Miłość z portalu randkowego - prawdziwa historia Sabiny

Z życia wzięte fot. Fotolia
Chyba zrobię listę moich sercowych klęsk. Z opisem, skąd się wzięły. Analiza i wnioski. Tylko co dalej?
/ 24.10.2016 05:00
Z życia wzięte fot. Fotolia

Kiedy w młodości marzyłam o wielkim uczuciu, nie przypuszczałam, że tak trudno będzie mi znaleźć ukochanego mężczyznę. Młoda dziewczyna wyobraża sobie, że pewnego dnia przyjedzie po nią rycerz na białym koniu i olśni ją swoją urodą, intelektem, poczuciem humoru. Jest przekonana, że gdzieś czeka na nią ten jedyny, ten, który jest jej pisany. A potem lata lecą, a ona marnuje życie na jakichś nieudaczników. Wiąże się z chłopakami, którzy nie dorośli jeszcze do miłości, albo daje się uwieść tym, którym zależy tylko na seksie.

Tak właśnie było ze mną. Zbliżałam się do trzydziestki i ciągle byłam sama. Za to mogłam się pochwalić całą kolekcją nieudanych związków.

Największym rozczarowaniem był Rafał. Przystojniak, który wydawał się zakochany we mnie po uszy. Był uroczy, miły, słodki, czuły i ciągle powtarzał, że poważnie traktuje nasz związek. Niepokoiło mnie tylko to, że nigdy nie rozstawał się ze swoim telefonem. Brał go ze sobą nawet do toalety! Był bardzo tajemniczy – miał swoje sekrety, a wszystkie moje pytania zbywał półsłówkami. W końcu okazało się, że jego wymówki służą ukrywaniu przede mną drugiej kobiety.

Jak poznałem moją żonę?

Potem spotkałam Szymona, początkującego przedsiębiorcę, który miał sklep z telefonami komórkowymi. Marzyła mu się cała sieć takich punktów. Droga na szczyt była jednak stroma i wyboista, więc ciągle musiałam go dofinansowywać. Regularnie pożyczał ode mnie pieniądze. Zostawił mnie, gdy zażądałam spłaty chociaż części zainwestowanych w niego funduszy.
Następny był Jurek. Bardzo miły, porządny, poukładany chłopak. Niestety, zdecydowanie zbyt spokojny, zbyt uległy... Nie miał własnego zdania i nie potrafił podejmować decyzji.
Gdy w końcu miałam go dość i wyjaśniłam mu, że jest dla mnie zbyt delikatny – zaczął... przepraszać mnie za swoją wrażliwość! Poczułam się winna, ale też podwójnie zniechęcona.

Mój komputer zaczął się dziwnie zachowywać

Takich opowiastek mam w zanadrzu sporo. Był Boguś, miłośnik telewizji, i Czarek z nieświeżym oddechem. Był zakochany w swojej mamie Krystian i Michał, który po każdym wyjściu na siłownię rozbierał się do bielizny i przez piętnaście minut prężył muskuły przed lustrem. Po tych wszystkich chłopakach, po tych latach rozczarowań i rozstań, doszłam do wniosku, że już więcej próbować nie będę. Koniec z szukaniem drugiej połówki.

Ale po roku marzenia wróciły. Postanowiłam więc szukać w internecie. Zabrałam się do tego z nowym zapałem. Założyłam sobie profile na kilku portalach randkowych. Zamieściłam tam dokładny opis swoich zainteresowań, napisałam, kogo szukam i jakie są moje oczekiwania. Dodałam też zdjęcie – jestem dość atrakcyjną dziewczyną i nie mam się czego wstydzić. Koleżanki podpowiedziały, że jeśli chcę dostać dużo propozycji, muszę dołączyć fotografię.
Miały rację. Już pierwszego dnia dostałam od panów tyle wiadomości, że nie byłam w stanie ich wszystkich przeczytać jednego wieczoru.
Wtedy dotarło do mnie, że nie powinnam była korzystać z aż tylu portali. Że wystarczyłby jeden albo dwa.

Zarejestrowałam się na tylu portalach randkowych, że wiadomości od różnych facetów zalały mnie niczym jakieś tsunami.

Musiałam się przez te wiadomości przekopać. Brnęłam więc po kolei przez listy od różnych facetów i z każdą kolejną godziną wpadałam w coraz większe przygnębienie. Na dziesiątki, a właściwie setki zaczepek, tylko kilka wzbudziło moją ciekawość. Nie muszę też chyba dodawać, że pełno było takich, po których przeczytaniu czułam się zbrukana i zniesmaczona. Tak jest – na tego typu portalach nie brakuje bardzo bezpośrednich mężczyzn.
Wybrałam kilka najciekawszych wiadomości, rozesłałam odpowiedzi i czekałam na reakcję. Po jakimś czasie zaczęły przychodzić mejle, a jednocześnie... mój komputer zaczął wariować. Same z siebie wyskakiwały jakieś sprośne powiadomienia, przeglądarka internetowa nie chciała się uruchomić, a co jakiś czas na ekranie pojawiało się ostrzeżenie, że system zaraz się wyłączy i trzeba pozamykać wszystkie ważne programy.

Z godziny na godzinę komputer szalał coraz bardziej. W końcu nie dało się na nim pracować, a właściwie flirtować, bo do tego ostatnio mi służył.
Musiałam wezwać pomoc. Nazajutrz zadzwoniłam po informatyka.
– A co się dzieje? – spytał.
– Wszystko! – jęknęłam.
– Nie może się dziać wszystko. Zawsze dzieje się coś. Próbowała pani wyłączyć i włączyć komputer?
No wiecie co!
– Czy pan ma mnie za idiotkę?
– Ja nie oceniam ludzi. Ja tylko naprawiam komputery.
– Rozumiem. Nieważne. O której może pan u mnie być? – westchnęłam.
– O osiemnastej.
– Dobrze, do zobaczenia.

Bo miłość zaczyna się... po rozwodzie!

Już mnie zdenerwował. Czy ci informatycy zawsze muszą być tacy irytujący? Czy w ogóle faceci muszą być tak beznadziejni?! Byłam zrezygnowana. Impertynencja tego fachowca jeszcze bardziej mnie przygnębiła.
W domu czekałam na niego już mocno podminowana. Pewnie nie obejdzie się bez chamskich uwag, że kobieta nie potrafi zadbać o komputer. I zalewu fachowej terminologii, żeby tylko mnie ogłupić. Do tego martwiłam się o cenę usługi.
W końcu – dzwonek. Otworzyłam drzwi. W progu stał szczupły facet, wysoki jak tyczka, o długim, zakrzywionym nosie i z jakimś takim dziwnym, wilczym spojrzeniem.
– Pani dzwoniła? – zapytał tylko.
– Jeśli w sprawie komputera, to tak.

O nie! Skąd on wie takie rzeczy? Co za obciach!

Wszedł do mieszkania, nie czekając na zaproszenie. Musiałam się odsunąć, bo chybaby mnie staranował. Spojrzał na mnie pytająco, a ja wskazałam dłonią pokój z komputerem. Zapytałam, czy się czegoś napije, ale odmówił. Położył swoją torbę z laptopem na podłodze i siadł na krześle przy biurku, na którym stał zepsuty sprzęt.
Włączył go, a potem zaczął coś mruczeć. Na ekranie pojawiały się dziwne cyferki, plansze i okna, których nigdy w życiu nie widziałam. W końcu uznałam, że nic tu po mnie, i poszłam do kuchni poczytać gazetę. Po dwudziestu minutach mnie zawołał:
– Miała pani wirusa.
– To coś poważnego?
– Nie bardzo. Zainstalowałem pani darmowy program antywirusowy. To jest całkiem niezła ochrona. Powinna wystarczyć na przyszłość.
– Powinna?
– Nic nie daje stuprocentowej pewności. Pomogłoby, gdyby pani nie szalała na tak wielu portalach randkowych. Radzę korzystać tylko z tych większych. Bardziej znanych – uśmiechnął się.
– Skąd pan wie...? – zaskoczył mnie tą uwagą, zrobiłam się cała czerwona.
– Proszę pani, przede mną nic się nie ukryje – znów się uśmiechnął, ale mnie nie było do śmiechu.
– To moja sprawa, co robię w sieci! – odparowałam hardo.
– Jasne, ale prosiła pani o fachową poradę. I ja jej pani udzielam. Mogę polecić portale, na których można bezpiecznie szukać miłości.
– Widzę, że pan też poszukuje – próbowałam być złośliwa.
– A owszem... Nie jest łatwo. Uśmieje się pani, ale panią też kojarzę.
– Skąd? – zdziwiłam się.
– Z jednego z tych portali. Proszę spojrzeć – odpalił laptopa, którego przyniósł ze sobą, wszedł na portal, zalogował się i pokazał mi swój profil.

Powiedział, że nie napisał, bo mu się nie spodobałam. Dosłownie mnie zapowietrzyło. Bezczelny typ!

W historii przeglądanych ostatnio ogłoszeń znalazło się i moje.
– Jak to możliwe? – mruknęłam.
– Normalnie. Mieszkamy w niedużym mieście, a każdy szuka osób w okolicy. Tak panią znalazłem.
– To dlaczego pan do mnie nie napisał? – zmarszczyłam brwi.
– Bo mi się pani nie spodobała – odparł tak po prostu.
Myślałam, że padnę. Że mnie na miejscu trafi piorun oburzenia. Ale on siedział tylko i uśmiechał się w jakiś taki dziwny sposób, który rozładował całe napięcie. Ten człowiek był przedziwny. Zapytałam go więc, dlaczego mu się nie podobam, a on na to:
– Ale ja nie powiedziałem, że mi się pani nie podoba, tylko że mi się pani nie spodobała. Na tych zdjęciach. Są dziwne. Nie podobają mi się te pozy i dziubki. W realu jest pani atrakcyjną kobietą. Taką z werwą. Jak lubię!
I znów uśmiechnął się w ten swój bezczelny, ale i urokliwy sposób.

Zmieszałam się. Zapytałam go więc, ile jestem mu dłużna, i mu zapłaciłam. Podziękował, ukłonił się i zebrał do wyjścia. Gdy zamykałam za nim drzwi, zatrzymał się jeszcze na chwilę:
– Wie pani, co musi zrobić, żeby nie łapać tych wirusów?
– Tak?
– Musi sobie pani kogoś znaleźć.
– Postaram się – mruknęłam, zastanawiając się, po co mi to mówi.
– Mówię to, bo zbieram się na odwagę, żeby zaprosić panią na randkę – wypalił. – Poszłaby pani?
Znów oniemiałam i stałam jak ta żona Lota, patrząc w te jego roześmiane oczy. No i... się zgodziłam.

Jak na tym wyszłam? Cóż, bardzo dobrze. Już ani nie szukam faceta, ani nie martwię się komputerem.

Mój mąż zrobi wszystko żebym była szczęśliwa

Redakcja poleca

REKLAMA