Zrób prezent swoim ubraniom i wygraj niesamowite żelazko!

Voodooo
napisał/a: Voodooo 2016-12-06 08:31
tobiasz777 napisal(a):czyżby ktoś wierzy, że w internecie można coś wygrać?


Oczywiście,że tak.W internecie wygrywam w konkursach przynajmniej 2 razy w tygodniu.A na stronie Polki.pl wygrałam już dwa razy.To nie jest ściema.Pozdrawiam niedowiarków :D
napisał/a: Knoblauch 2016-12-06 18:06
Wróciłam do domu po kilku dniach nieobecności. Śpieszyłam się na spotkanie z koleżanką, byłam już prawie gotowa, musiała tylko wyprasować bluzkę- prezent od niej, celowo chciałam ją założyć i sprawić przyjemność. Pokazać, że prezent mi się podoba ;)
Tego dnia mój stęskniony kot chodził za mną od rana i domagał się pieszczot. Robił "ósemki" wokół moich nóg i kilka razy o mały włos się nie potknęłam :) Chwilę się z nim pobawiłam, ale niestety mojemu futerkowemu przyjacielowi wciąż było mało. Zabrałam się do prasowania. Dzwonek do drzwi. Standard. Wchodzę do pokoju a tam mój kot stoi na desce do pracowania, na mojej bluzce, mruczy i ugniata ją swoimi pazurkami domagając się kolejnej porcji głaskania.. Cóż, bluzka była podziurawiona, założyłam coś innego i pobiegłam na spotkanie.. Na szczęście na stronie sklepu, z którego była zniszczona bluzka zamówiłam taką samą ;) Od tego czasu bardzo uważam na mojego kota i cenne ubrania :)
napisał/a: szi1984 2016-12-07 14:03
To był dopiero przypał!Zrobiłam to z premedytacją, a wszystko było starannie przemyślane i dopracowane w każdym szczególe! Spróbuję bez emocji, na zimno, odtworzyć wam bieg wydarzeń, może na waszych ustach pojawi się taki uśmiech, jak błyszczał na moich, gdy święciłam moment triumfu! Mój mąż wszedł w stan posiadania jeansów, których nienawidziłam! Były okropne: znoszone, sprane i na dodatek miały krój dzwonów. Byli wręcz nierozłączni, co doprowadzało mnie do szewskiej pasji. Ile razy próbowałam się ich pozbyć, niczym kochanki ze związku, to tylko ja wiem! Za każdym razem, gdy lądowały w worku do wyrzucenia, mąż je zawsze przechwycił, twierdząc, że są jeszcze dobre i będzie w nich chodził. Ileż ja się nasłuchałam gróźb pod swoim adresem, że jeśli je wyrzucę, on pozbędzie się mojej ulubionej marynarki. W pewnym momencie powiedziałam dość! Nie można po dobroci, to wykurzę je z jego życia innym sposobem.Wszystko przemyślałam! Nagle zepsuło mi się żelazko, więc musiałam pożyczyć sprzęt od teściowej. Pech chciał (za co mu jestem wdzięczna), że było też już wysłużone i w swych czynach nieobliczalne! Miejscem zbrodni był salon, konkretnie rozłożona deska do prasowania. W tle słychać było dialogi moich ulubionych lekarzy z Leśnej Góry. Nic nie mogłam poradzić na to, że w trakcie prasowania tak się zapatrzyłam na przystojnego doktora, że zapomniałam o bożym świecie! I nagle trach, bach, poczułam swąd! Jaka szkoda!- pomyślałam z triumfalnym uśmiechem, gdy spojrzałam na perfekcyjnie wypaloną dziurę w ukochanych jeansach mojego męża! Nie miałam wyjścia- musiałam się przyznać. Czekałam jak na szpilkach na jego przyjście, próbując wywołać na swojej twarzy przeogromny smutek i żal😄Choć nie obyło się bez słów drastycznych,mąż po męsku przyjął to na klatę. Oczywiście nie raz jeszcze słyszałam żałobne żale za jeansami i przy każdej sposobności, nawet wśród znajomych wypominał mi, jak bardzo jestem nieperfekcyjną żoną. Cóż, ucierpiał może i na tym nieco mój PR, ale warto było, bo spodnie wylądowały tam, gdzie od dawna było ich miejsce: w koszu na śmieci!
asiat88
napisał/a: asiat88 2016-12-08 10:35
Czy można mieć dwie wpadki z prasowaniem w ciągu jednego dnia? Okazuje się, że z moim szczęściem tak. Jak miałam 14-16 dokładnie nie pamiętam miałam wiele twórczych pomysłów, które nie zawsze były dla mnie bezpieczne. Pewnego razu bardzo śpieszyłam się do wyjścia nałożyłam T-shirt z luźnymi i dosyć długimi rękawami. W lusterku okazało się. że te moje ubranie za bardzo rzuca się w oczy bo jest mocno pogniecione. Ja jako kreatywna osoba postanowiłam zaoszczędzić sobie czasu, którego już praktycznie nie miałam i postanowiłam prasować bluzkę na sobie. O ile z przodem w okolicy brzucha poszło mi w miarę sprawnie bo bluzkę jedną ręką odciągnęłam od ciała a drugą prasowałam to z rękawem nie poszło tak dobrze i do dziś mam delikatną bliznę przy łokciu. Po wyjściu z domu i załatwieniu co trzeba wróciłam do domu po wyniki moich badań lekarskich. Wcześniej wyniki z moczu i krwi były wydawane na bardzo cienkich papierkach (bardziej przypominały paragon fiskalny) zobaczyłam, że są bardzo pogniecione i pomyślałam że naprawie je za pomocą żelazka - ku mojemu zdziwieniu nawet bardzo niska temperatura zamieniła wynik w zupełnie czarny i nieczytelny kawałek popiołu. Dziś mogę tylko śmiać się z moich "genialnych pomysłów" które nie sprawdziły się tak jak oczekiwałam.
napisał/a: biala1205 2016-12-08 11:11
Kupiłam sobie nowe żelazko i postanowiłam je wypróbować. Mam w domu zrobioną taką małą prasowalnię - pomieszczenie 4m2. Wystawiłam stos prania, rozłożyłam deskę, włączyłam żelazko i zaczęłam prasować. Zaczęłam od niskiej temperatury i stopniowo podwyższałam. Na koniec zostały mi takie rzeczy, które musiałam uprasować z parą. Włączyłam więc parę...

Prasowałam spokojnie, dopóki nie wcisnęłam dodatkowego wybuchu pary i wtedy wszystko się zaczęło. Moje żelazko szalało! Wydobywało się z niego mnóstwo pary non stop, w żaden sposób nie mogłam tego zatrzymać! Zaczęłam krzyczeć: O, Boże! O, nie! Co jest?! Z pokoju obok przybiegł mój narzeczony, ja już cała w nerwach klnę na żelazko, a narzeczony zamiast mi pomóc, odszedł na chwilę. Szybko odłączyłam kabel, ale żelazko nadal wybuchało parą, ponieważ było mocno nagrzane.

Po 20 sekundach wraca mój narzeczony w samych slipkach, mnie zza pary w ogóle nie widać w prasowalni, już mi gorąco do granic możliwości, a on ze spokojem powiedział: "Nie mówiłaś, że dzięki temu żelazku będziemy mieć w domu taką saunę, mogę też do niej wejść?". Tak mnie to rozśmieszyło, że popłakałam się ze śmiechu :D

Od tamtej pory wiem, że saunę w domu można zrobić przy pomocy żelazka ;)

P.S. Żelazko oddałam do reklamacji, która została rozpatrzona pozytywnie.
marcika
napisał/a: marcika 2016-12-08 11:28
Należę do gatunku ludzi, którzy nie czytają metek przy ubraniu. Małe, białe karteczki, doszyte do odzieży, są dla mnie jedynie elementem odzieży, który należy natychmiast odciąć nożyczkami, bo drapią i „gryzą” podczas chodzenia. Czasem nawet staram się zapamiętać tajemne symbole na metkach i zasady producenta wprowadzić w życie, ale po praniu, po prostu odpalam żelazko i niech się dzieje wola nieba. ;) Pamiętam swoją wielką wtopę podczas prasowania, któremu winna była moja awersja do metek, ale tez i żelazko, które pamiętało czasy PRLu i prasowało, jak chciało (jak to za „komuny”). Nadeszła dla mnie wiekopomna chwila, w które miałam stać się panią magister. Obrona pracy magisterskiej to zawsze ogromny stres i oprócz świetnie przygotowanego umysłu, człowiek chce mieć też perfekcyjnie przygotowany outfit. Postanowiłam więc założyć na ten wielki dzień białą, delikatną, ale bardzo elegancką białą bluzkę. Od rana chodziłam w nerwach i w takim stanie sama postanowiłam uprasować swoją koszulę. Włączyłam żelazko, by nabrało temperatury, i przyłożyłam do białej jak śnieg bluzki. TRACH! Materiał syknął jak wściekły wąż w głębi amazońskiej dżungli. Swąd wydobył się spod żelazka, a gdy je uniosłam, zobaczyłam, że moja śnieżnobiała bluzeczka ma na wysokości biustu żółte, mocno pofalowane obszary, które nijak miały się do mojej wizji elegancji i stylu. Żelazko niemal zżarło mi bluzkę. Najpierw był śmiech (przez łzy), a potem szloch i lament, bo uzmysłowiłam sobie, że lada moment mam pojawić się przed komisją egzaminacyjną, a w szafie brak drugiej, białej koszuli, w której mogłabym wyglądać tak, jak magister wyglądać powinien. Ostatecznie na egzamin poszłam w bluzce koloru… czerwonego. Nie miałam innej opcji i choć czułam na sobie dziwne spojrzenia koleżanek z roku, to uznałam, że czerwony (jak na maturze) musi być dobrym znakiem i talizmanem szczęścia. Udało się, choć gdy stanęłam przed komisją, czerwień mojej bluzki zlała się z czerwienią mojej twarzy, bo naprawdę było mi głupio.

napisał/a: mamalenki8 2016-12-09 16:09
Poranek. Spodnie syna. Szybko, szybko, bo muszą być do szkoły wyprasowane. Kieszeń. Co 12 latek nosi w kieszenie…? No co…?

No…Tak ! Brawo oczywiście, że gumę do żucia w pastylce…! Najpierw poczułam lekki opór pod żelazkiem, więc niczego nie podejrzewając docisnęłam je mocniej… a potem to już szło łatwo…))) Ale to jest nic. W owej kieszeni prócz gumy, co miał nastolatek….? Nawet nie próbujcie zgadnąć – otóż nastolatek miał 50 zł, które zbierał przez miesiąc, by po szkole w sklepie RTV obok szkoły kupić sobie wymarzoną myszkę… Pointa ?

Owszem udało mi się oderwać gumę od banknotu, ale idealnie z... twarzą Kazimierza III Wielkiego ! Co ja się namęczyłam, żeby potem mu są twarz cienkopisem poprawić….:))))))))))

I co najważniejsze banknot poszedł w świat bez problemów, ale dziś, gdy przypomniałam sobie o tym z powodu Waszego konkursu – sama ogłaszam konkurs –Kto dostanie kiedyś w reszcie banknot z domalowaną „twarzą ” Kazimierza Wielkiego – odkupię go za stówę !!! )
Voodooo
napisał/a: Voodooo 2016-12-11 09:20
Wybrałam się do sklepu i kupiłam sobie nową suszarkę.Okazało się,że przestała działać po pierwszym użyciu.Oczywiscie postanowilam złożyc w sklepie reklamację, więc szukam paragonu. Okazalo się, ze paragon znalazlam, ale jakos bardzo pognieciony. Pomyslalam, ze glupio tak przedłożyc taki wymięty paragon, więc co? Wpadlam na genialny pomysl wyprasowania go żelazkiem. Jakież bylo moje zdziwienie i przerażenie, gdy paragon - jedyny dowód zakupu i podstawa reklamowania - po przejechaniu gorącym żelazkiem zrobil się cały czarny i praktycznie nie bylo widac druku! Mimo tego postanowilam spróbowac, w odwecie mialam dowod platnosci kartą. Poczekalam na moment, gdy przy stanowisku obslugi klienta zrobilo się pusto i podeszlam do pracownika. Wytlumaczylam o co chodzi i gdy wyjęłam ten nieszczęsny paragon widzialam, ze facet i jego kolega siłą powstrzymywali się od śmiechu, ale zdolali zachowac profesjonalny spokój ;)
Zlatwilam sprawę bez problemu, ale daję głowę, ze potem opowiadali sobie na zapleczu, ze byla taka jedna idiotka, co prasowala paragon i tarzali się ze śmiechu.
napisał/a: Monic90 2016-12-11 17:27
Prasownicze opowiastki...

Pół biedy, gdyby zdarzyło mi się przydymić ulubioną koszulę męża czy najbardziej ekskluzywną rzecz, jaką skrywa moja szafa :) Jak na pospolitego leniucha przystało, za czasów nastoletnich, rozłożenie deski do prasowania równało się dla mnie ze zdobyciem Mount Everest ;) A co za tym idzie, czynności prasownicze wykonywałam z prędkością atomówek, a to na dywanie, kanapie czy w ekstremalnej sytuacji dosłownie "na kolanie" :) Moją nastoletnią głowę wałkowało milion o wiele bardziej ciekawych myśli niż skupienie uwagi na obowiązkach domowych... A już o miłosnych palpitacjach serca nie wspominając :) Pewnego dnia, szykując się na randkę z TYM JEDYNYM klonem Bartka Wrony, musiałam przeprasować TĘ NAJLEPSZĄ sukienkę :) Jak to miałam w zwyczaju, za deskę do prasowania posłużył mi dywan :) Ale... podczas prasowania zaaferowana MMSem z pięknym bukietem szaleńczo uroczych róż mających trafić w moje ręce już niebawem, dosłownie zapomniałam o żelazku, które niepostrzeżenie pozostawiłam na dywanie... Tym samym wypalając w nim nietuzinkowy kształt żelazka.. A jaka była mina rodziców, kiedy mój dywan pokryła pokaźna łata z olbrzymią truskawką, stanowiąca mój wstęp do zamiłowania dekoracją wnętrz ;) Rodzice do dziś nie wiedzą o tym małym wypadku, a dywan nadal święci tryumfy pośród gości. Niepowtarzalny i jedyny w swoim rodzaju.
napisał/a: agnX232Xs 2016-12-11 20:56
Żelazko.
Tak, mam kilka takowych..
Dwa starodawne z duszą. Są piękne. Były w naszej rodzinie odkąd pamiętam. Pewnie po Prababci Jasi.
Stoją w honorowym miejscu za szkłem w starej meblościance.
Kocham je. Lubię im się przyglądać, ścierać z nich kurz i dziwić się ich wadze.
No i takie jedno prawie-nowe. Jest u mnie od trzech lat.
Tego nie lubię, bo ma swój ściśle utylitarny cel – prasowanie. A prasowania bardzo nie lubię, oj nie lubię…
A historii z żelazkami to mam kilka.. Na szczęście bez spektakularnych pożarów, raczej takie katastrofki w wersji mini.
Miałam chyba z sześć lat i głowę pełną różnych dziwnych pomysłów. Jesienną porą nazbierałyśmy z młodszą siostrą orzechów i ponieważ zapodział nam się gdzieś dziadek do orzechów, postanowiłyśmy rozbijać je żelazkiem. Żelazko w nowej roli spełniło dobrze swoją rolę, orzechów się najadłyśmy, tylko mama była zła. Cały spód żelazka się porysował. W sumie to nie wiem dlaczego mama zrobiła z tego taką aferę – z tego co pamiętam, to nie znosiła prasowania tak jak ja teraz.
Prawdziwa klasyka gatunku: jako świeżo upieczona mężatka (hmm cztery lata temu…) chciałam być perfekcyjną panią domu, oooo taką co w przypływie dobroci prasuje nawet mężowi. Walcząc ze swoim wewnętrznym prawdziwym Ja, które prasowania nienawidzi… Pewnego dnia uprasowałam mężowi nowiutką, śnieżnobiałą, najlepszą koszulę na tzw. obiadek u teściów. A wcześniej zaprasowywałam taką śmieszną kalkografię w zwierzątka na moim spranym podkoszulku, ale strony kalki mi się pomyliły i żelazko się całe ubrudziło… No i koszula męża już nie jest śnieżnobiała. Multi-kolorowa. Idealna na bal przebierańców.
Tak na marginesie: Dziś jestem już doświadczoną mężatką. Nie prasuję mężowi!
No i prezent od teściowej na pierwsze wspólne święta: żelazko. I jej komentarz: „No moja droga, jak już dziecko przyjdzie na świat, to czekają Cię długie godziny prasowania. Mam nadzieję, że jako odpowiedzialna przyszła matka wiesz jak istotnym jest prasowanie wszystkich ubranek i pieluszek tetrowych dziecka.”
napisał/a: chmura99 2016-12-11 22:44
Na samą myśl o prasowaniu para bucha naprawdę soczyście. Tyle, że z moich ust.:mad: W wiadomościach czy innych nowościach słyszałam (wybaczcie – droga do sklepu z mojego domu to istna pielgrzymka niczym na Jasną Górę!), że można już prasować w pionie – i chyba tylko to do pionu by mnie mogło postawić! Z porządnym żelazkiem mogłabym przejść nawet na „Ty” (do starego zwracam się po prostu ‘Stary’) i razem z nim pić litry krystalicznie czystej wody. A póki co... Nie jestem ekspertem od prasowania. Nie ukończyłam żadnego semestru studiów z tego zakresu, ani nawet kursu, nie mówiąc nawet o zaliczeniu praktyk! :confused: Moją zasadą jest po prostu... brak zasad. Niestety nie ma tak łatwo i to, czego z całego serca nie lubię robić – oczywiście jak to w życiu – robić muszę co dzień. Jako, że do pracy w wymiętej koszulce pójść nie mogę – mamy umowę – ja codziennie zabieram się za prasowanie – a ono zabiera mi ogrom mojego czasu. Takie korzyści nieobopólne. Już na starcie jestem przegrana! Cóż, w dodatku kłębek pary przyprawia mnie o kłąb nerwów... Czasami zastanawiam się nad rozwiązaniem tego problemu. I pierwszy pomysł to zlecenie tej czynności „komuś”. Jednak nie, odpada, bo jednak mimo wszystko wolę gonić króliczka. :p Prasowanie droczy się ze mną i wygląda zza każdego rogu mojego mieszkania, jednak nie wywiesiłam jeszcze białej flagi! Póki co zostałam przy codziennym, samodzielnym prasowaniu i złorzeczeniu pod nosem. Nie przestaję jednak kombinować, jak sobie życie ułatwić! Karcę się niekiedy myślami, bo głupia jak but chyba jestem. :confused: Nigdy nie czytam instrukcji obsługi a ową książeczkę wyrzucam w zapomnienie i co gorsza – w kąt. A może przy moim żelazku było jak wół napisane : z podstawową i obligatoryjną funkcją wypalania dziur? Oj, jeśli tak, to faktycznie ładny ze mnie ... baran! :D Ale plusy też widzę, nie będę pesymistką! Na moje nieszczęście moja „gorąca jeżdżąca podeszwa” zna się całkiem nieźle na modzie! Historia zdarza się nie raz i o zgrozo – nie dwa. Wczesna godzina, włączam żelazko, daję mu nawet pić, sama będąc jeszcze o suchym pysku i czekam. Najpierw grzeje się we mnie – momentalnie a później w nim - minimalnie. Biorę bluzkę koloru żółtego. Prasuję i sama ze sobą wojuję. Myślami jestem już w drodze do pracy, parząc kawę z przystojnym kolegą, który wpadł mi ostatnio w oko i coś go wygrzebać z niego póki co nie umiem. :rolleyes: Z rozmyśleń wytrąca mnie nagle huk i głośnie parsknięcie... I cisza jak w eterze! Zerkam na bluzkę. O! Piękna w swojej okazałości rdzawa plama! To, że w centrach handlowych na wystawach wiszą same rudzielce, nie znaczy chyba, że to działa automatycznie? Mój parowy staruszek podpisał za moimi plecami jakąś umowę z sieciami handlowymi, że nowości promuje czy jak? Przebiegły lisek z niego. I to w dodatku lisek – chytrusek. Rudy, przebiegły i egoista! Litości! – powracam całą sobą do łaszka. To już moja 10 bluzka w takim kolorze! Ja wiem, że ładnie komponuje się z moimi piegami, ale naprawdę lubię inne kolory. Co to? Taki dwu-pak? Bonus? Żelazko prasujące na rudo? Nie wierzę. Chyba z lekkim sercem oddam tego grata komuś z modowej branży. I z ręką na sercu mówię – dopłacę! :D We mnie na pewno nie wyzwoli już pary do prasowania![/SIZE]
napisał/a: blackana 2016-12-13 08:26
Pamiętam jak kilka lat temu kupiłam sobie nowe żelazko. Ale nie takie zwykłe, tylko na wypasie, dziesiątki funkcji, przycisków, obszerna instrukcja obsługi. Kiedy zgromadziłam już stertę ubrań, postanowiłam zabrać się za prasowanie. Ulubiona muzyka leciała w tle, zrobiłam sobie kawę, rozłożyłam deskę, napełniłam żelazko wodą, zerknęłam na instrukcję i zabrałam się za robotę. Zaczęłam od zwykłej bawełnianej bluzki, ale nie szło mi za dobrze. Koszulka wyglądała, jakby w ogóle nie była uprasowana. Postanowiłam zwiększyć temperaturę. Jednak powtórka z rozrywki, wygnieciona jak była, tak jest. Odłożyłam bluzkę i stwierdziłam, że może to jakiś dziwny materiał i muszę zmienić funkcję. Wzięłam inną koszulę i znowu to samo! Materiał pognieciony, nie dający się wyprasować. Pomyślałam, że może żelazko jest popsute i będzie trzeba je oddać na gwarancję. Ale stwierdziłam, że spróbuję wyprasować rzeczy parą. Jak wielkie było moje zaskoczenie, kiedy się okazało, że po prostu zapomniałam włączyć żelazko! Na szczęście w domu byłam tylko ja ;).