałam do innego szpitala. Tam usłyszałam to samo. Poruszyłam niebo i ziemię. Szukałam wybitnych specjalistów, leków, a nawet bioenergoterapeutów. Ale Jurek nadal był ze mną jedynie ciałem.

Nawet nie wiem, kiedy minęły kolejne miesiące. W pierwszą rocznicę wypadku męża wreszcie dotarło do mnie, że on naprawdę może się nigdy nie obudzić. Postanowiłam jednak o tym nie myśleć. Jeszcze nie. Chciałam walczyć. – Wyciągnę cię z tego – szeptałam mu do uch. – Nie możesz mnie tak zostawić.… Czas płynął i nie przynosił zmian.

Moje życie stało się jedną wielką rutyną

Musiałam wrócić do pracy, więc mężowi znalazłam placówkę, w której miał dobrą opiekę. Był ubezpieczony również na wypadek ciężkiej choroby, więc było mnie na to stać. Każdy mój kolejny dzień wyglądał jak poprzedni. Rano praca, potem pędem do Jurka, a wieczorem szukania nowinek medycznych. Odsunęłam się od znajomych, nie umiałam spotykać się z przyjaciółmi. Uznałam, że moje miejsce jest przy mężu. To jemu codziennie opowiadałam, co się tego dnia działo, i zwierzałam się z rozterek albo opowiadałam osiedlowe plotki. Naprawdę wierzyłam, że mnie słyszy. Wieczorem kładłam się spać w pustym domu i marzyłam, że gdy Jurek się obudzi, wszystko wróci do normy.

Na samą myśl o tej godzinie szczęścia, kiedy gnałam do męża powiedzieć mu o ciąży, z mojej piersi natychmiast wyrywał się szloch. Zmieniały się pory roku, mijały miesiące i lata – i nic. Jurek czasem poruszył ręką, czasem ziewnął albo otworzył oczy, ale choć wciąż były szare, nie widać w nich było przebłysku świadomości. To były jedynie odruchy fizjologiczne, jak mówili lekarze… I tak trwałam w zawieszeniu przez ostatnich 7 lat. A w moim życiu pojawił się Adam… Zaczął pracę w mojej firmie rok temu. Nawet na niego nie spojrzałam.Byłam zaabsorbowana swoimi sprawami. On jednak wyraźnie zabiegał o moją uwagę. Cierpliwie zagadywał, okazywał zainteresowanie i patrzył na mnie w taki sposób… jak od wieków nie patrzył na mnie nikt.

Pamiętam, gdy zauważyłam to pierwszy raz, zobaczyłam w jego oczach jakąś iskrę i spłonęłam rumieńcem. Już dawno zapomniałam, jak to jest – komuś się podobać. Chwilę później przygniotło mnie wielkie poczucie winy. „Jesteś mężatką, twój mąż leży w śpiączce, a ty oglądasz się za innymi? Co z ciebie za człowiek?!” – zganiłam się. Jednak coraz częściej łapałam się na tym, że czekam na ciepły uśmiech Adama i jego relację z filmu, który ostatnio oglądał… – Słuchaj, mam dwa bilety do kina na dzisiaj. Może ze mną pójdziesz? – zaproponował któregoś dnia Adam. Wiedziałam, że powinnam odmówić i tradycyjnie iść do Jurka, a jednak odpowiedziałam na jednym wydechu: – Chętnie, dawno nie byłam w kinie.

Natychmiast po wypowiedzeniu tych słów w mojej głowie pojawiła się myśl, że nie mogę tego zrobić, ale ją odrzuciłam. „To nic takiego, to tylko film” – powtarzałam sobie tak długo, aż sama w to uwierzyłam. Po raz pierwszy od wieków moje popołudnie wyglądało inaczej. Poczułam namiastkę normalności. Na chwilę zapomniałam o swoim smutnym życiu i byłam po prostu „tu i teraz” w sali kinowej. Miałam szczęście. Nie dość, że przebywałam w miłym towarzystwie, to jeszcze film był piękny. Już zapomniałam, że można się tak wzruszyć. – Bardzo mi się podobało – westchnęłam po wyjściu z seansu. – Film był super! – Aha! Cieszę się, że go ze mną obejrzałaś – odparł Adam i uśmiechnął się do mnie tak, że mnie, dojrzałej kobiecie, zmiękły kolana. – Muszę już lecieć, do zobaczenia w pracy – rzuciłam i spanikowana uciekłam do pierwszego lepszego tramwaju. 

Zapewne zrobiłam z siebie idiotkę, ale pomyślałam, że może to nawet lepiej. Nie powinnam brnąć w tę znajomość… Chciałam unikać Adama, naprawdę, ale pokusa była zbyt silna. Jego towarzystwo sprawiało mi przyjemność. Przy nim czułam, że jestem kimś więcej niż tylko żoną męża w śpiączce. Po raz pierwszy od wieków rozmawiałam z kimś o filmach, książkach i swoich przemyśleniach i nie musiałam odpowiadać na krępujące pytania w stylu: „Czy u Jurka nastąpiła poprawa?” czy „Naprawdę myślisz, że on się obudzi?”. Bo tak, niestety, wyglądała większość moich spotkań ze znajomymi czy rodziną. Cały czas oszukiwałam się, że to tylko przyjaźń, choć gdzieś na dnie mojej duszy czaił się niepokój. Gdy tylko pojawiała się myśl, że między mną a Adamem mogłoby wydarzyć się coś więcej, zaraz poczucie winy przygniatało mnie z siłą głazu o wadze tony.

Przy tym niepostrzeżenie Adam stał się kimś bardzo ważnym w moim życiu i czułam, że ja również jestem dla niego ważna.  W końcu zdobyłam się na odwagę i opowiedziałam mu swoją historię. Podskórnie czułam, że nie mogę tego przed nim zatajać. – Podobasz mi się. Dzięki tobie znowu czuję, że żyję. To dla mnie naprawdę ważne, ale… – zawahałam się – mogę ci zaoferować tylko przyjaźń – tak zakończyłam moją opowieść, a on spojrzał na mnie wzrokiem pełnym takiego bólu, że z trudem nad sobą zapanowałam, żeby go nie przytulić. – Cóż… w takim razie to musi mi wystarczyć – powiedział z trudem.

Uznałam, że sytuacja stała się jasna. Poczułam się usprawiedliwiona. Dzięki tej rozmowie udało mi się na jakiś czas przegonić poczucie winy. Spotykałam się z Adamem, czasem zawoził mnie do Jurka. Kiedyś spotkaliśmy tam siostrę mojego męża. – A co to za facet? – zapytała Sabina, bo widziała, jak wysiadam z auta Adama. – To tylko przyjaciel – odparłam, ale nagle poczułam się tak, jakbym robiła coś złego. Sabina spoważniała, ujęła moją dłoń. – Kocham mojego brata i wiem, że ty też go kochasz, ale szanse, by kiedykolwiek się obudził, są marne. Jesteś jeszcze młoda, nie powinnaś być całe życie sama.

Jurek też by tego nie chciał

On na pewno chce, żebyś była szczęśliwa… – spojrzała mi w oczy. – Przestań. Mam męża – żachnęłam się i usiadłam przy Jurku, ujmując go za rękę i dając znak, że temat jest zakończony.  Sabina tylko westchnęła i wyszła. Jednak ta rozmowa bardzo mnie poruszyła. „Może rzeczywiście nie robię nic złego?” – zaczęłam się zastanawiać.  Spojrzałam na Jurka. – Naprawdę chcesz mojego szczęścia?  – spytałam, ale nie uzyskałam odpowiedzi.

Biłam się z myślami. Wiedziałam, że igram z ogniem, ale nie potrafiłam przestać, nie umiałam zrezygnować z Adama. No i dziś to się stało… Adam mnie pocałował. Po prostu wziął mnie w ramiona i złożył na moich ustach czuły pocałunek. W pierwszej chwili mu się poddałam; poczułam, jak rozpływam się się w jego objęciach. Zaraz jednak odskoczyłam od niego jak oparzona.  – Dlaczego to zrobiłeś?! – krzyknęłam. – Przepraszam, chyba nie umiem być tylko twoim przyjacielem – spojrzał mi w oczy, a ja odwróciłam się na pięcie i uciekłam. Łzy płynęły mi po twarzy przez całą drogę do domu. A potem długo myślałam, leżąc w wannie. Przed oczami przesuwały mi się obrazy z przeszłości: ja i Jurek w liceum, ja po wypadku Jurka, ja i Adam w kinie… Nagle dotarło do mnie, że to przy Adamie uśmiechnęłam się po raz pierwszy od lat. „Jurek chciałby, żebyś była szczęśliwa” – w mojej głowie zabrzmiał głos Sabiny.

Wzięłam głęboki oddech: dość kąpieli i rozmyślań. Wreszcie poczułam, że wiem, co robić. I nagle nagle spłynął na mnie cudowny spokój. Wzięłam do ręki telefon. Szybko wybrałam numer Adama, jakbym się bała, że się rozmyślę. – Przyjedź, ja też nie chcę być tylko twoją przyjaciółką – powiedziałam, kiedy tylko w słuchawce zabrzmiał jego głos.

Czytaj także: „Za miesiąc mój ślub, ale ja kocham innego. Żeby uprawiać seks z narzeczonym, muszę wcześniej się napić wina”„Miałam raka, straciłam dwie piersi i męża, który mnie kochał, dopóki byłam zdrowa”„Wychowuję nie swoje dziecko. Żona mnie zdradziła i zaszła w ciążę z... moim bratem”

Redakcja poleca

REKLAMA