"Rok na końcu świata" Renata Adwent

Szansę na miłość trzeba wykorzystywać od razu. Czasami zdarza się ona w trakcie pobytu na końcu świata.
/ 26.03.2013 08:48

Szansę na miłość trzeba wykorzystywać od razu. Czasami zdarza się ona w trakcie pobytu na końcu świata.

Pełen optymizmu i ciepła debiut. 

Książka, która umacnia Czytelnika w przekonaniu, że w każdym z nas jest siła do dokonywania zmian i mierzenia się z życiowymi problemami. Trzeba ją tylko odkryć, udając się choćby na koniec świata. 

Opowieść o 30-letniej Ricie, która poszukuje siebie i własnej drogi do szczęścia. Przypadkowo w czasie kiedy najbardziej odczuwa w sobie niepokój, kiedy kontakt z partnerem staje się ciężarem, dostaje informację o odziedziczonym spadku gdzieś na "końcu świata". Nowe wyzwania i nowe możliwości odkrywają przed nią inny świat, którego do tej pory nie znała. Pięknie i mądrze napisana historia, która może się zdarzyć każdemu.

fot. Feeria

"Biegnąca z wilkami", zapach dojrzałych jabłek i lawendy, smak codzienności, pajęcze nici miłości, życiowe przystanki, trudne decyzje oraz pewien dom, w którym płonie ogień serca. W tle zaś mijające pory roku, które przypominają, że człowiek jest częścią wszechświata, nie mniej niż drzewa i gwiazdy.
To wszystko znajdziecie w debiutanckiej powieści Renaty Adwent i w swoim życiu. Dlatego właśnie "Rok na końcu świata" na pewno stanie się Wam bliski.
Bo to przecież opowieść o nas...

Katarzyna Enerlich, pisarka

fragmenty książki:

Wreszcie zobaczyłam najpierw dorodny świerk przy drodze, a potem dom. Dokładnie taki, jak go zapamiętałam. Brakowało mi tchu, więc przystanęłam na chwilę. Droga wiła się malowniczo wzdłuż łąk, smukłe brzozy po obu stronach drogi zwieszały wdzięcznie gałęzie, pokryte drobnymi, złotymi liśćmi. Gdzieś niedaleko w trawie zakrzyknął przenikliwie bażant. Różowe obłoki zdawały się rozrzucone po całym niebie bez ładu i składu. Promienie słońca załamywały się na czerwonych koralach jarzębiny. Uśmiechnęłam się szeroko i szepnęłam: „dzień dobry”, a potem energicznie ruszyłam dalej, wzdłuż starego drewnianego płotu otaczającego zabudowania. Miejscami powyłamywany strzegł jednak domu i ogrodu przez wszystkie te lata. Wciąż wisiało na nim kilka glinianych garnków. Pchnęłam skrzypiącą furtkę i weszłam do ogrodu. Wąski chodnik zdobiły złote liście. W otaczających dom drzewach tak samo jak przed laty kwiliły ptaki, pewno już wielokrotne prawnuki tych, których piosenek słuchałam w dzieciństwie. Wiatr przeczesał mi szorstko włosy, jak zwykła to robić ciotka Nina na powitanie. Dotknęłam ręką ściany domu, była ciepła. Z niewielkiego otworu w murze, tuż pod dachem wyleciał nagle mały ptaszek, a wśród gałęzi leszczyny uwijała się ciemnobrązowa wiewiórka. Życie toczyło się tu pełną parą, chociaż bez gospodyni, i wygląda na to, że mimo braku współlokatorów i bliskich sąsiadów nie będę mieszkać tu sama. Wyjęłam klucze z torebki, wspięłam się po schodach porośniętych zielonym mchem i otworzyłam po raz pierwszy mój dom. Mój pierwszy prawdziwy dom.(…)

Ustaliłyśmy, że będziemy przygotowywać stronę internetową z ofertą na wiosnę i jak tylko spłynie śnieg, ruszymy pełną parą. Strona powstawała z pomocą strażaka Malwiny i chłopaka Kaśki, który studiuje informatykę. Otwierała się z animacją w postaci zlatującego na dach walącej się stodoły stada grubawych i figlarnych aniołków, głośno łopoczących skrzydłami. Z mojej inicjatywy oraz przy wsparciu Malwiny i z ironicznymi komentarzami Patrycji znalazło się na niej też moje wypieszczone dziecko, czyli mieniący się barwami czerwieni i tętniący jak puls link do Hotelu Złamanych Serc. Nie byłam pewna, czy tak się ten przybytek powinien nazywać, ale Internet wszystko przyjmie, więc machnęłam ręką i z polotem opisałam swoje dzieje, które doprowadziły mnie do zamieszkania na wsi, i ideę miejsca, no i oczywiście podałam cennik. Okrasiłam wszystko zdjęciami domu i ogrodu, a Malwina dodała swoją opinię na temat skuteczności „terapii”. Pozostawało mi tylko czekać na pierwsze klientki. (…)

Podniosłam lekko głowę. Pani Matylda była ostatnią osobą, której się spodziewałam. No, może przedostatnią, bo ostatnią był niestety Mikołaj. Arni już stał przy furtce, kiedy wyszłam jej na spotkanie i zaprosiłam do stolika, w cieniu rozłożystego orzecha włoskiego. Nie chciała kawy, herbaty ani nawet wody i od razu przystąpiła do rzeczy. Byłam jej za to wdzięczna, bo nadal trochę stresowała mnie jej obecność i chciałam jak najszybciej wiedzieć, co ją do mnie tak niespodziewanie sprowadza.(…)

Rok na końcu świata stał się moim wybawieniem. Była ukochana i znienawidzona samotność, był lęk, że nie nastanie już dzień i że zabije mnie jadem ropucha, poznałam tylu ludzi i zaczęłam znów się uczyć. Przecież to potwierdza trafność decyzji! Błędem był sposób, w jaki to zrobiłam. Uciekłam bez słowa wyjaśnienia, przekonana, że po prostu podejmuję wolne życiowe decyzje, odpowiedziałam sobie w myślach. Uciekłam z egoizmu i z braku dojrzałości. Dopiero w samotności, ciszy i potem w towarzystwie innych kobiet dogrzebałam się do siebie samej, moje lęki i niepokoje stopniowo znikły, robiąc miejsce na kochanie drugiej osoby. A mimo to, odkąd tu jestem, nie zainteresowałam się żadnym mężczyzną…

Kilka słów o autorce:

Renata Adwent – ogromnie uparta miłośniczka kotów, czekolady i złośliwego poczucia humoru, które odziedziczyła po Mamie. Nie znosi zmian, a ciągle je sobie funduje, bo nie może znaleźć swojego miejsca w świecie. Jedyną szaloną rzeczą, jaką zrobiła w życiu, była jazda bez biletu w komunikacji miejskiej. Nie wyobraża sobie odpoczynku bez książki, spacerów nad morzem i pracy w ogrodzie. Obdarzona licznymi talentami, z wyjątkiem kulinarnego, ma szczęście do przyjaciół, którzy dobrze gotują.

Redakcja poleca

REKLAMA