Wygraj „Muzyczny telefon”

napisał/a: iwek28 2007-06-14 17:38
Pracowałam wtedy w szpitalu w Banku Krwi,na "nocke"-dużo zleceń,cała noc na nogach.
Wrócilam do domku po 12 godzinach pracy przysypiając w autobusie PKS-u.
Od razu po powrocie do domu poszłam spać.
Budzi mnie dzwonek telefonu,zaspana odbieram,myśląc ze jeszcze jestem w pracy:
-Słucham,Bank Krwi?
A z tamtej strony dzwoniła własnie moja koleżanka zmienniczka z pracy:
-Halo ,z tej strony tez Bank Krwi!!!
napisał/a: anetajulia4 2007-06-14 17:53
Był ciepły, letni dzień. Szłam ulicą. Nagle usłyszałam, że ktoś mnie woła. Odwróciłam się i zobaczyłam. Jego. Chłopaka, którego bardzo kochałam. Prawie nic się nie zmienił. Był taki, jakim go zapamiętałam. Przywitaliśmy się i zaczęliśmy rozmawiać. Powiedział: „Byłem tu i tam, jutro wyruszam w kolejną podróż, ale wiesz co, nie jestem szczęśliwy. Chciałbym Ci coś tak naprawdę powiedzieć, z głębi serca, ale nie potrafię. Masz może telefon komórkowy? Napiszę Ci jedno zdanie. Zgodziłam się. Wieczorem odebrałam wiadomość: „Nie jestem jednak szczęśliwy - bez Ciebie”. Na te słowa czekałam długo. Bardzo długo. Nie uslyszałam ich, ale Je zobaczyłam. Odpisałam: „wiem”.
napisał/a: rubia 2007-06-14 18:08
Dla mnie telefon służy przede wszystkim do telefonowania i dlatego też historia, którą Wam opowiem przytrafiła się pod czas rozmowy telefonicznej. Rozmawiałam z przyjaciółką kiedy nagle usłyszałam w telefonie inny głos. To była kobieta wołająca o pomoc. Zaczeła rodzić i próbowala dodzwonic się na pogotowie. Zachowalam zimną krew i dowiedziałam się od niej gdzi mieszka. Okazało się, że to moja sąsiadka. Szybko więc poszlam do niej i zawiozłam do szpitala. Nie wiem jakim cudem połączyla się z moim numerem ale widocznie tak chcial los. Cuda się zdarzają. Na początku, zwykle, ważą 3,5 kg i mierzą 56 cm.
ula
napisał/a: szelka 2007-06-14 18:27
Było to dobrych klika lat temu kiedy jeszcze nie było w polsce telefonów z aparatami i odtwarzaczami mp3.Zakupiłam sobie wraz z abonamentem super świetny jak na tamte czasy Siemens c25.Malutki,zgrabniutki można pisać esemesy,dzwonić i odbierać rozmowy.Cóż więcej człowiek wtedy potrzebował.Po zakupie nie rozstawałam się z nim na krok,praktycznie cały dzień miałam go w ręce.Miałam zaplanowany tygodniowy wyjazd do mojej koleżanki na wieś i gdy właśnie wsiadałam do mojego porshe (fiat 126p) koloru czerwonego zadzwonił mój szef.W słuchawce usłyszałam tylko ze mam przesunięty urlop i natychmiast mam przyjechać do pracy.Po krótkiej kłótni stwierdziłam ze nasza dalsza współpraca nie ma sensu i się wyłączyłam.Z nerwów zapaliłam jeszcze papierosa i wsiadłam do mojego porszaka.Po 10 minutach jazdy kierowca mijający mnie odwrócił się do mnie i coś tam zaczął pokazywać,a że byłam zdenerwowana to dostał niezłą wiązanke.Po jakimś czasie znowu taka sama sytuacja,pokazałam Panu środkowy palec (znak pokoju) i pomknęłąm moim bolidem.Pech chciał,a może moje szczęście że na najbliższym skrzyżowaniu było czerwone i znowu stanęlam koło "znajomego" kierowcy.Pan po raz kolejny zaczął coś pokazywać i wtedy nie wytrzymałam.Wysiadłam z mojego maluszka,podeszłam do jego auta i na dzień dobry puściłam mu taką wiązankę że aż go zamurowało.Po chwili usłyszałam "ja chciałem Pani tylko powiedzieć że zostawiła Pani telefon na dachu"(siemens c25 miał pamiętam jak dziś gumową kalwiaturę,a ja go położyłam klawiaturą na dach dlatego chyba nie spadł).Zrobiłam się bordowa jak burak i zaczełam go przepraszać,zapaliło się zielone,kierowcy zaczęli trąbić,a on powiedział ze przyjmie przeprosiny jak ja dam się namówić na kawę w pobliskim mcdonaldzie.Dałam się namówić.Dzisiaj mam wspaniałą pracę którą lubię i w której bardzo dużo zarabiam,najnowszy telefon z wszystkimi bajerami,czerwone porshe o którym zawsze marzyłam,a Pan kierowca ma na imię Michał i jest moim mężem.Mamy dwójkę wspaniałych dzieci,wielki dom i bardzo się kochamy,a to wszystko dzięki malutkiemu telefonikowi. :)
napisał/a: angelika05 2007-06-14 19:13
no więc ja normalnie nie moge żyć bez telefonu, tak jak w prawdzie cała dzisiajesza młodzież. Gdybym zapomniałą telefonu z domu wziaść jakbym gdzieś szłą , to cofłabym się po niego nawet jakbym była na końcu świata :) .
Pewnej nocy, w sumie zdażło mi się to dosyć często... gdy jestem juz bardzo zmęczona wieczorem, i gdy juz mi sie oczka zamykaja, wtedy jeszcze pisze sms-y. Efekt końcowy jest taki, że zasypiam z tym telefonem, i często było tak, że budziłąm się w nocy i ja patrze a tu nie ma nigdzie mojego telefonu! oczywiście już wybuchłam paniką, wszedzie szukałam mojej komóreczki, ale niestety nigdzie jej nie było. w końcu poddałąm się i poszłąm dalej spać. Rano szukałam znowu, po kilkunastu minutach znalazłam go - był za tapczanem :)
napisał/a: Daniela1 2007-06-14 19:15
Był to poniedzialek. Budzik z rana nie zadzwonił choć "obiecał", że to zrobi...
W pośpiechu i złości źle rozpoczętego dnia wybieglam jak najszybciej z domu. Gdyby tego było mało spóźniłam się na autobus! By nie tracić więcej czasu żwawym krokiem udałam się na inny przystanek... to nic, że padał deszcz i jakiś rzyczliwy kierowca zafundował mi maseczkę błotną.
Mialam już dość! Nie mogłam się doczekać kiedy ten koszmarny dzień się skończy.
Gdy szczęśliwie dotarłam do domu zdjęłam ciuszki z siebie i szybko włożyłam je do pralki, za to sama usiadlam w fotelu z kubkiem pysznej kawki i paczką ciasteczek.
W pewnej chwili przypomniałam sobie, że mialam zadzwonić do męża... Zaczęłam szukać telefonu, jednak nigdzie nie mogłam go znaleźć... Zaczęłam się modlić do patrona zgubionych rzeczy i nagle doznalam olśnienia!!! telefon przecież jest w spodniach a spodnie są w pralce...!!!!
Szybko wyłączyłam pranie, jednak telefon nie reagowal na żadną wystukana na klawiaturze komędę...
Z tej bezsilności, złości i glupoty zaczęłam ryczeć... Nie mogłam się opanować..
Kobiece serce silne jest jednak nie wszystko umie znieść:)
napisał/a: drpepper1 2007-06-14 19:49
Był piękny upalny dzień, kiedy to mój mąż szykował się do egzaminu, a mnie sytuacja (wynajem) zmusiła do szybkiego odmalowania mieszkania... Otóż, kiedy to tak na drabinie wałkowałam sufit, strąciłam na siebie wiaderko z farbą... Kobieta ma specyficzny instynkt zachowawczy, który kazał mi pomyśleć: "Boże... Moje piękne ubranie...", a następnie: "Szybko do pralki". Słuchając zatem mojego niebanalnego, wewnętrznego głosu, czym prędzej zrzuciłam z siebie spodnie i koszulkę i wpakowałam je do pralkowego bębna... Proszek, płyn do zmiękczania tkanin, trochę kropel odplamiacza, wszystko musi być tak jak należy... Ustawiam odpowiedni program i włączam pralkę. "Jaka jestem zmęczona, myślę sobie" słysząc jak pralka zaczyna wirować... Powrót do kuchni, kubek gorącej herbaty... Nagle słyszę jak z pralki dobiegają jakieś nieznane mi odgłosy.. stuk , puk, cyk, cyk... Myślę sobie "wynajmujący pewnie coś nabroili i zepsuli pralkę... zadzwonię i powiem mężowi". I wtedy mnie olśniło: stuk, puk, cyk, cyk to nie było nic innego, jak telefon zostawiony w kieszeni pranych spodni... Niestety nie udało się go odratować... Ciekawa jestem co byłoby, gdybym nie dodała odplamiacza... :)
napisał/a: mejdejos 2007-06-14 19:56
Opowiem historie dotyczaca mojego telefonu. Mialem stara nokie 3510i, ktora nosilem na szyji. Jednego dnia wracajac ze szkoly komorka zerwala mi sie ze smyczy i jakos nie fartownie upadla mi na stope, kiedy robilem krok. Zostala poniesiona ogromna sila odbila sie od chodnika jakies 30m (!) ode mnie i wpadla gdzies w krzaki. Nie moglem jej znalezc i dalem sobie spokoj. Jakies 2 miesiace pozniej wycieli te krzaki a moj telefonik nadal tam lezal:) choc nie nadawal sie kompletnie do niczego to i tak niebywale ze tyle tam przelezal
pozdrawiam
napisał/a: kolastynka 2007-06-14 20:20
Siedzieliśmy wieczorem przy kolacji: ja, mąż i nasz czteroletni urwis. Rozmawialiśmy o tym, co nas czeka następnego dnia. Zapytałam moich chłopaków co chcą jutro na obiad zjeść, bo nie mam nic w domu i pomysłu też nie mam żadnego. Mąż zażartował, ze Cygan to na gwoździu zupę ugotował, więc ja sobie też poradzę. Wstałam rano wcześniej i nastawiłam wywar na pomidorówkę, którą miałam dokończyć jak wrócę z pracy. W porannym pośpiechu wyłączyłam wywar, szybko zrobiłam dziecku sniadanie i w biegu zdążyłam chwycić torebkę. Brak komórki zauważyłam dopiero w pracy, kiedy chciałam zadzwonić do przedszkola i powiedziec, że dzisiaj przyjadę później po synka. Jedyne co mi przyszło do głowy to to, że znowu mnie okradli i trzeciego telefonu w tym miesiącu mąż mi nie wybaczy. Dzień jakoś minął, odebrałam dziecko z przedszkola i powlokłam się do domu. Wykombinowałam, że najpierw zrobię dobrą zupę, a potem powiem mężowi. Nastawiłam wywar, dodałam koncentrat, przyprawy i wzięłam łyżkę żeby zamieszać. Nagle coś brzdęknęło w garnku i wyłowiłam.... mój ukradziony telefon. Stałam osłupiała z tą komórką na łyżce i pomyślałam, że z głodu to omamy mam chyba. Nagle do kuchni wkroczyli moi mężczyźni. Mąż zbaraniał, a syn zapytał, czy zupa dobra będzie, bo jak nie to on wie gdzie tato trzyma swoją komórkę. Spojrzeliśmy z mężem na niego pytająco, a on dokończył: "Cygan gotował na gwoździu, mama chciała na samych kościach ugotować, bo sprawdzałem rano co jest w garnku, więc żeby zupa była lepsza dorzuciłem komórkę. Ale nie jestem pewien czy jedna wystarczy, więc mogę jeszcze od taty pożyczyć. Ciężko pracuję w tym przedszkolu więc chyba mi się pożywny posiłek w domu należy, no nie?"
napisał/a: linka8 2007-06-14 20:49
W bloku, w którym wynajmuję mieszkanie, był remont elewacji. Wiadomo, robotnicy rozłożyli rusztowania, tłukli się od samego rana, wszystko po to, by blok wyglądał lepiej. Mieszkam z chłopakiem. Paweł, pracuje często na nocne zmiany. Kiedyś musiałam pojechać do domu do rodziców, Paweł właśnie miał wtedy nocną zmianę. Wiedziałam, że wrócę wcześnie rano, kiedy Paweł będzie odsypiał noc. Postanowiłam zrobić mu psikus i wejść do domu przez okno. Weszłam więc z samego rana na rusztowanie i wchodziłam po kolejnych kondygnacjach na drugie piętro. Nagle z kieszeni wysunął mi się telefon. Upadł na blat rusztowania, odbił się i następnie spadł na niższe piętro/kondygnację i tak na sam dół. "Zaliczył" każdą kondygnację, ławkę i na koniec upadł na płytę chodnikową obok klatki. Całemu zdarzeniu towarzyszył mój okropny wrzask, który obudził sąsiadki, Pawła i zwrócił uwagę przechodniów. Było mi okropnie wstyd. Wyszłam na wariatkę. Pomijając fakt, że godzinę szukałam jednej części panelu i baterii, to nic złego się z nim nie stało. Trochę zniszczony panel i głośnik do wymiany. Do teraz sąsiadki się ze mnie śmieją, a robotnicy na noc usuwają drabinki, żeby nie przybywało amatorów nocnych eskapad po konstrukcjach rusztowań.
napisał/a: d24a370737f9590796eb604a47505bf54fbad783 2007-06-14 21:27
Od tamtego czasu minęły już 4 lata , ale pamiętam to jak dziś właśnie miał sie urodzić mój mały miś. Po wizycie mojego męża w szpitalu , poszłam z koleżankami do kaplicy na mszę. Kiedy ksiądż po mszy rozdawał obraski poczułam ,że właśnie odeszły mi wody i prawdopodobniez zaczynam rodzić. Wszczęto alarm, położna zabrała mnie na salę porodową. Moim największym zmartwieniem był brak osobistych rzeczy a najbardziej telefonu. Przeraziłam się ,że będę musiał rodzić sam , a tego obawiałam sie najbardziej. Wcześni z mężem ustaliliśmy, że będzie to poród rodzinny. Zawsze powtarzałam,że moge chodzic z brzuchem 2 lata byle by nie rodzić. Po paru mninutach położna przyniosła mi telefon, więc uradowana próbuje zadzwonić do męża z wiadomości aby wracał do mnie( 30 mninut wcześniej właśnie wyszedł), a tu katastrofa - bateria wyczerpana, rozpacz w oczach co robić , zaczynają sie skurcze, boli jak nie wiem co a mojego Zimutaka nie ma. Wołam siostrę pytam czy ma ładowarkę do Nokii 3310, bo muszę zadzwonić po męża, a ona na to "Kochaniutka nie wiadomo czy ty dziś urodzisz, pocierp 3 godzinki to wtedy zadzwonisz po męża, a ładowarkę mam daj telefon to go włączę".Mijały minuty , godzina , dwie, skurcze coraz silniejsze , a ja między nimi myślę o telefonie. Po 2 godzinach wołam "Siostro telefon", dostałam go , wiedz wybieram numer do Zimutka między jednym skurczem a drugim i mówię " przyjeżdżaj ja rodzę". Po 30m minutach był przy mnie, zawieźli mnie do pokoju rodzinnego i tak z mężem , telefonem rodziliśmy do 5.35, kiedy to pojawił sie nasz malec. Telefon oczywiście sie przydał do poinformowania najbliższych o narodzinach syna
napisał/a: sekkmet 2007-06-14 21:41
Małgosia siedzi w pracy. Wpadła na genialny pomysł, że po południu ugotuje obiad (nie często jej się to zdarza) i tymże pomysłem postanowiła się natychmiast podzielić z Jasiem. Małgosia dzwoni do Jasia.

Małgosia: Rybusiu, czy ty masz ochotę na makaron?

Jaś: Z czym?

Małgosia: Z sosem, jak zwykle!

Jaś: Oczywiście kochanie, będę w domu po 19.

Coś Małgosi nie spasowało, bo Jaś nigdy nie zwraca się do niej per ,,kochanie" poza tym Jaś wydał się Małgosi jakiś taki zakatarzony.

Małgosia: Yyy, przepraszam z kim mam przyjemność?

Jaś: Z Rybusią!

Małgosia: Przepraszam, chyba pomyłka. Czy to numer 123 456 789?

Jaś: 123 tak, 789 tak, tylko się w środku pomieszało... ale kolacja aktualna?

Małgosia: Przepraszam najmocniej! Chciałam się połączyć z kimś innym.

Osobnik chcący się załapać na makaron: Nic nie szkodzi, może innym razem.

Małgosia: Innym razem na pewno, zadzwonię i uprzedzę :)

Osobnik chcący się załapać na makaron: Jak pani nie zadzwoni to się upomnę, wyświetlił mi się pani numer :)

Małgosia: Zadzwonię, zadzwonię...

Osobnik chcący się załapać na makaron: Dziękuję, miłego popołudnia życzę.

Małgosia: Dziękuję, wzajemnie :)



Chwilę potem Małgosia dzwoni do Jasia (wyjątkowo dokładnie wybiera numer).

Małgosia: Cześć, możliwe, że na kolacji będziemy mięli gościa...