"Światła pochylenie" - We-Dwoje.pl recenzuje

Strasznie dziwaczna książka. Coś pomiędzy dramatem o życiu po życiu a traktatem o współczesnych preferencjach literackich. Wciągające jedynie w niewielkim ułamku. Reszta nuży i nudzi. Na dodatek jest strasznie chaotyczna i niezrozumiała.
/ 08.04.2010 00:51
Strasznie dziwaczna książka. Coś pomiędzy dramatem o życiu po życiu a traktatem o współczesnych preferencjach literackich. Wciągające jedynie w niewielkim ułamku. Reszta nuży i nudzi. Na dodatek jest strasznie chaotyczna i niezrozumiała.

Helen wie o sobie tylko tyle, że nie żyje. Nie dane było jej jednak rozpocząć życia po życiu. Zawieszona między jednym światem a drugim, niewidoczna i bezcielesna, Helen przez 130 lat musi obserwować zmieniające się czasy, jest świadkiem historii. Obserwuje wydarzenia, czyta literaturę, z żalem żegna się z kolejnymi bliskimi jej egzystencji osobami. Przychodzi jednak dzień, kiedy Helen czuje na sobie czyjś wzrok. Zszokowana, odkrywa, że jest jeszcze ktoś, kto ją widzi. James jest taki jak ona. Tylko że jemu udało się w ostatnich dniach zająć ludzkie ciało. Ponownie stając się człowiekiem, James zachęca Helen aby podążyła w jego kroki.

Dziwne, dziwne, dziwne. I zupełnie nie wiadomo o czym. Pierwsza połowa, krótkiej, bo lekko ponad 200 stronicowej powieści, to mało ciekawe dywagacje na temat różnych preferencji literackich, tych dwójki rozmawiających bohaterów, kontra tych dzisiejszej młodzieży, jakże powszechnie oskarżanej o literacką degenerację. I tak, Helen i James, rozmawiają sobie o tym jak dobrze działo się kiedyś w literaturze a jak mało wiedzą teraz nastolatki. I tak przez około 100 stron. Sto stron rozwlekłego wątku, trudnego w odbiorze, nudnego, niemalże zachęcającego do przewracania kartek bez doczytania ich do końca. Dopiero po nich rozpoczyna się coś, co chyba nazwać należy akcją, nawet dość wciągającą, dalej jednak zbyt chaotyczną, niezrozumiałą. I za krótką, żeby wątkiem można się zainteresować. Będzie tutaj dużo opisów seksu, ortodoksyjnych sposobów wychowania, zgubnego wpływu narkotyków. I sporo morału. Za dużo czy za mało nie wiem. Bo musiałabym najpierw wiedzieć komu by tę książkę można z czystym sumieniem polecić.

Nie bardzo wiem jak można tę pierwszą w życiu powieść Laury Whitcomb sklasyfikować. Czy do dramatu o umieraniu i wybaczaniu win, czy też dłuższej rozprawki literackiej? Strasznie to chaotyczne, makabrycznie rozwleczone, męczące i nieciekawe. Na dodatek zakończenie – z założenia przynajmniej będące szczytem emocji i wydarzeń – pozostawia kompletnie obojętnym. Może jedynie poczujemy trochę ulgi, że dalej nie trzeba już tego czytać. I nigdy ale to przenigdy nie trzeba do tego wracać. Brrr…

Marta Czabała

Redakcja poleca

REKLAMA